Spis treści
- Trump wymaga lojalności
- Krytyczny wobec NATO człowiek Trumpa
- Środowisko Trumpa przygotowuje się na ograniczenie roli USA w NATO
- NATO jako subskrypcja?
- Będziecie płacić? Będzie ochrona
- Europa musi się obudzić i nie obrażać na Trumpa
Europa dziś nie jest w stanie samodzielnie sobie poradzić z potencjalnym zagrożeniem rosyjskim, zwraca na to uwagę wielu analityków i ekspertów. Sama wojna na Ukrainie pokazała, że Europa na takie coś nie była przygotowana i gdyby nie początkowa pomoc USA oraz innych pojedynczych krajów w Europie jak Polska czy Wielka Brytania, oraz determinacji samych Ukraińców, dziś zapewne byśmy byli świadkami zajęcia niemal całej Ukrainy i rosyjskiej armii u granic Polski. Jednak obecnie to na państwach europejskich w głównej mierze spoczywa odpowiedzialność jeśli chodzi o pomoc dla Ukrainy, póki co wiele państw powoli rozkręca swoją produkcję na potrzeby wojenne. Jednak na efekty przyjdzie nam jeszcze poczekać do końcówki tego roku lub początku przyszłego. Tak czy inaczej, wiele krajów się budzi. Zaczyna się dyskusja o zwiększeniu liczebności armii, o przywróceniu zasadniczej służby wojskowej, zwiększaniu nakładów na wojsko. Nadal jednak przed Europą długa droga. Niedawno w Polsce obchodziliśmy 25. rocznicę wejścia naszego kraju do NATO, dla nas był to ogromny sukces, ponieważ po latach bycia w Układzie Warszawskim, po tej „złej stronie” żelaznej kurtyny w końcu mogliśmy się znaleźć w strukturach Zachodu.
Co by nie mówić, NATO w związku z wojną na Ukrainie zrobiło, co się dało, oczywiście można było zapewne wiele więcej zrobić, nadal wiele krajów nie wydaje 2% PKB na obronność, ale jest progres w tej kwestii. Sojusz powiększył się o Szwecję i Finlandię, mówi się bardzo dużo o jedności i świętości artykułu 5. Można powiedzieć, jesteśmy silniejsi i bezpieczniejsi.
Jednak zagrożenie wciąż istnieje, a niebezpieczeństw przybywa. Wielką niewiadomą jest powrót Donalda Trumpa do władzy w Białym Domu. Jedni twierdzą, że nic się nie zmieni zasadniczo w polityce USA, że to, co mówi Trump na temat NATO, w zasadzie jest w dużej części skierowane na użytek wewnętrzny, czyli obecnie toczącej się kampanii wyborczej w USA. Inni zaś ostrzegają, że środowisko Trumpa, to nie jest to środowisko Republikanów, które znaliśmy dotychczas. Pokolenie z czasów zimnej wojny powoli odchodzi lub jest wypierane przez młodych, którzy zupełnie inaczej widzą świat i rolę USA w globalnym świecie.
Trump wymaga lojalności
Portal The Bulwark napisał 28 marca, że trwa już rekrutacja do ewentualnej administracji Donalda Trumpa, ewentualny przyszły prezydent wymaga jednak absolutnej lojalność, a Republikański Komitet Narodowy (RNC) pyta kandydatów, czy wierzą, że wybory w 2020 roku zostały "skradzione Trumpowi”. Według portalu, RNC, którym kieruje teraz synowa byłego prezydenta Lara Trump, uznała wiarę w "skradzione wybory" w 2020 roku za „papierek lakmusowy testujący Republikanów, którzy chcą pracować jako politycy”.
Kandydatów do administracji Trumpa, na wypadek gdyby wygrał wybory, rekrutuje też wpływowy konserwatywny think tank Heritage Foundation oraz nowy ośrodek, utworzony specjalnie w tym celu w Fort Worth w Teksasie, America First Policy Institute (AFPI).
Pełne zatrudnienie w administracji, którą ośrodki te chcą zapełnić wyłącznie lojalistami byłego prezydenta, wymaga znalezienia około 4 tys. osób, spośród których 1,2 tys. musi zostać zaaprobowanych przez Senat - wyjaśnił brytyjski "Economist" w opublikowanym latem artykule pod znamiennym tytułem "Staranne i bezlitosne przygotowania do drugiej kadencji Trumpa".
Jeden z najsłynniejszych amerykańskich politologów, Robert Kagan, napisał w "Washington Post", że w normalnych warunkach to właśnie pracownicy federalnej administracji mogą być dodatkowym bezpiecznikiem wobec decyzji prezydenta. „To był problem pierwszej prezydentury Trumpa (...), ponieważ nie miał zespołu, którym mógłby zapełnić administrację (...). Teraz Heritage Foundation zamierza sprawić, że doświadczeni biurokraci zostaną usunięci i zastąpią ich „zweryfikowani” ludzie, by mieć pewność, że są lojalni wobec Trumpa” - wyjaśnił Kagan.
"Economist" przypomniał, że podczas tej pierwszej kadencji "New York Times" opublikował anonimowy artykuł pracownika administracji, który napisał, że istnieje w niej „wewnętrzny opór" ludzi, którzy usiłują storpedować najbardziej niebezpieczne pomysły prezydenta. Aby uniknąć takiej sytuacji, Heritage Foundation i AFPI prowadzą taką rekrutację, która sprawi, że "komandosi Trumpa doprowadzą do „dekonstrukcji” administracji państwowej, w tym około 300 lub więcej biur federalnych, które wydają i interpretują przepisy” - napisał brytyjski tygodnik.
Były doradca strategiczny Trumpa i kontrowersyjny polityk amerykańskiej alt-prawicy Steve Bannon powiedział w wywiadzie dla "Economista", że teraz siły Trumpa będą musiały "dokonać inwazji na plażę z trzema lub czterema tysiącami ludzi", by sparaliżować ewentualny opór urzędników federalnych.
Portal Axios napisał, że jednym z powodów, dla których "weryfikowanie" kandydatów jest traktowane tak poważnie, jest to, że Trump nie kryje, iż jeśli wygra wybory, będzie wobec pewnych ludzi szukał zemsty, a także będzie chciał "poszerzyć i umocnić władzę prezydencką na każdym poziomie administracji".
Były pracownik Białego Domu za pierwszej prezydentury Trumpa ocenił w rozmowie z portalem Axios, że kwestionariusz Heritage Foundation przygotowany w ramach programu Projekt 2025 jest skonstruowany w ten sposób, by nie wyłaniać kandydatów, którzy nie podziwiają „rewolucji (prezydenta Ronalda) Reagana czy (prezydenta) George'a W. Busha”, ale tylko Trumpa.
Prezes Heritage Foundation Kevin Roberts powiedział, że misją Projektu 2025 jest sprawić, by następny konserwatywny prezydent "był gotów rządzić w najbardziej agresywny, ambitny i śmiały sposób".
Krytyczny wobec NATO człowiek Trumpa
Pod koniec marca "Washington Post" pisał o tym, że znany z kontrowersji i krytyki wobec NATO były ambasador USA w Niemczech Rick Grenell jest typowany na głównego kandydata Donalda Trumpa na przyszłego sekretarza stanu USA. Jak zwróciła uwagę gazeta, Grenell już teraz spotyka się z przywódcami z zagranicy jako wysłannik byłego prezydenta, często działając w kontrze do polityki rządzącej administracji USA.
Gazeta obszernie opisuje quasi-dyplomatyczne kontakty i działania, jakie prowadzi Grenell. Wśród nich była nieudana próba zorganizowania spotkania Donalda Trumpa z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem w czasie, kiedy ważyła się kwestia zgody Ankary na akcesję Szwecji do NATO.
Grenell sprzeciwiał się przyjęciu Szwecji - a wcześniej też Finlandii - do sojuszu, zwracając uwagę na to, że nie wydawała ona dotąd na obronność wymaganych 2 proc. PKB (Szwecja ma zrobić to w tym roku), zaś po jej przyjęciu kpił ze szwedzkiego premiera Ulfa Kristerssona oklaskującego orędzie prezydenta Bidena w Kongresie (Kristersson był gościem honorowym prezydenta).
Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce i weteran amerykańskiej dyplomacji, powiedział dziennikowi, że spodziewa się, że amerykańska dyplomacja pod rządami Trumpa i Grenella "odwróciłaby do góry nogami amerykańskie przywództwo wolnego świata, od Trumana na lewicy po Reagana na prawicy, i zastąpiłaby je czymś znacznie mroczniejszym". Określił to podejście jako transakcyjne, izolacjonistyczne i pozbawione szacunku wobec wartości demokratycznych.
Środowisko Trumpa przygotowuje się na ograniczenie roli USA w NATO
W prestiżowym amerykańskim czasopiśmie w Foreign Affairs niedawno ukazał się bardzo ciekawy artykuł pt: „A More European NATO” autorstwa Maxa Bergmanna. Autor w środku swojego bardzo długiego tekstu zauważył, że jeśli Donald Trump wygra wybory, to NATO znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie. Jak zauważył autor: „Trump postrzega NATO raczej w kategoriach rakiety ochronnej, niż instytucji przynoszącej korzyści Stanom Zjednoczonym. I w przeciwieństwie do jego pierwszej administracji, w drugiej prawdopodobnie znajdą się urzędnicy wysokiego szczebla, którzy podzielają sceptycyzm prezydenta wobec NATO”. Bergmann zwrócił uwagę, że w think tankach związanych z Trumpem, takich jak Center for Renewing America i Heritage Foundation, krążą już plany zakładające znaczący odwrót Stanów Zjednoczonych od NATO, w tym zmniejszenie liczebności personelu w NATO i wycofanie sił amerykańskich z Europy. Ale czy w takim wypadku grozi nam wyjście USA z NATO? Wyjcie Stanów Zjednoczonych raczej nie, w grudniu ubiegłego roku Kongres zatwierdził przepisy, które uniemożliwiłyby jakiemukolwiek prezydentowi wycofanie Stanów Zjednoczonych z NATO bez zgody Senatu lub ustawy Kongresu. W dokumencie możemy przeczytać, że żaden prezydent nie może zawiesić, wypowiedzieć lub wycofać się z NATO bez ustawy Kongresu, lub zgody dwóch trzecich Senatu USA. Stwierdza również, że prezydent musi powiadomić Kongres 180 dni przed podjęciem planu wycofania się, wśród innych warunków określonych w ustawie.
Jednak niepokój istnieje, w grudniu ubiegłego roku, The New York Times zauważył na stronie internetowej kampanii Donalda Trumpa, że jego środowisko daje jasno do zrozumienia, że działanie USA w NATO może się poważnie zmienić, jak możemy przeczytać na jego stronie: „musimy zakończyć proces, który rozpoczęliśmy pod moją administracją, a który polega na zasadniczej ponownej ocenie celu i misji NATO". To stawia pytanie coraz bardziej co dalej z USA w NATO? Co miał autor na myśli?
Dalej możemy przeczytać: „nasz establishment polityki zagranicznej wciąż próbuje wciągnąć świat w konflikt z uzbrojoną w broń nuklearną Rosją, opierając się na kłamstwie, że Rosja stanowi dla nas największe zagrożenie. Ale największym zagrożeniem dla zachodniej cywilizacji nie jest dziś Rosja. Prawdopodobnie, bardziej niż cokolwiek innego, jesteśmy nim my sami i niektórzy z tych okropnych, nienawidzących USA ludzi, którzy nas reprezentują”.
Przypomnijmy, że według niedawno ujawnionych informacji Trump za pierwszej swojej kadencji planował wycofać się z NATO, ale powstrzymali jego wtedy ówcześni współpracownicy. Jak wówczas pisał portal Rolling Stone, jego źródła potwierdzają, że Trump nadal wyrażał otwartość na całkowite wycofanie USA z NATO. Trump zasugerował jednak, że można temu zapobiec, jeśli sojusz spełni jego żądania. Chodzi tutaj o to, że Trump chce, by członkowie Sojuszu zwiększyli skokowo wydatki na obronę, a także chce ponownej oceny zasady, że atak na jednego członka jest równoznaczny z atakiem na wszystkich.
NATO jako subskrypcja?
Z kolei doradca Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Keith Kellogg mówił w lutym, że ma opracowaną koncepcję, zgodnie z którą członek NATO nieprzeznaczający 2 proc. swojego produktu krajowego brutto na obronność zostałby pozbawiony ochrony Sojuszu, która wynika z art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego.
Kellogg podkreślił też, że NATO może następnie stać się "sojuszem wielopoziomowym", w którym niektórzy członkowie będą cieszyć się większą ochroną w oparciu o przestrzeganie artykułów założycielskich NATO.
Według Kellogga możliwe są także, oprócz utraty ochrony, także inne, mniej surowe sankcje, takie jak utrata dostępu do szkoleń lub wspólnych zasobów sprzętowych. "Jeśli prezydent Trump zostanie ponownie wybrany, po zakończeniu wyborów wydam wszystkim tak zwany sygnał ostrzegawczy. Myślę, że będą to dojrzałe rozmowy i jedne z wielu na temat bezpieczeństwa narodowego, które należy odbyć" - stwierdził.
Doradca Trumpa powiedział też, że w przypadku nieprzestrzegania art. 3. Traktatu Północnoatlantyckiego ochrona zapewniona na mocy art. 5. nie powinna być traktowana jako automatyczna.
Będziecie płacić? Będzie ochrona
Niedawno były prezydent mówił, że w rozmowie z Nigelem Farage'em zapytany o jego słowa, że Rosjanie mogą robić, co chcą, jeśli te kraje nie będą płacić i o to, że to teraz wykorzystywane, Trump odparł: „Mogą to wykorzystać, nie obchodzi mnie, czy to wykorzystają. Ponieważ to, co mówię, jest formą negocjacji. Dlaczego mielibyśmy strzec tych krajów, które mają dużo pieniędzy, a Stany Zjednoczone płaciły za większość NATO? (...) Potem znowu przestali płacić. Ale teraz płacą z powodu tych komentarzy, które widzieliście dwa, trzy tygodnie temu. Nie wiem, czy wiesz, ale od czasu tych komentarzy wpłynęło dużo pieniędzy".
Trump przypomniał, jak na początku prezydentury powiedział przywódcom pozostałych krajów NATO, że będą musieli płacić więcej na obronność, a gdy został zapytany przez jednego z nich, czy jeśli tego nie zrobią, USA będą ich chronić w razie ataku Rosji. "Odpowiedziałem: „To znaczy, że zalegacie z płatnościami? Nie płacicie rachunków? Więc nie, nie zapłacę za was, nie zrobimy tego. Nie będziemy was bronić, jeśli nie płacicie rachunków. To bardzo proste”. I napłynęły setki miliardów dolarów" - opowiadał w wywiadzie.
"NATO stało się silne dzięki mnie. Teraz NATO musi traktować USA uczciwie, ponieważ gdyby nie Stany Zjednoczone, NATO nawet by nie istniało. Wykorzystali nas jak większość krajów" - przekonywał były prezydent.
Zapytany, czy jeśli kraje europejskie zaczną prawidłowo płacić rachunki, "czy miejsca takie jak Polska będą bronione? Czy Ameryka będzie tam?", Trump odpowiedział: "Tak. Ale Stany Zjednoczone powinny płacić swoją sprawiedliwą część, a nie sprawiedliwą część wszystkich innych. Uważam, że Stany Zjednoczone płaciły 90 procent wydatków NATO, a mogło to być 100 procent. To było najbardziej niesprawiedliwe i nie zapominajmy, że jest to ważniejsze dla nich niż dla nas. (...) Oni to wykorzystają. Wykorzystali nas w kwestii handlu, wykorzystali nas w kwestii wojska".
Europa musi się obudzić i nie obrażać na Trumpa
Oczywiście wielu wtedy tłumaczyło, że w sumie Trump ma rację w kwestii wydatków na obronność. Nadal wiele krajów nie wydaje, tyle ile powinno. Według prognoz na ten roku, 2% PKB na obronność przeznaczy 18 krajów NATO z 32. Stany Zjednoczone odpowiadają obecnie za 68 procent wszystkich wydatków na obronę w ramach NATO, wydając w zeszłym roku 860 miliardów dolarów, w porównaniu z 404 miliardami dolarów członków europejskich i Kanady. Kilka dni temu prezydent Estonii proponował, by Europa i USA powinny w ramach NATO się podzielić wydatkami w proporcji 50-50. Jest to na pewno coś, co by mogło Donalda Trump bardzo zainteresować, jednak jak zwraca na samym początku Max Bergmann w swoim tekście: „same wydatki na obronę nie mogą naprawić nadmiernej zależności Sojuszu od Stanów Zjednoczonych” dodając dalej, że: „jest mało prawdopodobne, aby Stany Zjednoczone zapewniły poziom wsparcia, jakiego potrzebuje Europa. Bez względu na to, kto zasiądzie w Białym Domu, zaangażowanie USA w NATO nadchodzących latach osłabnie i to jest niemal pewne. Po obu stronach Atlantyku wyłania się konsensus co do tego, że Europejczycy muszą wziąć odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo” – pisał Bergmann.
Autor także zauważył, przywołując Jamie Dimona, prezesa JPMorgan Chase, cytując jego, że Trump "miał trochę racji co do NATO". Bergmann pisze dalej, że: „Republikańscy politycy są podzieleni w kwestii zobowiązań Stanów Zjednoczonych do wnoszenia wkładu w obronę Europy. Lider mniejszości w Senacie Mitch McConnell, który popiera bardziej tradycyjną rolę Stanów Zjednoczonych w zakresie bezpieczeństwa, ma trudności z przekonaniem młodszych republikańskich senatorów, takich jak Josh Hawley i J.D. Vance, do udzielenia Ukrainie dodatkowej pomocy wojskowej. Ataki Trumpa na NATO wykorzystują także głębsze niezadowolenie Amerykanów z europejskiej zależności wojskowej, które odzwierciedla zanikające przywiązanie do europejskiego bezpieczeństwa z czasów zimnej wojny. Kiedy Amerykanie podróżują do Europy, widzą zaawansowaną infrastrukturę i obywateli, którzy cieszą się wysokimi standardami życia i solidnymi sieciami bezpieczeństwa socjalnego, i nie mogą zrozumieć, dlaczego ich podatki i żołnierze są potrzebni do obrony zamożnego kontynentu, którego całkowita populacja znacznie przewyższa populację Stanów Zjednoczonych. Dwupartyjne lekceważenie niskich wydatków obronnych sojuszników NATO również nadszarpnęło wizerunek sojuszu. Nawet gdy europejskie armie walczą u boku wojsk amerykańskich, ich stosunkowo niewielki wkład nie przysparza im pochwał. Żołnierze amerykańscy żartowali, że akronim natowskich operacji ISAF w Afganistanie oznacza "widziałem, jak walczą Amerykanie"” – pisze autor.
Polecany artykuł:
Autor słusznie zauważa, że obecnie większość decydentów politycznych w Waszyngtonie tworzyła swoje kariery w świecie po 11 września, dlatego konflikt w Europie wydaje się mniej istotny dla nich. Jak pisze: „europejscy sojusznicy wnieśli tak niewiele do militarnego stołu, angażowanie ich w kwestie takie jak bezpieczeństwo na Bliskim Wschodzie przekształciło się w ćwiczenie polegające na zaznaczaniu pola, protekcjonalnie nazywane "zarządzaniem sojuszem". Prezydent Barack Obama, na przykład, sumiennie wykonywał dyplomatyczne ruchy, ale Europejczycy generalnie postrzegali go jako niezainteresowanego sprawami europejskimi. Nawet prezydent Joe Biden, który zasiadał w senackiej Komisji Stosunków Zagranicznych jeszcze w czasach zimnej wojny i który zachowuje głębokie przywiązanie do NATO, zdawał się traktować Europę po macoszemu w pierwszym roku urzędowania. Jego administracja ledwie koordynowała działania z Europą w sprawie wycofania się Stanów Zjednoczonych z Afganistanu i podpisała umowę w sprawie okrętów podwodnych AUKUS z Australią i Wielką Brytanią bez uwzględnienia reperkusji dla stosunków USA z Francją, która poczuła się zaskoczona, gdy umowa ta zastąpiła jej własną umowę w sprawie okrętów podwodnych z Australią”.
Autor także zauważa, że w USA powoli zaczyna się tracić uwagę konfliktem na Ukrainie. Wystarczy spojrzeć na sondaże opinii publicznej, duża część amerykanów zwłaszcza sympatyzujących z Republikanami uważa, że USA zrobiły już dla Ukrainy wystarczająco dużo. Większa uwaga Amerykanów jest skoncentrowana na tym co się dzieje wokół Chin i Tajwanu. Autor pisze dalej, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż „Stany Zjednoczone nie mogą już zagwarantować, że ich wojsko będzie w stanie stanąć w obronie Europy. Planiści Pentagonu są skoncentrowani na potencjalnym konflikcie z Chinami, a gdyby taka wojna wybuchła, Stany Zjednoczone bez wątpienia przesunęłyby kluczowe zdolności, takie jak systemy obrony powietrznej i samoloty zaprojektowane do transportu i tankowania, na Indo-Pacyfik. Zależność Europy od przeciążonego amerykańskiego przemysłu obronnego stanowiłaby poważny słaby punkt, ponieważ produkcja amerykańska traktowałaby priorytetowo uzupełnianie amunicji i sprzętu zastępczego dla sił amerykańskich w aktywnej walce. Gdyby Stany Zjednoczone zaangażowały się w działania wojenne z Chinami, rewizjonistyczna Rosja mogłaby również skorzystać z okazji i rzucić wyzwanie wschodniej flance NATO. Pozbawione środków do obrony, państwa europejskie mogłyby znaleźć się w sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Ukraina, a ich wysiłki wojenne zostałyby osłabione przez niedobór amerykańskich dostaw. Fakt, że NATO już teraz nie planuje gorączkowo takiego scenariusza, a państwa europejskie nie zwiększają produkcji i nie przygotowują się do uzupełnienia systemów, które mogłyby zostać wysłane na Indo-Pacyfik ujawnia, że oba te kraje znajdują się w stanie zaprzeczenia co do tego, jakie miejsce zajmują na liście priorytetów Waszyngtonu” – kończy autor.
Według niego tym, co ma pomóc Europie, to jest rozbudzenie swoich zdolności produkcyjnych, zwiększenie wydatków na armię, współpraca z Wielką Brytanią itp.
Jednak widzimy, że w USA następuje powolna zmiana w postrzeganiu świata. Jeśli Europa i jej decydenci się nie obudzą, to zostaniemy sami z problemem Ukrainy, a zwłaszcza rosyjskim imperializmem. Nie miejmy złudzeń, póki rządzi Putin i twardogłowi, Rosja się nie zmieni i będzie zagrażać Europie. Niemcy się myliły w tym, że wystarczy związać Rosję handlowo i gospodarczo by uniknąć wojny. Nie możemy ponownie tego błędu popełnić jako Europa.
Scenariusz, że dochodzi do jakiegoś porozumienia z Rosją, gdzie połowa Ukrainy znajdzie się pod panowaniem Rosji, staje się coraz bardziej realny, i tym samym Federacja Rosyjska powoli będzie wracać do kontaktów z Europą. Nawet w Niemczech takiego scenariusza się nie wyklucza, może to nie będzie wyglądać tak jak przed wojną, ale kontakty wrócą, bo nie będzie, się dało izolować Rosji, jak wojna się skończy lub stanie się zamrożonym konfliktem. Ale wtedy znowu Europa może „wyhodować sobie węża”, który odbuduje swoje siły i zagrozi Europie ponownie, a wtedy możemy być już pozbawieni parasola USA i będziemy bezbronni.
Dlatego powrót Donalda Trumpa powinien być dla NATO szansą na zamianę na lepsze, modernizację sojuszu tak, by Europa zaczęła bardziej dbać o swoje bezpieczeństwo, ale nie jako samodzielny podmiot, ale w równej współpracy z USA, bo tylko wtedy Zachód będzie silny. Nie jakaś autonomia strategiczna Europy, jak to niektórzy próbują forsować, ale współpraca z USA. Musimy mieć świadomość, że zarówno Europa jak i USA siebie potrzebują, przed różnymi wyzwaniami związanymi z bezpieczeństwem, ale także politycznymi, technologicznymi czy gospodarczymi. Zachód coraz bardziej przegrywa rywalizację gospodarczą i demograficzną z resztą świat, jeśli Zachód nie będzie zjednoczony grozi nam upadek idei zarówno demokratycznych jak i zachodnich. I wtedy to nie my będziemy tworzyć nowy świat, ale Azja czy Afryka z ogromnym potencjałem demograficznym. Dlatego europejscy przywódcy nie powinni się obrażać na USA i Trumpa tylko rozmawiać, zapewne będzie to trudne, bo każda ze stron zupełnie inaczej widzi pewne kwestie i zagrożenia, jednak bez dialogu NATO albo upadnie, albo stanie się sojuszem bezwartościowym, a tego byśmy nie chcieli.
PM/PAP