Spis treści
Niedawno 24 lutego obchodziliśmy rocznicę dwóch lat pełnoskalowego ataku Rosji na Ukrainę. Dla wielu ludzi, polityków i nawet analityków to, co się wydarzyło dwa lata temu, było wstrząsem, ponieważ ponownie nastał czas prawdziwej wojny, takiej, którą znaliśmy z filmów czy gier komputerowych. Co prawda wojny na świecie gdzieś daleko się toczyły np. Afryce czy na Bliskim Wschodzie lub jeszcze w Jugosławii, czy Gruzji w 2008 oraz Czeczenii. Ale to było dla Europy daleko, czuliśmy się bezpiecznie przynajmniej w teorii, bo występował terroryzm islamski, prawicowy czy lewicowy. Po 2014 roku, zaczęliśmy się obawiać wojny hybrydowej czy zagrożeń hybrydowych, czyli momentu gdzie trudno rozróżnić granicę między pokojem a wojną i prowadzonej w związku z tym operacji w ramach wojny/walki informacyjnej, czyli wojny o umysły ludzi na Zachodzie. To miało być jednym z głównych wyzwań, czyli przygotowanie się na tzw. zielone ludziki i zmasowane ataki na infrastrukturę strategiczną i operację w ramach wojny/walki informacyjnej. Oczywiście to cały czas nam grozi, jednak zdaliśmy sobie sprawę, że wojna, którą znaliśmy z historii gdzie artyleria, czołgi, samoloty odgrywają nadal ważną rolę przy pomocy nowoczesnych technologii jak drony czy starlinki nadal występuję i może się pojawić w sercu Europy.
Wierzmy w NATO i chcemy w nim być
Trzeba oddać szacunek naszej klasie politycznej, że każdy kolejny rząd po zmianach ustrojowych w Polsce po 1989 roku, wybrał sobie za cel za wstąpienie naszego kraju do NATO i UE, byśmy czuli się bezpiecznie zarówno militarnie jak i gospodarczo. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie możemy sobie pozwolić na jakąś neutralność nie w naszym położeniu geograficznym. Po drugie zawsze czuliśmy się częścią Zachodu, mimo że musieliśmy przez wiele lat w czasach PRL być po tej drugiej stronie. Także obecnie w zasadzie żadna potężna siła polityczna nie myśli, by wyjść z NATO czy podważać jego sens.
Robert Pszczel, były dyplomata, który należał do polskiego zespołu negocjującego akcesję Polski do NATO, obecnie analityk warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) w swojej analizie dla OSW również zauważa tą ponad partyjność w kwestii dążenia Polski do NATO, bo jak napisał: „w odróżnieniu od niektórych innych państw w Polsce nie istniała potrzeba organizowania referendum na temat wejścia do NATO. Cel ten łączył wszystkie siły polityczne ponad podziałami. Bez przesady dało się mówić o swoistej powszechnej mobilizacji obywatelskiej w kraju, a nawet poza jego granicami – jeśli weźmiemy pod uwagę aktywny lobbing diaspory i osób z polskimi korzeniami (na przykład w USA, gdzie historyczną rolę odegrał Jan Nowak-Jeziorański). To był wielki kapitał, z którego w pełni korzystano" - czytamy w tekście.
Jak zauważył w rozmowie z PAP Jamie Shea, były wieloletni wysokiej rangi urzędnik Kwatery Głównej NATO, „przystąpienie Polski do NATO w 1999 roku było przezwyciężeniem Jałty i podziału Europy, miało także duże znaczenie militarne w kontekście ważnej roli Polski w kolektywnej obronie NATO”. Jego zdaniem na przystąpienie do Sojuszu Północnoatlantyckiego trzeba patrzeć z punktu widzenia długoterminowego kontekstu historycznego – rozbiorów Polski w XVIII wieku, heroicznych powstań w XIX wieku, wojen światowych w XX wieku i komunizmu.
„Biorąc pod uwagę tragiczną historię Polski, przystąpienie do NATO było niezwykle ważnym wydarzeniem. Po raz pierwszy kraj uzyskał trwałe bezpieczeństwo, trwałą tożsamość. (…) Było to jakby odrodzenie Polski jako ważnego aktora europejskiego bezpieczeństwa.
Shea zaznaczył, że dla rozszerzenia NATO Polska była kluczowa. „To duży kraj, zaawansowany militarnie, którzy bardzo poważnie traktuje kwestie obronności. Rozszerzenie o państwa bałtyckie, Rumunię, Słowację, jakikolwiek kraj bez Polski nie miałoby żadnego strategicznego sensu” – ocenił. Ekspert dodał, że miało to także duże znaczenie militarne, w kontekście ważnej roli Polski w kolektywnej obronie NATO. „Chodzi o połączenie z państwami bałtyckimi, Finlandią, Szwecją, Morzem Bałtyckim. Polska wydaje 4 proc. PKB na obronność, a jej armia jest modernizowana” – powiedział.
Z kolei jak zauważa były prezydent Aleksander Kwaśniewski również w rozmowie z PAP: „Niewątpliwie, gdyby Polska pozostała w szarej strefie, czyli bez gwarancji bezpieczeństwa, jakie wynikają z artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego, to bylibyśmy w wielkim kłopocie. Zagrożenie dla Polski byłoby ogromne, poza tym musielibyśmy - a na pewno nie byłoby na to pieniędzy - wydawać dużo środków, żeby nasza armia się rozwijała. Polska od początku transformacji miała inne priorytety, sprawa wojska nie była najważniejsza. Na pewno mielibyśmy poczucie wielkiej niepewności dlatego, że imperializm rosyjski nie ma granic”.
Również badania pokazują, że chcemy być w NATO, na tle naszego członkostwa w UE, które raz spada, a raz rośnie i co chwila pojawiają się jakieś głosy ograniczenia roli UE w wewnętrzne sprawy itp., to NATO pozostaje czymś dla nas nadal bardzo pozytywnym. Według najnowszego badania CBOS z lutego bieżącego roku, 60 proc. ankietowanych uważa, że przystąpienie do NATO było dla Polski wydarzeniem przełomowym o historycznym znaczeniu - to najwyższy wynik historii tych badań. W przededniu akcesji, w lutym 1999 r. uważało tak 44 proc. badanych, a w poprzednim sondażu z 2019 r. - 42 proc.
Łącznie 90 proc. badanych popiera przynależność Polski do NATO - 61 proc. zdecydowanie, 29 proc. - raczej. W sondażu z 2014 r., gdy Polska obchodziła 15 rocznicę wejścia do Sojuszu, było to łącznie 62 proc. Rekordowe poparcie dla członkostwa Polski w NATO CBOS odnotował w marcu 2022 r. - niedługo po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę - gdy wyniosło ono 94 proc.
Zdaniem 74 proc. ankietowanych przynależność Polski do NATO jest gwarancją niepodległości Polski - to o 12 punktów proc. więcej niż w 2014 r., a w lutym 1999 r. opinię taką wyraziło 41 proc. badanych.
82 proc. ankietowanych uważa, że przynależność Polski do NATO zapewnia Polsce pokój i bezpieczeństwo, to o 14 punktów proc. więcej niż w 2014 r. i 27 punktów proc. więcej niż w 1999 r. Zdaniem 10 proc. ankietowanych obecność w NATO zwiększa możliwość uwikłania Polski w konflikt zbrojny - w 2014 r. uważało tak o 8 punktów proc. badanych więcej, a w 1999 r. uważało tak 27 proc. badanych.
Zdaniem łącznie 79 proc. ankietowanych w tej chwili Polska może być pewna zaangażowania sojuszników w ewentualną obronę naszych granic (22 proc. - zdecydowanie, 57 proc. - raczej) - to o 18 punktów proc. więcej niż w 2014 r. Według łącznie 16 proc. badanych Polska nie może być tego pewna (14 proc. raczej, 2 proc. zdecydowanie) - to o 11 punktów proc. mniej niż dziesięć lat temu.
Łącznie 83 proc. respondentów uważa, że w Polsce powinny stacjonować wojska innych państw NATO (40 proc. zdecydowanie, 43 proc. raczej). W lutym 1999 r. uważało tak łącznie 32 proc. badanych. Nie powinno się tak dziać zdaniem łącznie 9 proc. ankietowanych (7 proc. raczej, 2 proc. - zdecydowanie nie powinny) - w 1999 r. uważało tak 56 proc. badanych. Nie odpowiedziało lub stwierdziło, że "trudno powiedzieć" 7 proc. - dziesięć lat temu było to 12 proc.
Wynik tego sondażu jasno pokazują nasze pozytywne nastawienie i chcieć bycia w NATO, a przede wszystkim wiarę w Sojuszu, który daje nam poczucie bezpieczeństwa. To bardzo ważne, by mieć takie poczucie zwłaszcza teraz, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę i cały czas grozi Zachodowi użyciem broni atomowej.
NATO działa, ale było ciężko na początku
Niewątpliwie sukcesem Polski i wschodniej flanki jest to, że udało nam się przekonać stare zachodnie kraje Sojuszu, by zaczęły być obecne na wschodniej flance. Przez wiele lat, nasz region był traktowany trochę po macoszemu. Byliśmy w NATO, ale czuliśmy się krajami drugiej kategorii, ze względu na to, że Rosja cały czas powtarzała na podstawie porozumienia między NATO i Rosją z 1997 roku (Aktu Stanowiącego NATO–Rosja o stosunkach dwustronnych, współpracy i bezpieczeństwie w 1997 r), że Sojusz Północnoatlantycki nie może umieścić na terenie nowo przyjętych państw, czyli np. Polski „stałych znaczących sił bojowych”. W związku z tym duża część krajów zachodnich w obawie przed pogorszeniem stosunków z Rosją nie chciała drażnić Rosji przybliżaniem czy to infrastruktury NATO bliżej granic Federacji Rosyjskiej, czy znaczących sił np. amerykankach, czy organizowaniem ćwiczeń natowskich. Obecność wojskowa i ćwiczenia były bardzo skromne.
Samo pojęcie „znaczących sił bojowych” nie zostało nigdy doprecyzowane w dokumentach, mimo iż wielokrotnie je powtarzano w różnych dokumentach, a nawet wpisano je do aktu stanowionego NATO-Rosja. Dokument ten określa, że na terenie nowo przyjętych państw Sojusz nie rozmieści pocisków nuklearnych ani infrastruktury do ich do przechowywania. Rosja w swoich przekazach ciągle odwołuje się do Aktu z Paryża, uważając, że rozmieszczanie żołnierzy czy infrastruktury jest złamaniem zapisów tego dokumentu. Należy jednak zwrócić uwagę, że Rosja łamię prawo międzynarodowe w postaci Karty Narodów Zjednoczonych poprzez cyberatak na Estonię w 2007 roku, które było odwetem za usunięcie z Tallina tzw. Brązowego Żołnierza z czasów komunistycznych, ataku na Gruzję 2008 roku czy rozpętania wojny na wschodzie Ukrainy w 2014 roku, a potem pełnoskalowej wojny w lutym 2022 roku. Rosja złamała również postanowienia Memorandum Budapeszteńskiego z 1994 roku, w którym Stany Zjednoczone, Wielka Brytania oraz Rosja gwarantowały wspólnie Ukrainie niepodległość, integralność terytorialną i wyrzeczenie się użycia siły względem niej. Federacja Rosyjska także łamie zasady Rady Europy. W takim wypadku nic nie stoi na przeszkodzie, by NATO również nie przestrzegało czegoś, co nie funkcjonuje i ograniczało obronne swoich sojuszników.
Co ciekawe, jeszcze w 2020 roku w czyli w czasie działań Rosji na wschodzie Ukrainy i anektowania Krymu kilka lat wcześniej niektórzy politycy np. z Niemiec jak ówczesna niemiecka minister obrony narodowej Annegret Kramp-Karrenbauer, w kontekście propozycji przesunięcia przez Donalda Trumpa wojsk amerykańskich do Polski stwierdziła, że relację NATO z Rosją reguluje Akt Stanowiący NATO-Rosja z 1997 roku i „[ przyp. red. NATO musi się] trzymać traktatu, na który się zgodziliśmy”.
Całe szczęście kolejne szczyty NATO sprawiały, że Sojuszu pod naciskami krajów wschodniej flanki musiał w końcu zmienić nastawienie do tego regionu i zaznaczyć swoją obecność. Decyzję o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO podjęto na szczycie Sojuszu we wrześniu 2014 roku w walijskim Newport.
Sojusznicy wskazali wtedy agresywną politykę Rosji jako wyzwanie dla bezpieczeństwa NATO. Przyjęto wtedy deklarację o wzmocnieniu Sił Odpowiedzi NATO, w ramach których miała powstać tzw. Szpica - siły bardzo szybkiego reagowania zdolne do reakcji w danym obszarze Sojuszu w ciągu kilku dni.
Dla obecności wojsk Sojuszu na wschodniej flance kluczowe znaczenie miał szczyt NATO, który odbył się w lipcu 2016 roku w Warszawie. Jednym z najważniejszych postanowień szczytu było utworzenie czterech batalionowych grup bojowych NATO w ramach inicjatywy Wzmocnionej Wysuniętej Obecności NATO (NATO Enhanced Forward Presence - eFP). Cztery batalionowe grupy bojowe (liczące od ok. 1000 do ok. 2000 żołnierzy) zostały rozlokowane w 2017 r. w Polsce (w Orzyszu w woj. warmińsko-mazurskim), na Litwie, Łotwie i w Estonii. Każda z tych grup kierowana jest przez państwo ramowe - w Polsce są to Stany Zjednoczone, na Litwie Niemcy, na Łotwie Kanada, a w Estonii - Wielka Brytania.
Po pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę wiosną 2022 roku utworzono kolejne batalionowe grupy bojowe w ramach eFP - na Słowacji (państwem ramowym zostały Czechy), na Węgrzech (państwem ramowym zostały same Węgry, ale w skład grupy wchodzą też żołnierze z innych państw), w Rumunii (państwem ramowym została Francja) oraz Bułgaria (państwem ramowym zostały Włochy). Podkreślić należy, że w Rumunii i Bułgarii siły NATO funkcjonowały już wcześniej, od 2017 roku, w ramach inicjatywy Dostosowanej Wysuniętej Obecności (NATO Tailored Forward Presence - tFP).
Każda z grup bojowych składa się z oddziałów delegowanych przez kilka różnych państw sojuszniczych. Przykładowo w grupie bojowej rozmieszczonej w Polsce poza żołnierzami amerykańskimi służą także żołnierze brytyjscy, rumuńscy oraz chorwaccy. Polscy żołnierze natomiast obecni są w grupie bojowej NATO na Łotwie - razem m.in. z Kanadyjczykami, Włochami, Czechami czy Słoweńcami.
Szczyt NATO w Warszawie w 2016 roku zaowocował także innymi dotyczącymi wschodniej flanki - w tym w szczególności Polski - decyzjami. Wskazać tu należy na decyzję o rozmieszczeniu amerykańskiej brygady pancernej na wschodniej flance Sojuszu; dowództwo oraz większość komponentów jednostki znalazło się w Polsce.
Rok po szczycie w Warszawie, w 2017 roku, odbył się szczyt NATO w Brukseli, na którym liderzy państw sojuszniczych podjęli decyzję o zwiększeniu Sił Odpowiedzi do poziomu 40 tys. żołnierzy - wcześniej było to kilkanaście tysięcy żołnierzy. Rozmieszczenie części tych sił na wschodniej flance NATO zadeklarował sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg na wirtualnym szczycie zwołanym dzień po rosyjskiej inwazji na Ukrainę 25 lutego 2022.
Kolejny, nadzwyczajny szczyt NATO odbył się 24 marca 2022 roku w Brukseli, miesiąc po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Przywódcy uznali wtedy rosyjską agresję za najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa w regionie północnoatlantyckim. Wtedy też zapowiedziano stworzenie wymienionych już wyżej grup bojowych w Rumunii, Bułgarii, na Węgrzech i Słowacji.
Ostatni szczyt, przed zaplanowanym na 11-12 lipca br. szczytem w Wilnie, odbył się w czerwcu 2022 roku w Madrycie. Na tym spotkaniu uznano, że Federacja Rosyjska jest najważniejszym, bezpośrednim zagrożeniem dla Sojuszu. Liderzy przyjęli nową koncepcję strategiczną, której zadaniem było przystosowanie Sojuszu do zagrożeń związanych z Rosją. Sojusznicy zobowiązali się do też rozmieszczenia na wschodniej flance dodatkowych sił, które w razie potrzeby zostaną powiększone z istniejących batalionowych grup bojowych do jednostek wielkości brygady. Zapowiedziano też dążenie do dalszego zwiększania sił szybkiego reagowania NATO do 300 tys. żołnierzy.
Obecnie w zasadzie dyskutuje się w NATO o tym, by przeprowadzać więcej wspólnych ćwiczeń, które z roku na rok są coraz większe, zwłaszcza na wschodniej flance, zwiększać wydatki na obronność (niestety wiele krajów ma z tym problem, by przynajmniej osiągnąć wymagane minimum, czyli 2% PKB ale idzie to w dobrą stronę), czy powiększać liczbę personelu w danych krajach na wschodniej flance. Dyskusję także są o powiększaniu liczebności armii w poszczególnych krajach czy przywróceniu zasadniczej służby wojskowej.
Coraz więcej także państw rozumie, że zagrożenie rosyjskie nie jest czymś wydumanym, ale czymś prawdziwym, nawet Niemcy to zaczynają rozumieć, które wreszcie przeznaczają 2% PKB na obronność. W czasie swojego słynnego przemówienia 27 lutego 2022 roku, kanclerz Olaf Scholz wyznaczył kilka fundamentalnych punktów dla niemieckiego rządu, które określił jako początek „zmiany epoki” (Zeitenwende). Jak napisał Ośrodek Studiów Wschodnich chodzi tutaj o: „wsparcie dla Kijowa (w tym dostawy broni); odwiedzenie władz rosyjskich od prowadzenia działań wojennych (m.in. poprzez wprowadzenie sankcji); zapobieżenie rozprzestrzenieniu się konfliktu na inne kraje Europy; wzmocnienie bezpieczeństwa militarnego (w tym powołanie specjalnego funduszu w wysokości 100 mld euro na potrzeby Bundeswehry) i energetycznego poprzez zerwanie zależności od importu surowców energetycznych z Rosji i rozbudowę potencjału energetyki odnawialnej; utrzymanie kanałów dyplomatycznych w relacjach z Rosją „bez bycia naiwnym””. To czy Niemcom udało się to zrealizować, to każdy może ocenić. Jednak pewna zmiana nastąpiła w Niemieckiej polityce względem Rosji. Oczywiście Berlin nadal pozostawia sobie otwarte furtki do komunikacji z Rosją, jednak nie można obecnie mówić o zaufaniu, wspólnych relacjach gospodarczych itp. przynajmniej nie w obecnej chwili.
Lekcja dla Polski
Wojna na Ukrainie powinna być dla nas lekcją, nie tylko dla naszego kraju, ale także i NATO. Zagrożenie rosyjskie nie minie. Zawsze pojawi się jakiś Putin w Rosji, który będzie chciał zmienić porządek w Europie, a jak nie Rosja to pojawi się zagrożenie np. z Chin, które będzie miało na celu podważenie porządku opartego na zasadach demokratycznych, NATO nie będzie mogło stać w takim wypadku z boku.
Nie powinniśmy również budować Europejskiego NATO w NATO, bo np. w USA dojdzie do zmiany prezydenta, który będzie inaczej patrzył na pewne kwestie. NATO musi być jednością, myślenie o jakieś autonomii strategiczne w oparciu o Niemcy i Francję, byłoby zgubne dla Europy. Europa dziś sama nie jest w stanie osiągnąć potężnej siły militarnej. Oczywiście Europa musi w końcu zacząć się zbroić, wydawać więcej na bezpieczeństwo i nie polegać tylko na parasolu amerykańskim. Ale musi być to z głową, wspólnie z USA, nie osobno. Tylko euroatlantycka wspólnota może przeciwstawić się zagrożeniom, które są i nadejdą w przyszłości. Amerykańskie „hard power” potrzebuje europejskiego „soft power” i na odwrót. Dlatego konieczne jest, by się nie obrażać, tylko poprawiać, modernizować NATO by było jeszcze lepsze.
Polska z doświadczeń Ukrainy powinna również wyciągnąć lekcję. Po pierwsze zbrojenia, należy posiadać odpowiednie siły, które będą odstraszać potencjalnego przeciwnika przed atakiem. Polska musi także posiadać odpowiednią armię i zdolności, które będą w stanie w razie czego powstrzymać agresora przez kilka, kilkanaście tygodni. Konieczne jest posiadanie odpowiednich zapasów amunicji, sprzętu i części zamiennych. Ważne jest, by mieć dobre relacje z sąsiadami, nawet jak nadal z niektórymi mamy trudne relacje. Kluczowe jest także posiadanie odpowiedniej bazy przemysłowej, która będzie zdolna do napraw czy wytwarzania uzbrojenia nawet w czasie wojny tu jest konieczność posiadania własnego przemysłu, który nie będzie uzależniony od dostaw zewnątrz zwłaszcza amunicji. Doświadczenie ukraińskie bardzo mocno powinno nas tego nauczyć, gdyby Ukraina posiadała odpowiednie zdolności produkcji amunicji może dziś niebyła by zmuszona do racjonowania pocisków i czekania na wsparcie Zachodu.
Kluczowe w tym wszystkim także są zasoby ludzkie i wychowanie obywateli, by czuli przywiązanie do kraju i jego obrony. Tyczy się to także cudzoziemców, którzy tutaj mieszkają i pracują od lat i też w razie czego należałoby ich włączyć w obronę państwa.
Nie zapominajmy także o ponadpartyjnej zgodzie w kwestii polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Na całe szczęście obecne partie zdają sobie z tego sprawę, zarówno prezydent Andrzej Duda wywodzący się z obozu PiS jak i premier Donald Tusk wywodzący się z KO na czele rządu koalicyjnego, mówią wspólnie jednym głosem o bezpieczeństwie. Jest bardzo ważne, by ta ponadpartyjność w tej kwestii została zachowana. Bo nam w Polsce naprawdę nie potrzeba zmian polityki zagranicznej i bezpieczeństwa co wybory, stabilność w tej kwestii musi być zachowana.
My w porównaniu z takimi Francuzami, Włochami czy Hiszpanami nie mamy dobrego położenia geograficznego, graniczmy z Rosją przez Obwód Królewiecki oraz z Białorusią, która jest w zasadzie przedłużeniem Federacji Rosyjskiej czy kolejnym obwodem Rosji. Dlatego kluczowe jest posiadanie odpowiedniej obrony cywilnej, która zapewni w pewien sposób bezpieczeństwo obywateli, ale także włączy ich w system kryzysowy.
Miejmy świadomość tego, że gdyby nie NATO zapewne dziś dużo bardziej byśmy czuli zagrożenie ze strony Rosji i byśmy się obawiali o przyszłość. Obecnie politycy, wojskowi i eksperci prześcigają się w analizach czy przewidywaniach, kiedy Rosja zaatakuje któryś z krajów NATO, padają stwierdzenia, że 3-6 lat. Czy to się sprawdzi? Zobaczmy. Trochę w tej kwestii popadamy w obłęd, straszą ludzi widmem wojny, która jest już tuż tuż o naszych bram. Oczywiście trzeba mieć świadomość, że ryzyko istnieje, nie możemy być pacyfistami, bo przeciwnik pacyfistą nie jest. Dlatego trzeba być przygotowanym na najgorsze i odstraszać przeciwnika.
Należy mieć świadomość tego, że póki Sojuszu będzie zjednoczony, silny i posiadający zdolności odstraszania konwencjonalnego i nuklearnego, to Rosja nie odważy się walczyć z całym Sojuszem, dlatego istotne jest by artykuł 5, który jest odmieniany przed wszystkie przypadki w ciągu ostatnich lat, nie był pustym zapisem, ale czymś prawdziwym, mającym realne przełożenie na nasze bezpieczeństwo.