Spis treści
- Grenlandia kolejnym stanem USA?
- Dlaczego Grenlandia jest ważna dla USA?
- Najpierw Grenlandia potem Tajwan?
Ład międzynarodowy i mapa świata, którą znaliśmy od upadku żelaznej kurtyny, zaczyna coraz bardziej inaczej wyglądać, niż sobie to jeszcze wyobrażaliśmy w latach dwutysięcznych. Demokracja liberalna miała rozszerzać się po zakątkach niemal całego świata. Jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę (a może i nie), że nie będzie to stan wieczny. Rosja, łamiąc prawo międzynarodowe, zaatakowała Czeczenie, Gruzję, a potem Ukrainę zmieniając porządek polityczny i międzynarodowy, a także mapę świata anektując Krym i okupując wschodnie tereny Ukrainy. Chiny z kolei zaczęły coraz bardziej rościć sobie prawo do Morza Południowochińskiego i wchłonięcia Tajwanu, tym samym organizują ćwiczenia i organizując prowokacje, jednocześnie rzucając rękawice USA jeśli chodzi o dominację światową. Teraz wydaje się, że mogą nas czekać kolejne zmiany na mapie świata, tym razem jednak tym zmieniającym mogą być Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa.
Grenlandia kolejnym stanem USA?
23 grudnia 2024 roku, Donald Trump na portalu Truth Social napisał, że: „Dla celów bezpieczeństwa narodowego i wolności na całym świecie, Stany Zjednoczone Ameryki uważają, że posiadanie i kontrola nad Grenlandią są absolutną koniecznością”. Wywołało to jak można było się domyśleć niemałe zamieszanie. Kilka dni później mówił nawet, że Grenlandczycy chcą przyłączenia ich wyspy do Ameryki, podobnie jak Kanadyjczycy. Co najciekawsze w nowym roku 2025 syn Donalda Trumpa, Donald Trump Junior złoży wizytę na Grenlandii i spotkał się z lokalnymi politykami rzekomo opowiadającymi się za niepodległością wyspy. Jak napisał Trump: "Oni i wolny świat potrzebują bezpieczeństwa, ochrony, siły i pokoju. To umowa, która jest koniecznością. MAGA. Make Greenland Great Again", odnosząc się do swojej propozycji odkupienia Grenlandii od Danii. Przyjazd Trumpa jr. wywołał duże zainteresowanie ze strony mieszkańców, którzy witali go na lotnisku i robili sobie z nim zdjęcia. Część z nich miała na głowach czapki z daszkiem z napisem MAGA - Make America Great Again, politycznym motywem Trumpa.
Co prawda Donald Trump lubi dużo mówić i ma wielkie plany, które potem zderzając się z rzeczywistością, już w czasie swojej pierwszej kadencji próbował kupić Grenlandię, która jest autonomicznym terytorium zależnym od Danii. Trump nie był pierwszym prezydentem USA proponującym kupno największej wyspy świata. Podobną ofertę złożył w 1945 r. prezydent Harry Truman. Zarówno grenlandzkie, jak i duńskie władze zdecydowanie odrzuciły wówczas ten pomysł, uznając go za żart. Według ówczesnych doniesień "Wall Street Journal" Trump kilkakrotnie powracał do tematu "z różnymi poziomami powagi".
Jak można było się spodziewać, zarówno Dania jak i Grenlandia oraz inne państwa zareagowały sceptycznie, oraz krytycznie na pomysł Trumpa. Premier Grenlandii Mute Egede oświadczył, że ta należąca do Danii wyspa nie jest na sprzedaż. "Grenlandia jest nasza. Nie jesteśmy na sprzedaż i nigdy nie będziemy. Nie możemy przegrać naszej długiej walki o wolność" - zadeklarował premier Egede. Z kolei Dania zapowiedziała, zainwestowanie miliardów koron (milionów euro) w obecność wojskową na Grenlandii. Mister obrony Dani Troels Lund Poulsen powiedział, że konieczne jest pozyskanie nowych okrętów i dronów, a także zwiększenie liczby wojska na Grenlandii. "Przez wiele lat nie inwestowaliśmy wystarczająco w bezpieczeństwo Arktyki" - przyznał Poulsen w wypowiedzi dla duńskiej gazety "Jyllands-Posten". Kluczowe ma być przystosowanie lotniska w Kangerlussuaq na Grenlandii do obsługi samolotów bojowych F-35, będących na stanie duńskich sił powietrznych. Obecnie dowództwo duńskiego wojska w stolicy Grenlandii Nuuk liczy 75 osób.
Jednak słowa, które padły 7 stycznia zaniepokoiły świat bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ Trump oświadczył, że nie może wykluczyć użycia siły, by zrealizować swoje cele kontroli nad Grenlandią i Kanałem Panamskim. Wykluczył użycie siły wobec Kanady, lecz zapowiedział zastosowanie presji ekonomicznej oraz przemianowanie Zatoki Meksykańskiej na Zatokę Amerykańską.
"Nie mogę tego zapewnić, jeśli chodzi o Panamę i Grenlandię, ale mogę powiedzieć to: potrzebujemy ich dla bezpieczeństwa gospodarczego" - powiedział Trump. Dopytywany, po raz kolejny, czy zobowiąże się do powstrzymania użycia siły, odparł, że nie może tego zrobić. "Być może będziemy musieli coś zrobić" - dodał.
Trump stwierdził, że zbudowana przez Amerykę przeprawa jest "kontrolowana" przez Chiny, władze Panamy złamały obowiązującą umowę dotyczącą przywrócenia kontroli nad Kanałem i że od amerykańskich statków oraz okrętów pobierane są większe opłaty tranzytowe.
Mówiąc o Grenlandii, Trump powiedział, że Ameryka potrzebuje największej wyspy świata "ze względów bezpieczeństwa narodowego" i dodał, że nie jest wcale pewne, czy Dania posiada do niej prawo.
"Ale nawet jeśli ma, powinni z tego zrezygnować, ponieważ potrzebujemy tego dla bezpieczeństwa narodowego. To jest dla wolnego świata. Mówię o ochronie wolnego świata. Popatrzysz - nie potrzebujesz nawet lornetki - na zewnątrz i widzisz wszystkie statki z Chin. Masz wszędzie rosyjskie statki. Nie pozwolimy na to" - powiedział Trump. Zagroził przy tym, że jeśli Dania się nie zgodzi, może obłożyć ją "cłami na bardzo wysokim poziomie".
Po tych słowach po raz kolejny wybuchła fala oburzenia, zwłaszcza że tutaj Trump dał jasno do zrozumienia, że nie wykluczy użycia siły, by zrealizować swoje plany. Od razu zareagowała Francja, w rozmowie z radiem France Inter francuski minister spraw zagranicznych Jean-Noel Barrot powiedział, że Unia Europejska nie będzie tolerować ataków na swoje granice: „Oczywiście nie ma wątpliwości, że Unia Europejska nie pozwoliłaby innym narodom świata na zaatakowanie swych suwerennych granic, kimkolwiek by one nie były... Jesteśmy silnym kontynentem” - zapewnił Barrot. Rzecznik Komisji Europejskiej Olof Gill powiedział, że Komisja Europejska jest gotowa bronić interesów Unii Europejskiej w wymiarze handlowym, odnosząc się w ten sposób do zapowiedzi Donalda Trumpa dotyczących nałożenia na Danię ceł, jeśli ta nie zechce oddać Grenlandii. Dania z kolei najbardziej przecież zainteresowana tym co się dzieje wokół Grenlandii, zakomunikowała, że trzeba „zachować ziemną krew w dyplomacji” – jak mówił szef duńskiej dyplomacji Lars Lokke Rasmussen. Według Rasmussena Trump przed objęciem władzy w Białym Domu w większym stopniu koncentruje się na kwestii Arktyki. "I to poniekąd mogę zrozumieć, podobniej jest w przypadku Danii oraz NATO" - podkreślił podczas konferencji prasowej w Kopenhadze.
Przypomniał, że to na Danii spoczywa obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa na Grenlandii. "Jesteśmy otwarci na dialog z Amerykanami na temat tego, w jaki sposób możemy ewentualnie ściślej współpracować, aby zapewnić realizację amerykańskich ambicji" - podkreślił Rasmussen.
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz skrytykował pomysł Trumpa i napisała na platformie X. „Granice nie mogą być przesuwane siłą. Ta zasada dotyczy każdego kraju, czy to na Wschodzie, czy na Zachodzie”. „W rozmowach z naszymi europejskimi partnerami panuje niepokój dotyczący ostatnich oświadczeń ze strony USA. Jest jasne: musimy trzymać się razem”.
Dlaczego Grenlandia jest ważna dla USA?
Grenlandia ma powierzchnię 2,16 mln km kwadratowych, co czyni ją około trzy razy większą od amerykańskiego stanu Teksas i jest zamieszkana zaledwie przez 56 tys. osób. W północno-zachodniej Grenlandii Stany Zjednoczone posiadają bazę kosmiczną Pituffik, która dawniej, pod nazwą Thule, służyła siłom powietrznym USA - przemianowana w 2023 r. na bazę Sił Kosmicznych. Obecnie baza Pituffik jest miejscem misji kosmicznych i ostrzegania przed rakietami, powracają tam także co jakiś czas myśliwce. Regularne odbywają się tam operacje lotnicze, które obejmują ćwiczenia „Vigilant Shield”, coroczne dwunarodowe ćwiczenia w zakresie obrony powietrznej organizowane z kanadyjskim wojskiem. W 2023 r., gdy baza nosiła jeszcze nazwę Thule Air Base, po raz pierwszy powitano w niej oddział myśliwców F-35A Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, które wzięły udział w ćwiczeniach Dowództwa Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej (NORAD). Baza lotnicza Thule, która rozpoczęła swoją działalność w 1952 r., w była krytyczną instalacją podczas zimnej wojny, goszcząc bombowce i samoloty rozpoznawcze Strategic Air Command, a także rakiety ziemia-powietrze Nike z głowicami nuklearnymi.
Warto tutaj wspomnieć, że Rosja nadała Arktyce ogromne znaczenie strategiczne, inwestując w ten region. W ostatnich latach Moskwa mocno zaangażowała się w zwiększanie swoich sił powietrznych i morskich w kole podbiegunowym i zakładała nowe bazy w regionie, a także reaktywowała te, które popadły w ruinę po zimnej wojnie. Rosyjska aktywność morska w regionie jest również w znacznym stopniu możliwa dzięki dużej i rosnącej flocie lodołamaczy, która przyćmiewa te używane przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników razem wzięte. Pisaliśmy o tym niedawno analizując amerykańską strategię wobec Arktyki. Dlatego nie dziwi zainteresowanie Trumpa i jego doradców tym regionem. Jak mówił przyszły doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz w wywiadzie dla telewizji Fox News: "Rosja stara się dominować w Arktyce z flotą ponad 60 lodołamaczy, w tym o napędzie atomowym" i dodał, że USA znacznie ustępują pod tym względem. Ponadto amerykańskimi lodołamaczami zarządza Straż Przybrzeżna USA, a nie ministerstwo obrony.
Waltz zaznaczył też, że Grenlandia jest istotna z punktu widzenia surowców. "Tu chodzi o zasoby naturalne. Jak już czapa lodowa się skurczy, to Chińczycy szybko skleją swoje lodołamacze i będą tam przeć. (...) Chodzi więc o nasze bezpieczeństwo narodowe" - podkreślił doradca Trumpa.
Również na antenie Fox News emerytowany generał Kellogg podkreślił, że sprawa przynależności Grenlandii do Stanów Zjednoczonych "nie jest niczym nowym". "Wiele osób zapomina, że prezydent Andrew Johnson (rządził w latach 1865-1869) próbował kupić Grenlandię, a pod koniec II wojny światowej prezydent Harry Truman zaoferował 100 mln dolarów za sprzedaż wyspy. To stary pomysł, który teraz odżył" - oświadczył Kellogg.
Grenlandia oferuje najkrótszą trasę z Ameryki Północnej do Europy. Daje to Stanom Zjednoczonym strategiczną przewagę w kwestii ich wojska i systemu wczesnego ostrzegania przed pociskami balistycznymi, dlatego też obszar Grenlandii może być wykorzystywany do śledzenia rakiet wystrzeliwanych w kierunku USA np. przez Rosję. Stany Zjednoczone wyraziły zainteresowanie rozszerzeniem swojej obecności wojskowej na Grenlandii poprzez umieszczenie radarów na wodach łączących Grenlandię, Islandię i Wielką Brytanię. Wody te są bramą dla rosyjskich i chińskich statków, które Waszyngton zamierza śledzić.
Władze amerykańskie w 2020 roku na nowo otworzyły zamknięty w 1953 roku konsulat w grenlandzkiej stolicy Nuuk, a także przeznaczyły 12 mln dolarów na projekty cywilne dla rozwoju ekonomicznego wyspy.
W Nuuk pod koniec listopada otwarto międzynarodowe lotnisko pozwalające na obsługę dużych międzykontynentalnych samolotów pasażerskich. Choć jako pierwsze zainaugurowano bezpośrednie połączenie z Kopenhagą, to od 2025 roku zapowiedziano uruchomienie regularnych lotów do miast Ameryki Północnej.
Budową infrastruktury na Grenlandii interesują się Chiny, które są drugim po UE rynkiem eksportowym dla grenlandzkich ryb i krewetek. Wraz z topnieniem lodowców terytorium wyspy staje się coraz bardziej dostępne, a w kręgu zainteresowania mocarstw są zasoby ropy i gazu, a także surowce określane jako krytyczne w tym pierwiastków ziem rzadkich, wykorzystywanych w produkcji baterii i przemyśle high-tech. Według raportu unijnego z 2023 r. 25 z 34 minerałów Komisja Europejska uznała za „surowce krytyczne” znaleziono na Grenlandii. Wody wokół Grenlandii, wolne od lodu, dają możliwość wytyczenia nowych szlaków dla żeglugi handlowej, na czym skorzystałyby Chiny.
W tle amerykańskich wpływów na Grenlandii jest kwestia niepodległości wyspy od Danii. Lokalne władze przyjmują inwestycje z USA jako możliwość rozszerzenia niezależności od rządu w Kopenhadze, który formalnie odpowiada za kwestie bezpieczeństwa i obrony tego obszaru Arktyki.
Amerykański prezydent elekt Donald Trump, wyznaczając na ambasadora w Kopenhadze wspólnika Elona Muska, miliardera Kena Howery'ego, podkreślił, że "posiadanie i kontrola nad Grenlandią jest absolutną koniecznością". "Dla celów bezpieczeństwa narodowego i wolności na całym świecie" – zauważył.
Gdyby więc Stany Zjednoczone kontrolowały Grenlandię lub przynajmniej miały większą swobodę w rozszerzaniu swojej obecności wojskowej, byłaby to istotna placówka, z której USA mogłyby rzucić wyzwanie Rosji i Chinom w regionie. Tym samym jej potencjał jako głównego węzła logistycznego mógłby zostać jeszcze bardziej wzmocniony, umożliwiając armii USA rozszerzenie zasięgu dalej nad Arktykę. Według The WarZone Grenlandia mogłaby zostać ponownie wykorzystana do bazowania bombowców i myśliwców Sił Powietrznych USA, nawet na stałe, jeśli zostanie to uznane za konieczne. Poza tym, może być ponownie wykorzystany do stacjonowania obrony powietrznej, aby zapewnić wysuniętą linię obrony przed rosyjskimi bombowcami i pociskami. Istnieje nawet możliwość posiadania na Grenlandii naziemnych zdolności uderzeniowych dalekiego zasięgu. A rozszerzony dostęp do portów na Grenlandii zapewniłby również cenne i wysoce strategiczne punkty projekcji siły morskiej w Arktyce, a także na Północnym Atlantyku. Porty te mogłyby być szczególnie przydatne jako miejsca operacyjne dla lodołamaczy.
Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby USA zdecydowały się na siłowe rozwiązanie wobec Grenlandii albo wywarłyby nacisk dyplomatyczny, gospodarczy czy handlowy to zmieniłoby to postrzeganie Stanów Zjednoczonych na świecie, co by na pewno sprawiło, że Rosja i Chiny by takie coś wykorzystały albo w sposób podważania wiarygodności USA jako tego co zakłóca ład międzynarodowy. Jak mówił rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow „Arktyka jest w strefie interesów narodowych Rosji” dodając, że Moskwa blisko śledzi “dramatyczny rozwój wydarzeń”, a Rosja - jego zdaniem - pragnie tam pokoju i stabilności. Lub wykorzystując do własnych celów, czyli Rosja idzie ze swoimi żądaniami dalej i chce przyłączenia krajów bałtyckich do swojej strefy wpływów lub mając argument włączenia terytoriów Ukrainy do Rosji. Jak mówił niedawno szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow, trzeba wsłuchać się najpierw w głos mieszkańców Grenlandii. Ławrow porównał sytuację Grenlandii z Krymem i Donbasem. "Myślę, że najpierw trzeba posłuchać Grenlandczyków. Tak jak my (...) posłuchaliśmy mieszkańców Krymu, Donbasu i Noworosji" - powiedział na konferencji prasowej szef rosyjskiej dyplomacji. Z kolei Chiny mogłyby przyśpieszyć swoje plany dot. przejęcia kontroli nad Tajwanem argumentując podobnie jak Trump, czyli kwestiami bezpieczeństwa międzynarodowego.
Najpierw Grenlandia potem Tajwan?
Jak można było się domyśleć plany Trumpa co do Kanady, Grenlandii i Kanału Panamskiego zostały zauważone również w Chinach, które bacznie przyglądają się Trumpowi. Według agencji Reuters wypowiedzi Trump wzbudziły zainteresowanie chińskich komentatorów w kontekście Tajwanu i tego co mówił prezydent elekt ws. Tajwanu w przeszłości. Mówi się więc, że zerwanie przez Trumpa z normami amerykańskiej dyplomacji może otworzyć drogę Chinom do aneksji wyspy.
Jeden z chińskich ekspertów stwierdził, że pierwsza kadencja Trumpa pokazała, że postrzega on politykę zagraniczną jako transakcyjną, i zasugerował, że może być skłonny do zawarcia umowy w sprawie Tajwanu. Zhao Minghao, profesor Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Fudan w Szanghaju, powiedział, że groźby Trumpa dotyczące przejęcia Grenlandii, Kanału Panamskiego, a nawet Kanady należy traktować poważnie.
„Poza tym musimy pomyśleć o transakcjonizmie Trumpa, który również traktuje poważnie. Wielu w Chinach nadal postrzega Trumpa jako osobę zawierającą transakcje, nawet w tak trudnych kwestiach, jak kwestia Tajwanu” – powiedział.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Chin stwierdziło, że próby powiązania statusu Grenlandii ze statusem Tajwanu są „absurdalne”.
„Kwestia Tajwanu jest wewnętrzną sprawą Chin i to, jak ją rozwiązać, zależy od narodu chińskiego” – głosi oświadczenie przesłane agencji Reuters.
Polecany artykuł:
Ministerstwo spraw zagranicznych Tajwanu, zapytane, czy komentarze Trumpa mogą skłonić Chiny do tworzenia problemów w sprawie Tajwanu, stwierdziło, że Republika Chińska, że jest „suwerennym i niepodległym krajem”. Dodając, że „Jakiekolwiek zakłócenie suwerennego statusu Tajwanu nie zmieni status quo w Cieśninie Tajwańskiej” – głosi oświadczenie.
Przypomnijmy tutaj, że Chiny nadal uważają Republikę Chińską na Tajwanie jako część ich terytorium, a by wywołać niepokój, organizują ćwiczenia, gdzie np. jest ćwiczona blokada Tajwanu. Co prawda inwazja jest uznawana przez ekspertów za bardzo ryzykowną dla Chin, zwłaszcza jak się weźmie pod uwagę, że Stany Zjednoczone są prawnie zobowiązane do zapewnienia Tajwanowi środków do obrony, chociaż nie jest jasne, czy siły amerykańskie przyjdą Tajwanowi z pomocą w przypadku wojny z Chinami, ze względu na politykę „strategicznej dwuznaczności”. Trump udzielił Tajwanowi silnego wsparcia, w tym uregulowania sprzedaży broni, w swojej pierwszej kadencji. Jednak podczas kampanii w zeszłym roku Trump powiedział, że Tajwan powinien płacić Stanom Zjednoczonym za obronę. Jednak wyobrazimy sobie scenariusz, że Chiny dokonują najpierw blokady Tajwanu, a Trump za cichym przyzwoleniem daje zgodę na inwazję Chin i tym samym Republika Chińska na Tajwanie pozbawiona wsparcia Stanów Zjednoczonych zostaje zajęta przez Chiny, które dostały akceptację Trumpa w zamian np. ograniczenie swojej działalności na Morzu Południowochińskim czy innych kwestii gospodarczych, handlowych i wywiadowczych mówiąc inaczej, dochodzi do nieokreślonej transakcji.
Oczywiście jest to scenariusz skrajny i pesymistyczny, ale jednak prawdopodobny jeśli USA postanowią zaburzyć ustanowiony ład i wtedy inne „regionalne mocarstwa”, jak Chiny, Rosja, Iran, Korea Północna postanowią dokonać tego samego. Oczywiście jak zaznacza agencja Reuters, kwestia Tajwanu znacznie różni się od sytuacji Grenlandii, Kanady czy Kanału Panamskiego: w oczach Chin Tajwan jest już prawnie terytorium chińskim, którego przeznaczeniem jest „powrót do ojczyzny”.
Mimo to komentarze Trumpa dotyczące Grenlandii wywołały poruszenie w chińskich mediach społecznościowych, które podlegają cenzurze.
„Jeśli Grenlandia zostanie zaanektowana przez Stany Zjednoczone, Chiny będą musiały przejąć Tajwan” – napisał Wang Jiangyu, profesor prawa na City University of Hong Kong, na mikroblogu Weibo.
Jeden z komentatorów na blogu na Baidu napisał, że jeśli Trump podejmie działania w sprawie Grenlandii, Chiny powinny „wykorzystać okazję, by odzyskać Tajwan”.
„Trump wydaje się być poważny, więc my też powinniśmy zobaczyć, co możemy na tym zyskać” - napisała osoba pisząca jako „Hongtu Shumeng”.
Chen Fei, profesor nadzwyczajny na Central China Normal University's School of Politics and International Studies, napisał na chińskim portalu informacyjnym NetEase, że podobnie jak Grenlandia dla Trumpa, Tajwan jest kluczowym interesem bezpieczeństwa dla Chin. Dodając, że te dwie kwestie nie są takie same, ponieważ to, co robi Trump, bezpośrednio zagraża suwerenności innego kraju,
„Tajwan jest wewnętrznym terytorium Chin i czysto wewnętrzną sprawą Chin. Nie ma to nic wspólnego z suwerennością innego kraju”.
Polecany artykuł:
Jednak Bonnie Glaser, ekspert ds. Tajwanu w German Marshall Fund of the United States, powiedziała, że dla chińskiego prezydenta Xi Jinpinga istnieją inne czynniki o większej wadze, zwłaszcza jego ocena zdolności wojskowych kraju i prawdopodobne koszty, jakie Chiny poniosłyby, gdyby użyły siły przeciwko Tajwanowi.
„Wątpię, by Pekin szukał podobieństw między Grenlandią a Tajwanem” - powiedziała. „Chińczycy wierzą, że Tajwan jest już i zawsze był częścią Chin - nie zapłacą za to pieniędzy, a żaden rząd na Tajwanie nie zgodzi się na kupno”.
Oczywiście, można powiedzieć, że Stany Zjednoczone to mocarstwo im wolno więcej. Jednak Chiny mogą się obawiać, że jak zdecydują się na ten krok wchłonięcia Tajwanu, to Trump jako polityk nieprzewidywalny zdecyduje się na krok powstrzymania Pekinu i użycia siły w obronie Republiki Chińskiej, bo uzna to akt wzmocnienia Chin, a USA tego nie chcą. Jednakże nic nie stoi na przeszkodzie, że gdy Trump odejdzie i przyjdzie inny polityk amerykański słabszy niż Trump, to ośmieli to Chiny do działania wobec Tajwanu, bo przecież wcześniej USA zrobiły podobny ruch wobec Grenlandii.
Dlatego ważne jest dla ładu światowego, by Stany Zjednoczone jednak zamiast siły zastosowały środki dyplomatyczne i dogadały się z Danią i Grenlandią na temat zwiększenia obecności amerykańskiej w tym regionie, podkreślając, że chodzi tutaj o bezpieczeństwo nie tylko USA, ale i Zachodu, by powstrzymać Rosję i Chiny. Premier Grenlandii Mute Egede powiedział kilka dni temu, że Grenlandia chce ściślej współpracować ze Stanami Zjednoczonymi w zakresie obrony i eksploracji zasobów górniczych wyspy, a jego rząd szuka sposobów na współpracę ze Stanami Zjednoczonymi i że jest gotowy rozpocząć dialog z nową administracją Donalda Trumpa.
"Niepodległość Grenlandii jest sprawą Grenlandii, również w odniesieniu do użytkowania jej ziemi, więc to również Grenlandia zdecyduje, jakie porozumienie powinniśmy osiągnąć - powiedział Egede, zapytany o ewentualne rozszerzenie amerykańskich możliwości militarnych na wyspie. - To pierwszy raz, kiedy Grenlandia jest słuchana w tak intensywny sposób. Musimy zachować spokój i wykorzystać tę sytuację".
Z kolei portal Axios poinformował, że przedstawiciele władz Danii kontaktują się z zespołem Donalda Trumpa w sprawie wspólnych działań na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa Grenlandii. Według portalu członkowie duńskiego rządu mieli w ostatnich dniach prywatnie kontaktować się z zespołem Trumpa w sprawie zwiększenia bezpieczeństwa Grenlandii. Axios wymienia w tym kontekście dwa rozwiązania: wspólne, duńsko-amerykańskie przedsięwzięcia albo zwiększenie obecności wojskowej USA na wyspie. Informując o tym, portal powołuje się na dwa źródła, których nie ujawnia.
Gdyby więc udało się to rozwiązać w sposób dyplomatyczny, a nie siłowy to USA jako ten „żandarm światowego bezpieczeństwa” nie straciłby w oczach wielu społeczności na świecie. Obecnie nam są potrzebne Stany Zjednoczone przewidywalne i pilnujące światowego ładu, a nie bardziej go podpalające, bo wtedy przysłowiowe domino, które i tak już „leci” jeszcze bardziej się rozleci i wrócimy do czasów kiedy to siła „hard power” była głównym orężem w stosunkach międzynarodowych, a tego chyba wszyscy nie chcemy.