Co Elbridge Colby mówi o zaangażowaniu USA na Ukrainie?
Akceptacja Kongresu dla Pete'a Hegsetha, w związku z licznymi oskarżeniami, nie jest przesądzona, a to oznaczać może, że w przyszłym kierownictwie Pentagonu rola Colby'ego może jeszcze wzrosnąć, tym bardziej, że przed wyborami - zdaniem wielu obserwatorów - brany był pod uwagę jako możliwy szef Departamentu Obrony. Tym istotniejsze jest prześledzenie tego, co Elbridge Colby myśli o amerykańskim zaangażowaniu na Ukrainie, priorytetach „wielkiej strategii” i jak powinien wyglądać przyszły, rekonstruowany przez Waszyngton, system sojuszniczy.
W artykule opublikowanym latem tego roku na łamach "Time" Colby zaproponował rozwiązanie dylematu, który w obecnych realiach wydaje się trudnym do rozstrzygnięcia. Podtrzymując wcześniej już formułowane przekonanie, że Stany Zjednoczone winny skoncentrować się na rywalizacji z Chinami, jednocześnie napisał, iż „Wydaje się coraz bardziej oczywiste, że wymagania dotyczące utrzymania obrony Ukrainy przed Rosją będą trwałe. Możemy mieć nadzieję, że wkrótce dojdzie do sprawiedliwego i trwałego zakończenia tego konfliktu, ale opieranie naszej strategii na takiej nadziei byłoby nieroztropne.”
Innymi słowy, jeśli założyć, że wojna na Ukrainie zakończy się utrzymaniem przez Kijów prozachodniego kursu, co przecież nie jest pewne, to i tak sytuacja bezpieczeństwa w regionie wymagać będzie ponoszenia przez Zachód zwiększonych kosztów, zarówno na wspieranie Ukrainy, jak i na odbudowę własnych zdolności. Jak to połączyć z pilną zmianą amerykańskich priorytetów strategicznych i koncentracji na rywalizacji z Chinami, o czym też pisał Colby?
Colby: Nie można dopuścić do porażki Stanów Zjednoczonych w starciu z Chinami
Amerykański strateg wzywa, w związku z tym, do trzeźwej analizy i oceny sytuacji. Jeśli nie chcemy, aby Rosja podporządkowała sobie Ukrainę, nie można też dopuścić do porażki Stanów Zjednoczonych w ewentualnym starciu z Chinami. Wojna na zachodnim Pacyfiku w perspektywie najbliższych 10 lat jest w jego opinii bardzo prawdopodobna i jeśli Ameryka ją przegra, to nie uda się też powstrzymać Rosji.
Konsekwencją takiego podejścia winna być polityka sprowadzająca się do rezerwacji na potrzeby wojny z Chinami i redyslokacji w rejon Indo-Pacyfiku zarówno amerykańskich systemów broni ofensywnej – HIMARS, ATACMS, GMLRS, ale też systemów bezzałogowych, jak i broni defensywnej, takiej jak Patrioty, zestawy NASAMS, Harpoons, Stinger czy nawet Javelin. Innymi słowy - wszystkiego, co mogłoby osłabić i zatrzymać chińskie uderzenie na pierwszy łańcuch wysp.
Takiej samej rekonfiguracji powinny podlegać amerykańskie zdolności przemysłowe, które muszą zacząć „pracować” na potrzeby wojny z Chinami. Na tym też winna skoncentrować się uwaga amerykańskiego świata politycznego i opinii publicznej, a także zasoby finansowe.
"Jeśli Rosja zajmie Ukrainę, zagrozi bezpieczeństwu Europy"
Ale taka zmiana priorytetów strategicznych nie oznacza, jak wyraźnie podkreślał Colby, zgody na wstrzymanie pomocy Ukrainie i przyzwolenie na podporządkowanie jej sobie przez Rosję. Gdyby Moskwie to się udało, to Rosja byłaby w stanie przekształcić podbite państwo w „punkt wypadowy” i zagrozić w konsekwencji bezpieczeństwu Europy. W opinii Colby'ego „w interesie Ameryki jest uniknięcie takiego rezultatu przez zapewnienie Ukrainie możliwości skutecznej obrony, ale musimy realizować ten interes w sposób zgodny z naszym najwyższym priorytetem, jakim jest przywrócenie zdolności do obrony (by denial) pierwszego łańcucha wysp w Azji”.
Pierwszym krokiem na tej drodze jest przekonanie europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych, aby ci wzięli na swoje ramiona ciężary związane ze wspieraniem wysiłku Ukrainy, zarówno jeśli chodzi o opór wobec rosyjskiej agresji, jak i docelowy, po zawieszeniu broni, model bezpieczeństwa.
Ciekawa jest też opinia Elbridge'a Colby'ego, dlaczego do tej pory to się nie udało. Otóż jego zdaniem największe państwa europejskie, wymienia on Niemcy, ale jak zaznacza ta lista nie jest zamknięta, po prostu nie chciały więcej wydawać ani na własne bezpieczeństwo, ani na wspieranie Kijowa. Aby to zmienić, Waszyngton będzie musiał zarówno wywierać większą presję na opornych, jak i wspierać wysiłki liderów, tych państw, które jak Polska wyznaczają nowe trendy w europejskiej polityce bezpieczeństwa.
Człowiek Trumpa w Pentagonie zapowiada zasadniczą reorientację amerykańskiej polityki
Colby zapowiada zasadniczą reorientację amerykańskiej polityki, pisząc, że do tej pory, czyli za administracji Bidena, dużo mówiło się o zwiększeniu europejskiego zaangażowania, ale tej retoryce nie towarzyszyły realne bodźce na rzecz takiej zmiany, co w konsekwencji konserwowało niekorzystny z punktu widzenia amerykańskiej strategii podział obowiązków sojuszniczych. Teraz ma to się zmienić i Elbridge Colby jest zdania, że radykalna reorientacja Stanów Zjednoczonych jedynie pomoże Europejczykom, którzy muszą zostać postawieni wobec faktów dokonanych w zmianie ich dotychczasowego podejścia.
Nie należy jednak tej polityki utożsamiać, co robiła niechętna Trumpowi liberalna prasa europejska, z „porzuceniem strategicznym” naszego kontynentu czy choćby tylko Ukrainy. Jak napisał on „jednocześnie Stany Zjednoczone mogą nadal odgrywać ważną, choć bardziej sfokusowaną, rolę w bezpośredniej pomocy Ukrainie. Wynika to z faktu, że w amerykańskich arsenałach znajdują się znaczne zasoby wojskowe, które nie nadają się do konfliktu w regionie Azji i Pacyfiku, ale byłyby przydatne Ukrainie i w związku z tym mogłyby zostać udostępnione Kijowowi”.
USA będą nadal przekazywać Ukrainie uzbrojenie
Colby pisał o myśliwcach F-15 i F-16, wymieniał także samoloty wsparcia sił lądowych A-10 i wielozadaniowe F/A-18 Hornet. Ich przekazanie Ukrainie nie osłabiałoby amerykańskich zdolności do obrony Tajwanu i powstrzymania chińskiego uderzenia przeciw pierwszemu łańcuchowi wysp, a prowadziłoby do istotnej zmiany relacji sił na frontach ukraińskiej wojny. Z pewnością byłoby też istotnym krokiem o charakterze eskalacyjnym, co oznacza, że i w tym obszarze nowa administracja zrywałaby z polityką Joe Bidena.
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku czołgów i transporterów opancerzonych, jak również szerokiej gamy sprzętu inżynieryjnego umożliwiającego pokonywanie pól minowych czy przeszkód wodnych i które raczej nie miałyby zastosowania w wojnie o Tajwan. Te systemy, jak proponował Colby, również mogłyby zostać przekazane Ukrainie.
Czy Europa będzie w stanie zwiększyć produkcję sprzętu wojskowego i amunicji na własne potrzeby?
Colby formułuje przy okazji jeszcze jedną, niezwykle istotną myśl. Otóż jeśli Europa będzie w stanie zwiększyć produkcję sprzętu wojskowego i amunicji na własne potrzeby, to Stany Zjednoczone mogłyby przekazać obecnie Ukrainie część „żelaznych rezerw” utrzymywanych na potrzeby działań na europejskim teatrze działań. Dziś nie jest to możliwe i stąd ograniczona skala amerykańskiej pomocy i taki jest też koszt opieszałości, w kwestii produkcji broni, Europejczyków.
Na początku września br. Colby opublikował na łamach "The Wall Street Journal" bardzo interesujący artykuł na temat amerykańskiej polityki wobec Tajwanu, który przy okazji odsłania jego sposób myślenia o sytuacji geostrategicznej i kształcie pożądanej polityki sojuszniczej Stanów Zjednoczonych w najbliższych latach. Polemizując z Markiem Montgomerym i Bradleyem Bowmanem napisał on, że „przez ostatnie 10 lat” opowiadał się za reorientacją amerykańskich priorytetów w polityce zagranicznej i skupieniem uwagi na sytuacji w rejonie Indo-Pacyfiku i przygotowaniu do ewentualnej wojny o Tajwan. Ale, i ta uwagą wydaję się fundamentalnie ważna, „moim argumentem zawsze było to, że Tajwan sam w sobie nie ma egzystencjalnego znaczenia dla Ameryki. Naszym głównym interesem jest raczej uniemożliwienie Chinom regionalnej hegemonii w Azji. Tajwan jest bardzo ważny dla osiągnięcia tego celu, ale nie jest niezbędny”.
Dominacja w Azji, kalkulacja strategiczna i niewielkie znaczenie Tajwanu
Brutalnie rzecz ujmując Tajwan i jego ewentualna obrona jest narzędziem Waszyngtonu w poważniejszej rozgrywce, jaką jest dominacja w Azji, a jako że ten kontynent wyznaczał będzie trendy rozwoju świata w XXI stuleciu, to kontrola nad nim będzie prowadziła do panowania w świecie. W tym sensie toczy się gra o znacznie poważniejszą stawkę, ale dla władz Tajwanu tego rodzaju optyka oznacza, że wsparcie Ameryki nie będzie miało charakteru bezwarunkowego, tylko liczyć się będzie kalkulacja strategiczna, w której wyspa nie odgrywa kluczowej roli.
Przygotowanie Tajwanu do obrony, o czym Colby, pisze wprost musi uwzględniać relację nakłady – efekty, co mieć będzie wpływ na decyzje podejmowane w Waszyngtonie, a Tajwańczycy muszą robić znacznie więcej na rzecz własnego bezpieczeństwa i nie zostaną w tym dziele zastąpieni przez Amerykanów. Rywalizacja Stanów Zjednoczonych z Chinami nie zakończy się w momencie, kiedy „Tajwan padnie”, a nawet należy założyć, że wówczas konflikt wejdzie w nową, intensywniejszą fazę. Fatalnym błędem byłoby w takiej sytuacji założenie przez władze Formozy, że Waszyngton będzie bronił wyspy „za wszelką cenę” i rachunek nakłady – efekty nie będzie miał zastosowania po chińskiej agresji.
Stany Zjednoczone uczestniczą zawsze w innej wojnie niż państwa sojusznicze
Te uwagi odsłaniają fundamenty amerykańskiej kalkulacji strategicznej, czego nie chcemy często dostrzegać w Polsce. Stany Zjednoczone uczestniczą zawsze w innej wojnie niż państwa sojusznicze. Te ostatnie, takie jak Tajwan, ale dotyczy to również państw na wschodniej flance NATO, walczą o przetrwanie, bo ceną przegranej może być nie tylko utrata suwerenności, ale wręcz bytu państwowego i w najgorszym wariancie, nawet zagrożenie istnienia narodu.
Jednak Ameryka walczy o hegemonię światową i musi prowadzić, również w czasie trwającej wojny, innego rodzaju rachunek strategiczny, czasem zakładający konieczność wycofania się z danego teatru działań wojennych. To dlatego Colby jest przekonany, że Tajwan musi zrobić więcej na rzecz własnego bezpieczeństwa, ale podobne uwagi formułował on również pod adresem Bałtów, argumentując, że w ich przypadku wydawanie nawet 10 % PKB na bezpieczeństwo może okazać się niezbędne. Stany Zjednoczone, ze względu na wieloletnią politykę zaniedbywania zdolności swego przemysłu, nie tylko zbrojeniowego, znajdują się obecnie w sytuacji ograniczonych możliwości przyjścia z pomocą zaatakowanych sojuszników. Z pewnością nie pełnią już roli „arsenału świata”, a to oznacza powstanie nowej, groźnej zwłaszcza dla państw wystawionych na bezpośrednią agresję, sytuacji.
„Jeśli Tajwan nie będzie w stanie twardo walczyć i wytrzymać chińskiego ataku – przestrzegał Colby - zwłaszcza w początkowym okresie wojny, interwencja USA może już nie wystarczyć, aby go uratować. Jak zawsze twierdziłem, nie jest rozsądne, aby Ameryka krwawo traciła swoje wojsko w przegranej walce, nawet w imię bardzo ważnego interesu.”
Elbridge Colby o zmianie priorytetów w amerykańskiej polityce zagranicznej
Warto też zwrócił uwagę, co napisał Elbridge Colby w rozdziale swego autorstwa zamieszczonym w opracowaniu The Marathon Initiative, które poświęcone było zmianie priorytetów w amerykańskiej polityce zagranicznej. Analiza ta, której współautorami byli Wess Mitcheli, Jakub Grygiel i Matt Pottinger, powstała na zlecenie Office of Net Assesment, jednego z najważniejszych amerykańskich ośrodków analizy strategicznej, który afiliowany jest przy Pentagonie.
W systemach sojuszniczych, o czym pisali Mitchell i Grygiel, zmiana priorytetów strategicznych może mieć dwie postacie. W pierwszym modelu dotychczasowy hegemon, zmieniając swe priorytety, może scedować swe obowiązki związane z utrzymaniem regionalnego czy lokalnego status quo na wybranego sojusznika, którego zdolności i potencjał wspiera, dbając, aby żaden z rywali nie zagroził jego pozycji. Mamy wówczas do czynienia z klasyczną formułą polityki „offshore balancing”, w której mocarstwo pilnuje „z oddalenia”, aby nikt nie zakłócił równowagi sił w istotnych dla jego interesów regionach.
Ale to nie jedyny model, bo w grę wchodzi też inna formuła, w której nie zachodzi, tak jak w pierwszej, całkowite wycofanie się dotychczasowego hegemona. Pozostaje on obecny w tych częściach świata, które straciły dlań priorytetowe znaczenie, ale jedynie w niektórych, szczególnie istotnych zdolnościach. Chodzi o to, aby utrzymać kontrolę eskalacyjną i nie dopuścić do przekształcenia się lokalnego lub regionalnego konfliktu w starcie o większym znaczeniu, co mogłoby ryzykować wciągnięcie mocarstwa do wojny o charakterze globalnym.
Znaczenie deep state, czyli oporu urzędników średniego szczebla przeciw zmianom
Colby, w rozdziale swego autorstwa, poddał też analizie przyczyny niepowodzenia strategii zmiany priorytetów przez mocarstwo transformujące swą politykę zagraniczną. Modelowo w grę wchodzą dwa powody – w pierwszym koszty depriorytetyzacji przewyższają korzyści, w drugim elitom państwa realizującego politykę zmiany priorytetów zaczyna z czasem brakować - w obliczu oporu materii - konsekwencji w kontynuowaniu obranego kursu. W opinii Colby'ego, który poddał analizie politykę Reagana, a także Trumpa za jego pierwszej kadencji, opór urzędników średniego szczebla - osławionego deep state - przeciwko zmianom w kierunku polityki zagranicznej jest tym większy, im mniej stanowcze są na ten temat wypowiedzi prezydenta. Radykalnych deklaracji nie należy w związku z tym traktować w kategoriach geostrategicznego „trzęsienia ziemi”, bo zmiany nie muszą być bardzo głębokie.
Stanowczość wypowiedzi głowy amerykańskiego rządu jest konieczna w sytuacji zmiany priorytetów w polityce zagranicznej, bo w przeciwnym razie trudniej będzie przełamywać inercję aparatu biurokratycznego przyzwyczajonego do „poprzedniej linii”. Wreszcie Colby podkreślał rolę formalnych dokumentów o charakterze strategicznym, które pomagają w rzeczywistej, na poziomie wykonawczym, zmianie priorytetów w polityce zagranicznej.
Po 20 stycznia, kiedy obejmie on obowiązki wiceszefa Pentagonu, możemy zatem spodziewać się nie tylko ważnych deklaracji na temat rewizji celów strategicznych amerykańskiej polityki wojskowej i celów strategicznych. Równie istotnym narzędziem realizacji tych zamierzeń będą zmiany w oficjalnych dokumentach, co może oznaczać, że kolejny szczyt NATO, który odbędzie się w Holandii, przyniesie nam gruntowane zmiany w amerykańskim systemie sojuszniczym.