Kilkanaście dni temu poszła w świat ta wiadomość. W Polsce przekazała ją Polska Agencja Prasowa, a za jej serwisem sensacyjnego nijusa opublikowały inne media.
Wiadomość o transferze rosyjskich ICBM – tyleż sensacyjna, co fantastyczna
Zobaczywszy to info, natychmiast przypomniał się kryzys kubański z października 1962 r. Wówczas wiadomo było, jakie rakiety zamontowali Sowieci na terytorium (wówczas) bratniej Kuby. Zakładając, że informacja AN – stworzona na podstawie infromacji uzyskanej od osoby „blisko związanej z dossier” – jest prawdziwa, to w Libii „Rosja chce zainstalować rakiety w Sabha i skierować je na Europę”. Agencja podała, że taki plan „jest już na zaawansowanym etapie”.
Co ciekawe, w informacji nie podaje się, jakie to rosyjskie rakiety „średniego i dalekiego zasięgu” miałyby zaistnieć w Libii. Pada tylko jedna konkretna informacja: „Rozmieszczone w Sebhie rosyjskie rakiety mogłyby być chronione przez rosyjski system Tor”. To jest system ziemia–powietrze przeznaczony do zwalczania celów na małych i średnich odległościach. Rosjanie używają go także do ochrony mobilnych wyrzutni międzykontynentalnych RS-24 Jars i Topol-M. To do tego potrzebne są w Libii Tory?
Papier (i monitor) wszystko zniesie. Nawet najbardziej fantastyczną wiadomość, którą – gdy się odpowiednio skonstruuje – to odbiorcy uwierzą, że jest jak najbardziej prawdziwa. Na 100 proc. pewny nie jestem, że czymś takim była wiadomość, którą wypuściła Agenzia Nova, ale na 99 proc. – już tak.
Zatem z ogromnym prawdopodobieństwem, graniczącym wręcz z pewnością, mogę stwierdzić, że ten „nijus” jest – jak się powiada(ło) w dziennikarstwie – z czapy wzięty. Albo: dostarczony przez rosyjską propagandę. W drugim przypadku nie oznacza to, że wiadomość o transferze broni zagrażającej światowej geostabilności jest prawdziwa. Wręcz odwrotnie. Rosjanie, co by o nich nie sądzić, nie są kretynami chcącymi powtórki z 1962 r., teraz w wariancie kryzysu libijskiego. Dlaczego?

Wzrasta temperatura ciepłej wojny czy dziennikarze tworzą bajki?
Gdy któreś z państw posiadających broń A zamierza ją rozmieścić poza swoimi granicami, to w świecie wrze. A ciepła wojna, w której obecnie znajduje się pół świata, nabiera wyższej temperatury.
Przypomnijcie sobie, jaka była reakcja Zachodu na zapowiedzi o rozmieszczeniu broni A na terytorium Białorusi. A pamiętacie, jak Rosja reagowała na zapowiedzi – stricte hipotetyczne – poszerzenia Nuclear Sharing? Kto zapomniał, może odświeżyć pamięć lekturą linkowanych materiałów.
Sensacje włoskiej agencji informacyjnej również mogą być „hipotetyczne”. Tego w tekście nie zaznaczono. Cóż, teraz w medialnym przekazie taki obyczaj zdaje się być wymierający. Nie tylko nie zaznaczono, ale podkreślono, że plany rozmieszczenia ruskich rakiet w Libii są „daleko zaawansowane”. Co to znaczy – tego już nie podano. Tekst otwarty, kliknięcie zaliczone.
To teraz wszystkim tym, którzy uwierzyli w ten przekaz, którzy nie zadali sobie trudu krytycznego podejścia do przekazywanej informacji, wyjaśniam, co poniżej następuje…
Putin ma wystarczająco dość kłopotów, by pakować się w nowe
Istnieje coś takiego jak traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT). Sowieci podpisali go w 1970 r. Jego sygnatariuszem jest Rosja. Libia od 1975 r. jest stroną NPT, a w 2003 r. wycofała się z realizacji własnego programu nuklearnego. Rozmieszczenie w Libii rakiet zdolnych do przenoszenia ładunków termojądrowych, nawet pod rosyjską kontrolą, uznane byłoby przez większą część świata, z USA na czele, za złamanie traktatu.
Doszłoby do naruszenia ustaleń traktatu START i New START, które ograniczają liczbę strategicznych systemów broni jądrowej między USA a Rosją. Co prawda nie ma w nich mowy o ich rozmieszczaniu poza granicami państwa-dysponenta, ale osadzenie ich poza tymi granicami, np. w Libii – skoro mowa o tej lokalizacji – byłoby uznane, nie tylko przez USA, za obchodzenie traktatowych ograniczeń ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dla Rosji, ma się rozumieć.
Złamana zostałaby również rezolucja ONZ nr 1970 zabraniająca dostaw broni do Libii. Nie po raz pierwszy – vide: dostawy Tor-M1. Czym innym jest dostarczenie rakiet plot, a czym innym byłoby umieszczenie ICBM. Z tego powodu międzynarodowy kryzys byłby nieunikniony. I z tym Rosja musi się liczyć, bo jej ojciec, Władimir Władimirowicz Putin, ma wystarczająco dość kłopotów, by pakować się w nowe!
Transferu takich rakiet nie dałoby się ukryć przed światem
Oczywiście rosyjska obecność wojskowa w rozwalonej wojną domową Libii z militarnego (przede wszystkim rosyjskiego) punktu widzenia jest zrozumiała. Moskwa po utracie bazy w Syrii musiała znaleźć dla niej zastępstwo w innym państwie śródziemnomorskiej Afryki.
Natomiast nie tylko z politycznego, ale i militarnego punktu widzenia operacja transferowania rakiet balistycznych „średniego i dalekiego zasięgu” jest kompletnie bezsensowna. Takiej operacji nie dałoby się ukryć przed światem. Nie ma sensu umieszczać ICBM w Libii, bo takie rakiety mają co najmniej 10 tys. km zasięgu. I to wystarczy, by z terytorium Federacji razić dowolnie wybrany w świecie cel.
Nawet gdyby Putin oszalał, to dla Rosji już nie sam transport ICBM, ale jego utrzymanie byłoby logistycznym wyzwaniem. Takie rakiety to nie RPG-7, z którego można strzelać, gdzie się chce i kiedy się chce. System ICBM wymagałby stworzenia odpowiedniej infrastruktury, wsparcia technicznego i specjalistycznego personelu do obsługi. To mogłoby oznaczać uszczuplenie rosyjskiego strategicznego zasobu na rzecz wątpliwych korzyści propagandowych. Zresztą: rosyjskie media nie opublikowały oficjalnych stanowisk ani nawet dementi w sprawie doniesień podanych przez Agenzia Nova.
Rozmieszczenie w Libii strategicznych rakiet jest wręcz nieprawdopodobne
Z prostego powodu: bo dla Rosji byłoby ono geopolitycznie, politycznie, ekonomicznie itd. najzwyczajniej niekorzystne. Operacja wywołałaby kontrakcję NATO. Rosja może dostarczać Libii (łamiąc onzetowskie embargo) systemy rakietowe taktyczne lub średniego zasięgu, ale też do czasu.
Z Libii do Europy jest raptem 600 km i trudno sobie wyobrazić sytuację, w której NATO ją bagatelizuje i pozwala Moskwie na naruszanie równowagi militarnej. Sojusz odpowiedziałby co najmniej wzmocnionym rozmieszczeniem obrony przeciwrakietowej.
Zatem wieści o tym, że w Libii mają pojawić się rosyjskie ICBM, nie mają pokrycia w rzeczywistości, gdyż na Kremlu już dawno uznano, że ich rozmieszczenie (lub innych rakiet zdolnych do przenoszenia głowic jądrowych) poza granicami d. ZSRR wywołałoby kryzys na miarę tego z roku 1962. Umieszczenie rakiet w Libii naruszałoby międzynarodowe umowy, destabilizowało region i ogromnie zwiększało ryzyko wybuchu wojny nuklearnej.
Nie szukając powodów, dla których zaistniała omawiana depesza AN, należy pamiętać, że nie wszystko, co podają media, jest prawdą. W epoce rozkwitającej dezinformacji warto podchodzić sceptycznie do każdej tzw. sensacji. Nie bądźmy… pelikanami!