Brytyjska armia przeżywa najpoważniejszy, od dziesięcioleci, kryzys rekrutacyjny
Wezwał on do odejścia od zapowiedzianych planów redukcji potencjału kadrowego wojsk lądowych do stanu 75 tys. Jednak to, co wzbudziło największy rezonans, to jego słowa o tym, że „nawet 120 tys. żołnierzy nie wystarczy” i dlatego należy wznowić przeszkolenie ludności cywilnej, która musi być gotowa do walki już w perspektywie najbliższych kilku lat. Tymczasem brytyjska armia boryka się z najpoważniejszym, od dziesięcioleci, kryzysem rekrutacyjnym.
Potencjał kadrowy sił lądowych zmniejszył się w ciągu ostatnich 12 miesięcy (dane pochodzą z października 2023 roku) o 3,99 % i obecnie służy w tej formacji 75 980 żołnierzy i oficerów. W lotnictwie spadek był poważniejszy, bo wyniósł 4,15 %, co oznacza, że w służbie jest 31 380 żołnierzy. Największe trudności ma marynarka wojenna, której potencjał kadrowy spadł o 3,77 % i w październiku wynosił 32 130 marynarzy. Z ostatnich doniesień wynika, że zwłaszcza jeśli chodzi o Navy, to kryzys pogłębia się i w tym roku jej potencjał kadrowy spadł poniżej 30 tys.
Brytyjska marynarka wojenna musiała wycofać ze służby dwie fregaty
Kilkanaście dni przed wystąpieniem Sandersa brytyjska prasa donosiła, że marynarka wojenna musiała wycofać ze służby dwie fregaty - HMS Westminster i HMS Argyll, których okres eksploatacji jeszcze nie upłynął, z powodu braków kadrowych. Najbardziej bulwersującym było posunięcie związane z HMS Westminster, bo na modernizację tej jednostki wydano niedawno 100 mln funtów i mogła ona służyć jeszcze przez co najmniej kilka lat. Powód, dla którego podjęto takie decyzje, wprawił Brytyjczyków w osłupienie. Był nim bowiem brak wystarczających kadr, a do służby będą wprowadzane nowe fregaty, typu 28, których 8 sztuk zakupił rząd brytyjski. Jednak pierwsza z tych nowych jednostek ma być oddana dopiero w roku 2028, a kolejna dwa lata później.
Kilka dni później pojawiły się nie mniej niepokojące dla informacje. Otóż okazało się, że Royal Navy nie jest w stanie wysłać w rejon Morza Czerwonego (Wielka Brytania uczestniczy tam w operacji Prosperity Guardian mającej zagwarantować bezpieczeństwo żeglugi w związku z atakami jemeńskich Huti) swojej lotniskowej grupy uderzeniowej z HMS Queen Elizabeth na czele. Ten lotniskowiec, który kosztował brytyjskich podatników 3 mld funtów, jest, podobnie jak jego bliźniacza jednostka HMS Prince of Wales, zacumowany w porcie w Portsmouth i znajduje się - jak doniosły media - „w stanie gotowości”.
Dlaczego Royal Navy nie jest zdolna do działania?
Ochrona tras żeglugowych - zwłaszcza swobody przepływu przez Kanał Sueski - jest dla Wielkiej Brytanii, państwa wyspiarskiego - w zgodnej opinii komentatorów - nie tylko kwestią prestiżu i tradycji, ale przede wszystkich żywotnych interesów, w tym przede wszystkim ekonomicznych, co ma związek z zagwarantowaniem stałych dostaw surowców energetycznych. Co z tego, jeśli Royal Navy nie jest zdolne do działania?
W tym konkretnym przypadku z misji musiano zrezygnować, bo okręt wspomagający RFA Fort Victoria, który przewozi amunicję, paliwo i części zamienne nie ma ukompletowanej załogi i nie jest w stanie wypłynąć w morze. Komentatorzy zaczęli w związku z zaistniałą sytuacją zwracać uwagę na inne niedobory, które wręcz kwestionują wojskową przydatność brytyjskiej marynarki wojennej.
I tak Lewis Page, który jest emerytowanym oficerem Navy, zwrócił na łamach "The Telegraph" uwagę na to, że obecny kryzys kadrowy w brytyjskiej marynarce wojennej jest efektem podjętej jeszcze w 2010 roku decyzji o znacznej redukcji kadry oficerskiej. To pokazuje, jak łatwo w siłach zbrojnych jest zmniejszyć potencjał, którego - jeśli zapadnie decyzja o jego odtworzeniu - nie można równie szybko i bezproblemowo odbudować, a czasami okazuje się to wręcz niemożliwe.
"Dawno temu każdy okręt wojenny miał zespół zdolny do użycia materiałów wybuchowych i zespół nurków"
Pisze on o jeszcze jednym zjawisku, które nie jest w państwach NATO szeroko komentowane, tym bardziej w Polsce, ale warto je dostrzec. Otóż Page zwraca uwagę na to, że „kultura się pogorszyła. Smutnym procesem była długa i powolna erozja przekonania, że marynarze powinni być twardymi i stanowić elastyczny personel bojowy. Dawno temu każdy okręt wojenny miał zespół zdolny do użycia materiałów wybuchowych i zespół nurków. Oczekiwano, że będzie można wydać broń marynarzom, a oni będą mogli wyjść na pokład i przejąć inne statki lub działać jako siły lądowe.”
Dziś tego rodzaju postawa to przeszłość, wojsko jest, choć brzmi to paradoksalne, coraz delikatniejsze, a personel zbyt cenny, aby narażać go na uszczerbek związany z walką. W połączniu z ewidentnymi brakami sprzętowymi, np. jeden z nowych lotniskowców brytyjskich przez 95 % czasu w 2022 roku nie miał ani jednego myśliwca na wyposażeniu, powoduje to powstanie niebezpiecznej mieszanki. W przypadku Wielkiej Brytanii mamy do czynienia z siłami zbrojnymi, które borykają się z niedoborami kadrowymi, są nie najlepiej wyposażone i na dodatek to, co moglibyśmy określić mianem „ducha walki”, nie specjalnie imponuje.
USA publicznie zwraca Wielkiej Brytanii uwagę, że powinna więcej wydawać na bezpieczeństwo
Doszło nawet do tego, co nie jest ani dobrze widzianą, ani często spotykaną praktyką, że Carlos Del Toro, amerykański podsekretarz stanu ds. marynarki wojennej, zwrócił Brytyjczykom publicznie uwagę na to, że powinni oni wydawać więcej na bezpieczeństwo i rozbudować swe siły zbrojne, aby być w stanie wywiązać się ze zobowiązań sojuszniczych. To ewidentne naruszenie reguł, które były przestrzegane w komunikacji między sojusznikami zapewne jest związane z oceną sytuacji.
Coraz częściej i poważniej zaczyna się bowiem na Zachodzie mówić o wojnie, a to usprawiedliwia apele o podjęcie kroków nadzwyczajnych. Nota bene służby brytyjskie również alarmują, pisząc o rosnącym prawdopodobieństwie wybuchu konfliktu w Europie. Rząd Rishi Sunaka przygotował właśnie, jak donoszą media, National Risk Register, w którym zapisano, iż jest ponad 25% szans na to, że w ciągu najbliższych dwa lat Federacja Rosyjska zaatakuje jedno albo kilka państw, nie będących członkami NATO, z którymi Wielka Brytania ma dwustronne umowy zawierające klauzule zobowiązujące Londyn do przyjścia im z pomocą o charakterze wojskowym.
Analizowany scenariusz nie zakłada, że wojna „na pewno” wybuchnie, kładzie raczej nacisk na potrzebę zwiększenia skuteczności polityki odstraszania, a nie jest to łatwe w sytuacji, kiedy siły zbrojne cierpią na braki kadrowe i sprzętowe. Analitycy pracujący dla rządu nie mieli w tym wypadku raczej na myśli Ukrainy, która już ma wojnę na swoim terytorium. Jedynym krajem w Europie, który spełnia tak określone kryteria, jest dziś Szwecja, nie będąca jeszcze członkiem Paktu Północnoatlantyckiego, z którym Wielka Brytania podpisała, po złożeniu przez Sztokholm wniosku o przyjęcie do NATO, porozumienie zawierające klauzule obronne.
Państwa posiadające broń nuklearną i środki jej przenoszenia muszą mieć znacznie większy budżet wojskowy
Można zapytać, jaka jest przyczyna tej sytuacji, skoro Brytyjczycy wydają znacznie powyżej 2% na swoje bezpieczeństwo, a w Europie są jednym z liderów i często stawiani są za wzór? Odpowiedź jest dość prosta – państwa posiadające broń nuklearną i środki jej przenoszenia muszą dysponować znakomicie większym budżetem wojskowym niż pozbawione takiego potencjału.
W czasie zimnej wojny Londyn w ciągu 40 lat (między 1949 a 1989 rokiem) średnio wydawał na bezpieczeństwo 5,8 % swego PKB, podczas gdy w tych państwach NATO, które nie miały broni atomowej, te wydatki kształtowały się na poziomie ok. 3,5 %. Oznacza, to, że zapowiedziany jeszcze za czasów premierostwa Borisa Johnsona wzrost brytyjskich wydatków wojskowych, choć spełnia kryteria ustalone na szczycie w Walii w 2014 roku, z tego tylko powodu jest dalece niewystarczającym i brytyjska armia jest nadal w poważny sposób niedofinansowana.
Wielka Brytania zacznie szkolić wojskowo ludność cywilną? Gen. Sanders apeluje
Ale w całej sprawie jest jeszcze jeden ciekawy aspekt. Trzeba bowiem zadać pytanie, jak elity polityczne i wojskowe Wielkiej Brytanii reagują na oczywisty kryzys rekrutacyjny w siłach zbrojnych? Generał Patric Sanders zaapelował, aby zacząć szkolić wojskowo ludność cywilną, czyli innymi słowy: przywrócić w jakiejś formule powszechną służbę wojskową i odejść od modelu armii ochotniczej. Powiedział on, że rząd musi „zmobilizować naród”. Aby wygrać wojnę, nie wystarczy rozbudowa brytyjskich sił lądowych nawet do poziomu 120 tys., choćby z tego powodu, że trzeba mieć wyszkoloną i zdolną do walki rezerwę.
Te słowa wywołały w Wielkiej Brytanii, w której w tym roku odbędą się wybory parlamentarne, polityczną burzę. Tym większą, że rządzący konserwatyści mają niskie notowania, spodziewają się historycznie wysokiej porażki, a posunięcie czy choćby nawet dyskusja na ten temat, zmierzające do przywrócenia poboru powszechnego nie jest uznawana za krok zwiększający liczbę sympatyków. Mamy zatem i w tym wypadku do czynienia z typowym dla krajów europejskich (może poza państwami nordyckimi i Bałtami) konfliktem interesów świata polityki i tych środowisk, których przedstawiciele myślą o bezpieczeństwie.
Grant Shapps, brytyjski minister obrony, bronił publicznie decyzji o redukcji liczebności sił zbrojnych, argumentując, iż nie powoduje to zmniejszenia poziomu wyszkolenia i gotowości do realizacji zadań i na poparcie swej tezy powiedział, że żadna z międzynarodowych misji wojskowych, w których uczestniczy Londyn, nie została jak do tej pory wystawiona na szwank z tego powodu. Jednak nie ulega wątpliwości, na co zresztą zwrócili uwagę krytycy obecnych działań brytyjskiego resortu obrony, że czym innym jest realizacja ograniczonych liczebnie i czasowo misji wojskowych w czasach pokoju, a inny potencjał wymaga uczestnictwo w długiej i krwawej wojnie o wysokim poziomie intensywności.
Wielka Brytania posiada obecnie najmniejsza armię od czasów napoleońskich
Nie zmienia to jednak faktu, że przedstawiciel Downing Street, po wystąpieniu generała Sandersa, oświadczył, iż rząd nie ma zamiaru wprowadzać poboru powszechnego. Mimo że Wielka Brytania posiada obecnie najmniejsza armię od czasów napoleońskich, a na dodatek, w świetle ostatnich doniesień medialnych trzech na dziesięciu żołnierzy służby czynnej (w armii, RAF i w Navy) nie jest zdolnych, ze względu na problemy zdrowotne i psychiczne do wykonywania jakichkolwiek zadań operacyjnych. Problem ten w największym stopniu dotyka i tak już odchudzone brytyjskie siły lądowe, co oznacza, że w praktyce mamy do czynienia nie z 73 tys. zdolnych do działania żołnierzy, ale jedynie z 53 tys.
Jeśli zatem nie przywrócenie powszechnej służby w siłach zbrojnych ma być rozwiązaniem kryzysu rekrutacyjnego, to w czym brytyjscy politycy pokładają nadzieję? Problem jest poważny, bo tylko Navy nie jest w stanie zrealizować przyjętych planów, które zakładają „pozyskanie” 29 tys. ochotników. Na dodatek negatywne trendy ulegają pogłębieniu, bo z brytyjskich sił zbrojnych tylko w ubiegłym roku odeszło 16,2 tys. osób, a w świetle badań ankietowych jedynie 34% żołnierzy służby czynnej formułowało pogląd, że „czują się docenieni”.
Wielki kryzys brytyjskiej armii. Rekrutacją do wojska powinna zająć się prywatna firma?
Najpierw uważano, że rekrutacją winna zająć się firma prywatna, mająca doświadczenie i umiejąca działać w zgodzie z realiami rynkowymi. W praktyce oznaczało to podpisanie 10 lat temu, w 2012 roku, kontraktu z firmą Capita, na outsourcing procesu rekrutacji do sił zbrojnych. Ostatnio, mimo że efekty jej pracy nie są zachęcające, przedłużono z nią umowę o 2 lata. Grant Shapps mówił, że rozwiązaniem jest zwiększenie liczby kobiet służących w armii i zmiana jej kultury organizacyjnej na bardziej przyjazną paniom.
Innym pomysłem jest liberalizacja zasad. I tak dyskutuje się, czy przyjmować do sił zbrojnych ochotników z widocznymi tatuażami, co do tej pory jest niedopuszczalne i mających „łagodne” problemy ze zdrowiem, np. chorujących na astmę. Wydaje się jednak wątpliwe, czy tego rodzaju posunięcia pozwolą rozwiązać kryzys rekrutacyjny w brytyjskich siłach zbrojnych, nie mówiąc już o ich rozbudowie i przygotowaniu społeczeństwa do radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Świat polityki zapatrzony w notowania wyborcze nie jest w stanie, przynajmniej do tej pory, podjąć decyzji, które wydają się niezbędne, ale mogą być społecznie niepopularne. Brzmi znajomo?
Listen on Spreaker.