- Wzrost napięć po ujawnieniu "Planu Trumpa" skłania Europę do wzmocnienia własnych zdolności wojskowych.
- Inicjatywa ELSA, mająca na celu stworzenie europejskich rakiet dalekiego zasięgu, napotyka na na trudności i opóźnienia.
- Mimo ambicji, Europa pozostaje zależna od USA w kwestii rakiet dalekiego zasięgu, a samodzielność to perspektywa co najmniej 10 lat.
Czym jest inicjatywa ELSA państw NATO?
Dobrze się składa, że brytyjski instytut strategiczny IISS opublikował właśnie raport poświęcony inicjatywie ELSA, którą ogłoszono przy okazji szczytu NATO w Wilnie w 2023 roku. Porozumienie to, do którego przystąpiły - prócz Polski - takie państwa jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy czy Holandia, przewiduje współpracę państw naszego kontynentu po to, aby zbudować rakiety, przede wszystkim bazowania lądowego, mogące razić cele daleko w głębi Rosji.
Kalkulacja strategiczna, która legła u podstaw tego rodzaju przedsięwzięcia, była oczywista. Jeśli chcemy wzmocnić konwencjonalne odstraszanie, to musimy dysponować środkami oddziaływania na przeciwnika, tak, aby nie był on nigdy pewien, czy w odpowiedzi na agresję nie spotka się ze zmasowaną odpowiedzią sojuszników europejskich zrzeszonych w NATO. Co więcej, lądowe systemy precyzyjnego rażenia na duże odległości, bo o nich mowa, są tańsze niż analogiczne rozwiązania wystrzeliwane ze znacznie droższych platform powietrznych i morskich.
Posiadanie, w odpowiedniej liczbie, rakiet różnych klas o zasięgu od 2 do 3 tys. km uznawane jest również za środek odstraszania poniżej zdolności nuklearnych, a te w przypadku Europy są dość ograniczone, co oznacza, iż chcąc wzmocnić odstraszanie, a nie będąc pewnym siły amerykańskich gwarancji (co od wyboru Trumpa stale podkreślają europejscy przywódcy), jedyną drogą jest budowa zdolności do atakowania celów w głębi Rosji.
Polska nie ma doświadczenia w produkcji rakiet dalekiego zasięgu
Od momentu ogłoszenia inicjatywy upłynęło już 2,5 roku, co w przypadku polityki zbrojeń nie jest bardzo długim czasem, ale w obliczu zarówno trwającej na wschodzie wojny, jak i zaostrzających się relacji Rosja – Europa, wystarczającym, aby dokonać pewnych podsumowań. Wszystkie państwa uczestniczące w inicjatywie, prócz Polski, mają swoje doświadczenia historyczne w produkcji rakiet dalekiego zasięgu. My takich nie mamy, bo za czasów sowieckich byliśmy celowo przez Moskwę pozbawieni takich zdolności, a po upadku ZSRR potrzeba posiadania tego rodzaju drogich systemów nie była palącą.
Francuzi produkowali w czasie zimnej wojny całą serię własnych rakiet balistycznych (od M₁ do M₅₁) z których ta ostatnia, już dość przestarzała, jest jeszcze w służbie na okrętach podwodnych, ale również rozwijali linię rakiet manewrujących, począwszy od Air-Sol Moyenne Porté produkowanych na początku lat 70. ubiegłego wieku do pocisków klasy Storm Shadow/SCALP EG, nadal budowanych i używanych w walce na terenie Ukrainy. Są to jednak systemy o relatywnie niewielkim zasięgu (ok. 560 km), podobnie jak niemieckie rakiety manewrujące Taurus (ok. 500 km).
Włosi rozwijali własne konstrukcje Alfa
Na początku lat 70. Włosi rozwijali własne konstrukcje Alfa, ale po przystąpieniu do konwencji o nieproliferacji broni atomowej (1975 rok) zaprzestali tych prac i obecnie mają na wyposażeniu podobnie jak Brytyjczycy i Francuzi systemy Storm Shadow/SCALP produkowane przez MBDA. Szwedzi budują rakiety o zasięgu taktycznym, z których najbardziej znana jest RBS15 służąca do zwalczania okrętów.
Na wyposażeniu sił zbrojnych europejskich państw NATO znajduje się obecnie, jak się szacuje (dokładne dane nie są publikowane), mniej niż 500 systemów SCALP w przypadku Francji i nieco mniejsza liczba analogicznych Storm Shadow w Wielkiej Brytanii (Londyn większą ich liczbę przekazał Ukrainie). Paryż podjął też decyzję o zamówieniu we własnym przemyśle zbrojeniowym Missile de Croisière Naval (MdCN), rakiet o zasięgu 1000 km bazowania morskiego, które planuje pozyskać w najbliższych kilku latach 200 sztuk, i rozwijana jest też wersja lądowa.
Niemcy mają Taurusy i konstrukcje Storm Shadow/SCALP
Niemcy mają, jak się szacuje, kilkadziesiąt Taurusów i ogłosili plany pozyskania kolejnych 600 w najbliższych latach i intensywnie modernizują te konstrukcje. Na wyposażeniu Bundeswehry są też konstrukcje Storm Shadow/SCALP. My mamy zmodyfikowane JASSM-ER o zasięgu 930+ km, Brytyjczycy na swych okrętach podwodnych o napędzie atomowym - poddźwiękowe Tomahawki o zasięgu 1600 km.
Do pełnego obrazu należałoby jeszcze dodać zdolności Turcji, która pracuje nad rozwojem własnych konstrukcji (systemy Bora, Yildirim i Tayfun) oraz Norwegii (JSM), ale żaden z nich nie spełnia kryteriów zdolności do precyzyjnego rażenia celów przeciwnika na dużych (2-3 tys. km) głębokościach. Jak podsumowują tę część swoich rozważań autorzy raportu:
Brytyjski Tomahawk pozostaje pociskiem o najdłuższym zasięgu, będącym obecnie na wyposażeniu europejskiego sojuszu. Jednocześnie arsenał brytyjskich Tomahawków zawsze był ograniczony liczebnie, a zapasy odpalanych z powietrza Storm Shadows w szczytowym okresie były o rząd wielkości większe niż zapasy Tomahawków w marynarce wojennej.
Rosja dysponuje kilkoma systemami rakiet dalekiego zasięgu
Mamy w tym wypadku do czynienia z wyraźną asymetrią w zakresie zdolności między europejskimi członkami NATO a Federacją Rosyjską, która dysponuje co najmniej kilkoma systemami tego rodzaju. Mowa o rakietach Rubież zdolnych do rażenia celów na odległość 3 tys. km, Novator (2,5 tys.) czy Cyrkon (1 tys. km). W ostatnim czasie eksperci argumentują, że w związku z postępem technologicznym, w tym zastosowaniem napędu rakietowego, nowe generacje dronów mają porównywalne parametry do rakiet. Najlepszym przykładem jest rosyjski Geran-3, zmodyfikowana wersja Shaheda, który ma zasięg 2,5 tys. km.
W obliczu ewidentnego zagrożenia wszystkie uczestniczące w programie państwa rozpoczęły prace związane z pozyskaniem tego rodzaju zdolności. Przy czym działania mają charakter dwukierunkowy. W krótszej perspektywie planuje się zakup gotowych rozwiązań u znanych producentów. I tak Niemcy kupują od Amerykanów JESSMy – ER (planowana dostawa 2027) i wyrazili chęć nabycia Tomahawków (kontrakt nie został jeszcze podpisany). Finowie również kupują systemy amerykańskie, takie same decyzje podjęli Łotysze, Litwini i Holendrzy.
Ci ostatni, podobnie jak Niemcy, chcą kupić Tomahawki od Amerykanów i maja nawet zgodę na sprzedaż, która ma zostać skonsumowana w 2027 roku (pociski bazowania morskiego). Grecy kupują, co oczywiste, od Francuzów, a Włosi od Norwegów, ale w obydwu przypadkach są to systemy o zasięgu poniżej 1000 km.
Czy Europa zbuduje własny system rakiet dalekiego zasięgu?
Potencjalnie znacznie bardziej obiecującymi są anonsowane w ostatnich latach wspólne prace konstrukcyjne, których celem jest budowa przez europejskich producentów własnych systemów zdolnych do rażenia celów na głębokich tyłach przeciwnika. I tak w maju 2025 Berlin i Londyn podpisały porozumienie przewidujące budowę pocisku o zasięgu przekraczającym 2 tys. km. Umowa ta miała być „pierwszym wymiernym rezultatem” - jak ogłosiło brytyjskie ministerstwo obrony - porozumienia Trinity House, co nie zmienia faktu, iż obie strony umowy skrzętnie unikają podania daty rozpoczęcia seryjnej produkcji nowych systemów.
Znacznie bardziej zaawansowani są Francuzi rozwijający systemy MBT i V-MaX 2, które, jak oceniają autorzy raportu, mogą wejść na wyposażenie najwcześniej na początku nowego dziesięciolecia. Co ciekawe, najbardziej zaawansowani są Turcy, pracujący nad rakietami Cenk bazowania lądowego o zasięgu 2 tys. km oraz Tayfun Block IV, w przypadku których pierwsze egzemplarze mają się już pojawić w przyszłym roku.
Europa nie ma doktryny użycia takie broni
Jeśli chodzi o rakiety balistyczne, to w Europie (raport nie analizuje zdolności np. Ukrainy) jedynie Francuzi, a precyzyjnie ich grupa Ariane, ma technologię i niezbędne doświadczenie, aby budować tego rodzaju konstrukcje.
Osobnym problemem, poza Francją, państw europejskich dążących do budowy zdolności rakietowych dalekiego zasięgu jest to, że nie dorobiły się one jeszcze kompletnych doktryn użycia tego rodzaju broni. Chodzi zarówno o okoliczności uruchomienia tego rodzaju potencjału, skalę ataku jak i wybór celów, co ma oczywiście kluczowe znaczenie w przypadku ewentualnego pojedynku z Federacją Rosyjską, mocarstwem dysponującym przygniatającą przewagą nuklearną. Kwestia uniknięcia ewentualnego scenariusza eskalacyjnego nie jest wcale bagatelą.
Eksperci o inicjatywie ELSA: "Trudno ocenić jej obecny status"
Jak piszą w konkluzji swego raportu eksperci IISS, ogłoszona ponad dwa lata temu przez Europejczyków inicjatywa ELSA:
Ma częściowo na celu wspieranie tworzenia europejskich klastrów rozwojowych dla różnych możliwości DPS (deep precision strikes), ale pozostaje stosunkowo trudna w ocenie, a na temat postępów w jej realizacji pojawiło się niewiele informacji. W związku z tym trudno ocenić jej obecny status.
Znacznie bardziej wymierne, również lepiej udokumentowane, są te działania państw europejskich, które sprowadzają się do zakupu rozwiązań amerykańskich. Trudno w związku z tym ocenić, na ile realne są programy budowy własnych europejskich rozwiązań, a na ile mamy bardziej do czynienia z optymistyczną retoryką, za którą nie stoją realne działania.
Nawet jeśliby zgodzić się z publicznymi deklaracjami polityków europejskich, to i tak uruchomione programy konstrukcyjne nie dadzą wcześniej efektów niż na początku lat 30., a skalowanie produkcji zajmie jeszcze kilka lat, co oznacza, iż w zakresie systemów rakietowych zdolnych do rażenia celów głęboko na tyłach rosyjskich Europa ma szansę wyrównać asymetrię potencjałów i stać się samodzielnym graczem, a nie odbiorcą amerykańskich rozwiązań, najwcześniej za 10 lat.
Dania buduje rakiety i drony dalekiego zasięgu razem z Ukrainą
Jest jeden kraj na naszym kontynencie, który postanowił iść inną drogą. To Dania, która uruchomiła wspólny z Ukrainą program budowy tego rodzaju broni. Jednym z elementów tego programu jest budowa, wespół z firmą Fire Point, zarówno rakiet balistycznych, jak i manewrujących a także dronów dalekiego zasięgu. Z pewnością jest to decyzja odważna, niekonwencjonalna, a może nawet ryzykowana. Fakt, że mamy do czynienia z porozumieniem rządów, które wskazały firmy, mają ze sobą współpracować nieco tylko łagodzi te obawy.
Czy Duńczycy, którzy nota bene właściwie nie mają rodzimego przemysłu zbrojeniowego - a jak wiadomo brak branżowych lobbies zawsze ułatwia podjęcie niekonwencjonalnych rozwiązań - wygrają? Nie wiadomo. Nie zmienia to jednak faktu, że pozostałe państwa europejskie, w tym te, których liderzy wiele mówią o kryzysie relacji atlantyckich i o tym, że należy stawiać na własne zdolności, jeszcze co najmniej 10 lat będą zmuszone polegać na Amerykanach w tym jednym z newralgicznych obszarów zdolności wojskowych.