ŻEBY BYŁO JASNE: WŚRÓD OFIAR CYWILNYCH SĄ NIE TYLKO PALESTYŃCZYCY
Hamas, atakując 7 października Izrael, nie obrzucał rakietami wyłącznie celów wojskowych, nie zabijał wyłącznie uzbrojonych wojskowych. W szóstym dniu wojny zginęło 220 izraelskich żołnierzy spośród i ponad 1,1 tys. cywilów. To nie jest zamknięty bilans, ale – czy się to komuś podoba, czy nie – to obecnie na śmierć bardziej narażeni są mieszkańcy Strefy Gazy niż Izraela. Taka jest – to może zabrzmieć cynicznie – kolej „kontynuacji polityki innymi środkami”, w której stroną dominującą nie jest Hamas, ale armia izraelska. Nawet jest dane palestyńskie o ofiarach nie odpowiadają rzeczywistości, to budzą one trwogę.
Zacytujmy za Reutersem (i PAP)… „Tylko w ciągu ostatniej doby zginęło 756 osób, spośród których 344, czyli blisko połowa, to osoby poniżej 18. roku życia. Większość tych tragicznych zdarzeń odnotowano na południu Strefy Gazy - przekazała agencja Reutera za komunikatem palestyńskich władz medycznych związanych z organizacją terrorystyczną Hamas. W toczących się od kilkunastu dni starciach śmierć poniosło już więcej cywilów niż w poprzednich czterech wojnach Izraela z Palestyną - informowała 20 października agencja Associated Press”. To są dane sprzed czterech dni.
Pytanie: czy w tym czasie nie było ofiar cywilnych będących skutkiem działań militarnych Izraela dążącego do ostatecznej rozprawy z Hamasem? I drugie: czy cywile nie zginą, gdy armia przystąpi do zapowiadanej lądowej ofensywy?
W depeszy PAP (24 października) napisano m.in. „W atakach Hamasu zginęło 31 Francuzów, 9 osób pozostaje zaginionych lub są zakładnikami Hamasu – ogłosił w środę prezydent Emmanuel Macron na konferencji z prezydentem Egiptu Abdelem Fattahem al-Sissim. Prezydent Francji poinformował, że Francja wyśle okręt w celu wsparcia szpitali w Gazie”.
Jaki wkład ma mieć marynarka wojenna w wspieranie funkcjonowania lecznictwa zamkniętego, tego w depeszy nie podano. Na oświadczenie francuskiego prezydenta zareagował turecki prezydent. Oczywiście z troski wyłącznie o cywilów, a nie o interesy geopolityczne Turcji. I oskarżył Zachód oraz Radę Bezpieczeństwa ONZ o stronniczość. Tłumacząc na nasze: o popieranie w tej wojnie Izraela. Nawet poskarżył się (24 października) Władimirowi Putinowi (w drugiej już rozmowie telefonicznej od 7 października), że „milczenie państw Zachodu pogarsza kryzys humanitarny w Strefie Gazy”.
NA REAKCJĘ WYWOŁANYCH „DO TABLICY” DŁUGO CZEKAĆ NIE TRZEBA BYŁO
Tym bardziej, że benzyny do ognia dolał (25 października) prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, który bez dyplomatycznego kamuflażu stwierdził był, że „palestyńskie ugrupowanie Hamas to nie terroryści, lecz organizacja narodowowyzwoleńcza, a popieranie ataków na Strefę Gazy to przejaw choroby psychicznej”. Jaka była reakcja Izraela, to o niej pisać nie trzeba. Prezydent Francji wyraził dyplomatyczne oburzenie za oskarżanie (między innymi Francji) o stronniczość w toczącej się wojnie.
Biały Dom zdaje się nie komentował opinii Erdogana. Nic dziwnego. Z jednej strony USA to gwarant, nie bójmy się tego tak określić, niepodległości państwa izraelskiego (które od początku swego istnienia jest w stanie jawnej lub ukrytej wojny z żywiołem arabskim, a teraz jeszcze ma na horyzoncie Iran jako przeciwnika swego istnienia). Z drugiej – Turcja jest liczącym się członkiem NATO i państwem, które może odegrać znaczącą rolę w zakończeniu (cokolwiek by to oznaczało) wojny Ukraina-Rosja. Turcja Erdogana ma swoje geointeresy w Syrii i od lat stara się uzyskać pozycję rozgrywającego w tym rejonie świata, co pewnie nie podoba się nie tylko Iranowi, ale i Egiptowi.
Kair „jest istotnym mediatorem między Palestyńczykami a Izraelczykami i uczestniczy w negocjacjach w sprawie uwolnienia ponad 200 zakładników porwanych w Izraelu przez Hamas. Kontroluje także jedyne przejście w Strefie Gazy, które nie jest kontrolowane przez Izrael” (cytat z PAP). Przypomnijmy, że wymediować koniec wojny chciałby także sam Putin, któremu z jednej strony przedłużający się konflikt izraelsko-palestyński jest na rękę (bo usunął znacząco w cień prowadzoną przez Rosję SWO), ale… Z drugiej strony Putinowi przydałby się taki dyplomatyczny sukces.
Martwi to, że ONZ – która ma wpisane w siebie wszystko to, co ma doprowadzić do zakończenia każdej wojny – jest, delikatnie stwierdzając, bezradna i coraz bardziej (i to nie od dziś przypomina) Ligę Narodów. To czym martwią się analitycy, dziennikarze i politycy, nie jest tym, czy martwią się cywile. Tak w Strefie Gazy, jak i w Izraelu. Oni zastanawiają się, czy za godzinę, jutro lub nieco później zawali się na nich dom. Bo trafiła w niego hamasowska albo izraelska rakieta. Wiecie, gdzie ci ludzie mają tzw. złotą myśl pruskiego generała?
Polecany artykuł: