Spis treści
Katapulty i F-35
Hiszpania od lat ma w swojej marynarce wojennej okręt, który można nazwać lekkim lotniskowcem – chodzi o Juan Carlos I. To jednostka, która łączy funkcje lotniskowca, okrętu desantowego i transportowca dla Marines, ale technicznie nie jest pełnoprawnym lotniskowcem z katapultami. Na jego pokładzie można operować pionowzlotami AV‑8B Harrier II i helikopterami. System STOVL, czyli krótki start, pionowe lądowanie był atrakcyjny w latach 80. i 90., bo pozwalał mniejszym marynarkom posiadać samoloty pokładowe bez konieczności budowania gigantycznych okrętów z kosztownymi katapultami parowymi. Jednak świat poszedł do przodu.
Harriery to konstrukcja z epoki Falklandów, przestarzała, droga w utrzymaniu i trudna do modernizacji. Dlatego Hiszpania stoi teraz przed twardym wyborem: co dalej? Naturalną opcją byłoby kupno F‑35B nowoczesnych pionowzlotów, następców Harrierów. Jednak F‑35B są jeszcze droższe niż F‑35A czy F‑35C, mają mniejszy zasięg i udźwig niż warianty katapultowe, a ich serwisowanie wymaga ścisłej współpracy z Amerykanami. I tu wchodzi druga warstwa tej układanki, czyli niezależność strategiczna. W Europie po wojnie w Ukrainie coraz częściej mówi się, że same zakupy amerykańskiego sprzętu nie wystarczą.
Trzeba rozwijać własne zdolności przemysłowe i projektowe, żeby nie być całkowicie uzależnionym od jednej fabryki, jednego łańcucha dostaw czy jednego sojusznika. Hiszpania, mając Navantię – potężną stocznię państwową i duże doświadczenie w budowie fregat, okrętów desantowych i podwodnych, widzi w nowym lotniskowcu szansę na skok technologiczny.
Polecany artykuł:
Katapulta robi różnice? Tak, dużą
Dlaczego katapulta to taka różnica? Bo otwiera zupełnie inne możliwości operacyjne. Lotniskowiec z katapultą (CATOBAR) może wysyłać w powietrze cięższe samoloty z pełnymi zbiornikami paliwa, pełnym uzbrojeniem i całym zestawem sensorów. Może też w przyszłości obsługiwać drony klasy HALE lub uderzeniowe bezzałogowce o dużym zasięgu.
Krótko mówiąc, z okrętu takiego typu można prowadzić operacje powietrzne podobne do tych, które robią Amerykanie ze swoimi superlotniskowcami. Oczywiście skala będzie mniejsza mowa, jest o ok. 40 000 ton, a nie 100 000 jak w przypadku amerykańskich lotniskowców atomowych, ale kluczowe zdolności będą podobne.
Dla NATO to dobra wiadomość. Sojusz potrzebuje w Europie więcej zdolności do projekcji siły z morza, bo samych amerykańskich lotniskowców nigdy nie ma wystarczająco dużo. Francja ma Charles de Gaulle, który co prawda jest napędzany atomowo, ale to jedyny taki okręt w Europie. Włosi mają dwa lekkie lotniskowce przystosowane pod F‑35B. Turcja z kolei stawia na drony pokładowe i pionowzloty. Hiszpania, budując lotniskowiec z katapultą, dołącza do grona państw, które realnie mogą organizować i dowodzić grupami uderzeniowymi na dużą skalę. To zmienia równowagę sił w zachodniej części Morza Śródziemnego i na Atlantyku.
Istotny aspekt przemysłowy
Są też w tym mocne wątki przemysłowe. Dla Navantii wejście w segment lotniskowców z katapultą oznacza transfer wiedzy i inwestycje w nowe technologie systemy katapult elektromagnetycznych, liny hamujące, zintegrowane systemy walki, zaawansowane systemy łączności i dowodzenia. Tego nie robi się w rok. Ale kiedy już Hiszpania opanuje tę technologię, może stać się dostawcą wiedzy i części także dla innych flot NATO, które będą modernizować lub budować własne jednostki tego typu. To napędzi hiszpańską gospodarkę morską i przemysł stoczniowy na dekady.
W szerszym obrazie to także sygnał polityczny. Hiszpania chce pokazać, że nie jest tylko biernym uczestnikiem NATO, który ogranicza się do misji ekspedycyjnych i jednostek lądowych. To próba zapisania się na stałe w gronie państw, które dysponują samodzielną zdolnością do działania na oceanach. Taki okręt jest narzędziem polityki zagranicznej – dzięki niemu można wywierać presję, pokazywać flagę, chronić szlaki handlowe, wspierać sojuszników w odległych rejonach.
Nie zapominajmy, że cały projekt wpisuje się w ambitny plan „Armada 2050”. To nie jest tylko budowa jednego okrętu, ale cała wizja, która obejmuje modernizację fregat, okrętów podwodnych, jednostek zaopatrzeniowych i rozwoju nowych systemów bezzałogowych. Chodzi o to, żeby hiszpańska flota nie była mozaiką starych i nowych okrętów, tylko zintegrowanym, nowoczesnym organizmem zdolnym do działania w sieciocentrycznych operacjach wielodomenowych.
Na razie to wszystko jest na etapie studium wykonalności, ale jeśli projekt zostanie zatwierdzony i sfinansowany, wejście nowego lotniskowca do służby będzie prawdopodobnie najważniejszym punktem zwrotnym w historii hiszpańskiej marynarki wojennej od czasów powstania Juan Carlos I. To nie jest tylko zmiana platformy to symbol zmiany roli Hiszpanii w Sojuszu i dowód, że południe Europy zaczyna inwestować w twardą siłę, a nie tylko w działania na papierze czy ograniczone do obrony wybrzeża.
