Spis treści
- NATO zwiększyło wydatki na obronność do 5 % PKB
- Rostock chce być głównym hubem logistycznym NATO na Bałtyku
- Rywalizacja między portami państw Europy Zachodniej
- Będą zmiany w dyslokacji amerykańskich sił zbrojnych?
- "Amerykańska obecność wojskowa w Europie jest zbyt duża"
- Ilu amerykańskich żołnierzy zostanie wycofanych z Polski?
- Dlaczego likwidacja wojskowej obecności rotacyjnej jest łatwiejsza?
- Porty muszą być zdolne do przyjęcia większej liczby transportów
NATO zwiększyło wydatki na obronność do 5 % PKB
Deklaracje Siemonsa są związane nie tylko z regularnie powtarzanymi przez europejskich polityków i przedstawicieli sił zbrojnych ostrzeżeniami o konieczności - w związku z narastającym zagrożeniem ze strony Federacji Rosyjskiej - większych inwestycji w infrastrukturę logistyczna, która nie jest przygotowana obecnie do obsługi i przyjęcia dużych transportów wojskowych. Decyzje ostatniego szczytu NATO, kiedy to członkowie Paktu (poza Hiszpanią) podjęli decyzję o wzroście wydatków na bezpieczeństwo do 5 % PKB (z czego 1,5 % ma być przeznaczone na komunikację i infrastrukturę), otwierają nowe możliwości dla firm zarządzających portami, lotniskami czy połączeniami drogowymi i kolejowymi.
Rozpoczyna się w Unii Europejskiej licytacja, który z projektów infrastrukturalnych powinien być współfinansowany w ramach projektu Re-Arm Europe i w jaki sposób przygotować się na absorbcje dodatkowych wydatków państw członkowskich. W przypadku Rotterdamu chodzi zarówno o rozbudowę infrastruktury podwójnego przeznaczenia, w tym zdolności do przyjęcia i przeładowania na inne statki amunicji, jak i odzyskanie części frachtów, które port utracił zarówno w związku z sankcjami wymierzonymi w Federację Rosyjską, jak i spodziewanymi ograniczeniami w handlu międzynarodowym. Po wybuchu wojny na Ukrainie port w Rotterdamie stracił 8 % swego wolumenu przeładunkowego i jest rzeczą zrozumiałą, że obecne jego władze szukają nowych rynków, nisz, które można byłoby zająć.
Rostock chce być głównym hubem logistycznym NATO na Bałtyku
Nie są zresztą jedynymi. Niemiecki Rostock chce być głównym NATO-wskim hubem logistycznym na Bałtyku. Temu ma służyć m.in. powołane do życia w październiku 2024 roku NATO Commander Task Force Baltic, z siedzibą właśnie w Rostocku. Tym planom nie stoi na przeszkodzie fakt, że dowództwo to ma być rotacyjne i po czterech latach ma być przeniesione do Polski. Przede wszystkim z tego względu, że już teraz przez port w Rostocku, w związku z manewrami i ćwiczeniami wojskowymi, przebiega jedna z głównych tras logistycznych na wschodnią flankę. Dziś ukształtowane w planach operacyjnych trasy zaopatrzenia wiodące przez ten port na stałe w nich zostaną zapisane.
I tak w maju 2024, w ramach operacji Mallet Strike, Rostock był głównym portem, z którego wysłano do Finlandii systemy Patriot, co zdaniem ekspertów „ilustruje jego wagę strategiczną” w zakresie relokacji sprzętu państw NATO do państw nordyckich. W kwietniu i maju 2024, kiedy trwały NATO-wskie ćwiczenia National Guardian, przez Rostock dyslokowano ponad 200 jednostek sprzętu do państw bałtyckich, podobnie było w toku manewrów Steadfast Defender 2024, kiedy również ćwiczono ochronę infrastruktury krytycznej na Morzu Bałtyckim, w tym instalacji portowych.
Polecany artykuł:
Rywalizacja między portami państw Europy Zachodniej
Ta rywalizacja między portami państw Europy Zachodniej o to, który wygra rywalizację o odgrywanie roli głównego „hubu logistycznego” NATO, ma oczywisty związek zarówno z unijnymi programami finansowania wydatków na bezpieczeństwo, jak również z decyzjami podjętymi w toku ostatniego szczytu NATO, ale też niewątpliwie związana jest z trwającą w Stanach Zjednoczonych procedurą Global Posture Review - „przeglądu strategicznego” amerykańskiej obecności wojskowej poza granicami Stanów Zjednoczonych. Ma ona zostać zakończona latem lub wczesną jesienią tego roku i - jak się ocenia - jej efektem będą prawdopodobne decyzje o zmniejszeniu zamorskiego zaangażowania wojskowego Stanów Zjednoczonych.
Będą zmiany w dyslokacji amerykańskich sił zbrojnych?
W Ameryce trwa dyskusja na temat nowej geografii baz wojskowych, a jej przejawem jest m.in. memoriał opublikowany przez think tank Defence Priorieties, uznawany za jeden z ważniejszych intelektualnych ośrodków ruchu MAGA. Jego Autorzy proponują zmiany w dyslokacji amerykańskich sił zbrojnych, a jednym z głównych obszarów „cięć” ma być Europa. Warto przyjrzeć się argumentacji zwolenników redukcji amerykańskiej obecności wojskowej na naszym kontynencie, bo proponują oni zmianę strategicznych priorytetów Stanów Zjednoczonych.
Ich zdaniem wojna Rosji z Ukrainą pozwala na zmianę oceny zagrożenia ze strony Rosji dla amerykańskich interesów globalnych. Jest ono mniejsze niż pierwotnie zakładano. Nie oznacza to, że polityka Kremla może być uznana za akceptowalną, ale rosyjskie możliwości mają ograniczony zakres, co oznacza, iż można mniejszymi siłami realizować tradycyjny amerykański „plan geostrategiczny” dla Europy, jakim jest niedopuszczenie do sytuacji, w której regionalny hegemon byłby w stanie narzucić swa wolę i warunki funkcjonowania innym państwom kontynentu. To oznacza w praktyce, i jest uzasadnieniem dla zmniejszenia sił wojskowych, iż Rosja może być odstraszana i powstrzymywana przez samych Europejczyków.
"Amerykańska obecność wojskowa w Europie jest zbyt duża"
Rośne za to znaczenie dwóch innych amerykańskich priorytetów strategicznych, jakim jest z jednej strony obrona własnego terytorium, na co - w związku choćby z kryzysem migracyjnym i użyciem przez Trumpa wojska do ochrony granic -njuż obecnie kładzie się większy nacisk i z drugiej regionu Indo-Pacyfiku, gdzie ryzyko chińskiej dominacji się zwiększa. Co więcej, jak zauważają „amerykańska obecność wojskowa w Europie jest zbyt duża, co zachęca europejskich sojuszników do polityki „pasażera na gapę” i uniemożliwia im wzięcie większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo”.
Redukcja liczby baz wojskowych i personelu do poziomu z roku 2014, co postulują, ma być impulsem skutecznie skłaniającym państwa naszego kontynentu do wzięcia odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo na swoje barki. Eksperci Defence Priorieties proponują zarówno, co jest najłatwiejsze, wycofanie sił rotacyjnych, jak i redukcję obecności w stałych bazach. Z obecnych ok. 90 tys. amerykańskich żołnierzy mielibyśmy osiągnąć docelowo model, w którym na naszym kontynencie stacjonowałoby ich ok. 60 tys. Nie ma mowy zatem o całkowitym wycofaniu się z Europy, w grę wchodzi redukcja obecności o 1/3, co miałoby przynieść też oszczędności finansowe na poziomie 15 mld dolarów rocznie, które to środki powinny zostać przeznaczone na przyspieszenie zmian technologicznych w amerykańskich siłach zbrojnych.
Ilu amerykańskich żołnierzy zostanie wycofanych z Polski?
Autorzy raportu proponują także, co dla nas może być ważną informacją, dokładną „geografię” redukcji. I tak, gdyby ich propozycja została przyjęta, z Polski powinna zostać wycofana wariantowo albo jedna amerykańska brygada sił lądowych (BCT) albo dwie brygady. Łącznie z Europy winny zostać wycofane trzy brygady, więc w grę wchodzi opcja albo po jednej z Polski, Rumunii i Niemiec, albo dwie z Polski i jedna z Niemiec.
„Zalecamy – piszą autorzy raportu - usunięcie jednej brygady lotnictwa bojowego (CAB) oraz dowództwa dywizji zlokalizowanego w Rumunii, a także powiązanych sił wsparcia. Co istotne, zmiany te oznaczałyby również zakończenie udziału USA w rozmieszczaniu wzmocnionych sił ochrony w państwach bałtyckich, które zazwyczaj pochodzą z BCT w Polsce i Niemczech”. W tej opcji Waszyngton miałby pójść relatywnie najprostszą drogą, jaką jest likwidacja niemal całości sił rotacyjnych na wschodniej flance.
Dlaczego likwidacja wojskowej obecności rotacyjnej jest łatwiejsza?
Te redukcje winny być uzupełnione wycofaniem się Stanów Zjednoczonych z planowanego na 2026 rok przesunięcia Multi Domain Task Forces (MDTF) i związanego potencjału w zakresie obrony przestrzeni powietrznej do Niemiec, a także redukcją liczby samolotów bojowych i okrętów. Jeśli chodzi o lotnictwo, to Autorzy opracowania proponują zmniejszenie liczby dyslokowanych szwadronów z obecnych siedmiu do czterech, co powinno też pozwolić na zmniejszenie o połowę personelu obsługi technicznej. W przypadku marynarki wojennej również należy myśleć o zmniejszeniu o połowę liczby okrętów stacjonujących w hiszpańskiej bazie w Rota.
Te propozycje, choć warte uwagi, nie oznaczają oczywiście, iż Biały Dom i Pentagon przyjmą je w całości, co nie zmienia faktu, iż prawdopodobieństwo redukcji amerykańskiej obecności wojskowej w Europie jest duże. Generalnie w amerykańskim środowisku eksperckim panuje przekonanie, że likwidacja obecności rotacyjnej jest łatwiejsza i nie pociąga za sobą takich kosztów, jak w przypadku baz stałych.
Porty muszą być zdolne do przyjęcia większej liczby transportów
Zmiany jednak wydają się nieuchronne i są też jednym z powodów obserwowanej rywalizacji europejskich portów o to, który z nich będzie głównym hubem logistycznym. Paradoksalnie, redukcja obecności zarówno w formule stałej jak i rotacyjnej, powoduje wzrost znaczenia potencjału logistycznego. Porty muszą być bowiem zdolne do przyjęcia większej liczby transportów, które miałby być jednorazowo organizowane w sytuacji zagrożenia. Chodzi w tym wypadku zarówno o przerzut wojska przez Atlantyk, jak i zdolności do dyslokacji sił europejskich, choćby z Wielkiej Brytanii na kontynent.
W tym ostatnim wypadku rośnie znaczenie takich portów jak Rostock, w pierwszej opcji - zespołu portowego Rotterdam – Antwerpia. Mamy zatem do czynienia z rozbudową ich możliwości zarówno ze względu na spodziewane inwestycje europejskich państw NATO i Unii, jak i ze względu na oczekiwane zmiany w zakresie geografii amerykańskich baz wojskowych.
