„Jestem absolutnie pewien, że gdyby Rosjanie nie mieli broni jądrowej, bylibyśmy na Ukrainie i ich stamtąd wyrzucili. Z pewnością byśmy to zrobili” – powiedział adm. Bauer.
Tymczasem jest jak jest, Rosja ma najwięcej głowic jądrowych i tym stanem posiadania, można powiedzieć, co jakiś czas szantażuje sojuszników Ukrainy. Od samego początku agresji. Cyklicznie inni rosyjscy politycy, na czele z b. prezydentem FR Dmitrijem Miedwiediewem, mniej lub bardzie subtelnie, straszą użyciem taktycznej broni jądrowej w przypadku, gdyby Zachód przekroczył tzw. czerwone linie definiowane przez Moskwę.
W marcu 2024 r. Putin wypuścił w świat przekaz o tym, że Rosja jest przygotowana do wojny nuklearnej. We wrześniu António Guterres, sekretarz generalny ONZ, stwierdził we wrześniu 2022 r., że idea wojny nuklearnej była „kiedyś nie do pomyślenia”, ale teraz jest „przedmiotem debaty”. Adm. Bauer nie uważa za niemożliwe wciągnięcie NATO w wojnę z Rosją; jednakże w takim przypadku NATO „podjęłoby ryzyko jako Sojusz”. Bauer uważa, że Ukrainy nie można porównywać z Afganistanem (gdzie USA i jej sojusznicy prowadzili operacje wojenne), ponieważ ma ona strategiczne znaczenie dla NATO. Z tego powodu Stanom Zjednoczonym nie wolno pozwolić, aby Władimir Putin wyszedł zwycięsko z wojny.
Jak pokazuje przebieg wojny z Ukrainą potencjał konwencjonalny Sił Zbrojnych FR (według światowych rankingów 2. armii w świecie) został zweryfikowany na niekorzyść Rosji. Na „powierzchni wody” Rosję utrzymuje status światowego mocarstwa jądrowego. Wykorzystuje to Kreml. Przykładem tego może być zaktualizowana doktryna obronna z użyciem broni A, która dopuszcza jej zastosowanie m.in. w przypadku naruszenia integralności terytorialnej Rosji. A przypomnieć należy, że Ukraina – z rosyjskiego punktu widzenia – już to uczyniła zajmując część obwodu kurskiego.
Z wysyłaniem wojsk NATO do pomocy Ukraińcom jest tak, że zdania w tej materii są podzielone. Orędownikiem takiego rozwiązania jest/był prezydent Francji, który w lutym 2024 r. przedstawił taką koncepcję. Szybko jednak został „zgaszony” przez sekretarza generalnego NATO, który oświadczył, że Sojusz nie rozważa wysyłanie wojska na ukraińskie pola bitwy.
Francuski pomysł odłożył na półkę ostatecznie prezydent USA Joe Biden, który zapewnił, że amerykańscy żołnierze nie zostaną wysłani na Ukrainę. A bez US Army europejskie siły NATO nie są w stanie udzielić Ukrainie takiej bezpośredniej pomocy. Tym bardziej koncepcja się zdezaktualizowała, gdy wybory Donald Trump, który chce zakończyć (nie wiadomo jeszcze jak) wojnę, a nie ją eskalować (cokolwiek by to miało znaczyć).
W Moskwie mają poczucie graniczące z pewnością, że na frontach w Ukrainie nie pojawią się żołnierze z NATO. Nadal jednak Rosja grozi jądrowym straszakiem nie po to, by powstrzymać NATO przed wysyłaniem na Ukrainę czegoś w rodzaju korpusu ekspedycyjnego.
Tym sposobem chce powstrzymać Zachód (przede wszystkim USA, a w dalszej kolejności Niemcy) przed dostawami dla Sił Zbrojnych Ukrainy takich pocisków rakietowych, w zasięgu których znalazłby się cele w Rosji znacznie odległe od linii frontu. Zważywszy, że Donald Trump chce zakończyć wojnę itd., to takie pociski zapewne nie trafią do SZU. I nie dlatego, że USA/NATO boją się rosyjskiego jądrowego straszaka, tylko, że prezydent Trump ma taki a nie inny pogląd „w temacie” dostaw ofensywnej broni rakietowej dla Ukrainy…