Spis treści
- Komisja Europejska będzie pożyczkobiorcą
- Nie ma mowy o nowym „długu europejskim”
- Niemiecka polityka emisji długu
- Tylko europejskie uzbrojenie w ramach "ReArm Europe"
- Jaki jest główny cel polityki "ReArm Europe"?
- Dyskusyjne użycie przez Komisję Europejską mechanizmu SAFE
- Zbiurokratyzowanie systemu zamówień publicznych w UE
Komisja Europejska będzie pożyczkobiorcą
Po pierwsze wyjaśnić należy, że pakiet finansowy składał się będzie z dwóch „transz”, z których żadna nie ma charakteru pomocy bezzwrotnej. Mowa jest w przypadku 150 mld euro o wspólnym „europejskim” długu, który Komisja zaciągnie na rynkach finansowych, aby następnie środki z tego funduszu pożyczyć państwom członkowskim. Proponowane rozwiązania mają charakter pomostowy i będą obowiązywały do momentu wejścia w życie nowego budżetu Unii, co stanie się w 2028 roku i nie można w związku z tym wykluczyć, że rozpoczęte programy będą kontynuowane, ale w innych ramach formalnych.
Pożyczkobiorcą będzie w tym wypadku Komisja Europejska, która następnie udzieli kredytów w ramach tzw. Instrumentu SAFE (podlegających spłacie przez następne 45 lat). Pozostałe 650 mld euro to limit kredytów, które będą mogły zaciągnąć już na własny rachunek państwa członkowskie i będą ponosiły w związku z tym koszty ich obsługi, a Komisja nie zaliczy tych pożyczek do „obserwowanego” długu publicznego i nie obejmie wzrostu zadłużenia procedurą sanacyjną.
Różnica między obydwoma „liniami” sprowadza się - w wymiarze finansowym - do tego, że w przypadku 150 mld euro, kiedy pożyczkobiorcą będzie Bruksela, koszty obsługi tego długu, ze względu na wyższy rating finansowy będą, jak się uważa, niższe niż w przypadku zadłużania się państw członkowskich, zwłaszcza tych, które tak jak Włochy czy Francja są już i tak bardzo obciążone.
Nie ma mowy o nowym „długu europejskim”
Na razie nie ma mowy o nowym „długu europejskim” (150 mld pochodzi z niewykorzystanych funduszy covidowych), bo przeciwko są takie państwa jak Holandia czy Niemcy. Nie oznacza to oczywiście, że ich sprzeciw nie zostanie przełamany, ale warto też zastanowić się, jak na sytuację na rynku obligacji rządowych wpłynie plan gigantycznego zadłużenia Niemiec, szacowany nawet na 20 % PKB. Przyszły rząd Merza przeforsował właśnie w odchodzącym parlamencie (istniały obawy, czy po zaprzysiężeniu nowego uda się przegłosować proponowane zmiany) plan zwiększenia długu publicznego nawet o 1 bln euro. 500 mld euro ma zostać przeznaczone na remonty podupadającej infrastruktury, kolejne co najmniej 500 mln na wydatki zbrojeniowe.
W przypadku programów zbrojeniowych nie został określony górny limit, co oznacza, że w praktyce mogą być one nawet większe. Na zapowiedzi zwiększenia niemieckiego długu publicznego rynki zareagowały zgodnie z przewidywaniami. Na początku marca 10-letnie obligacje rządu niemieckiego odnotowały najwyższy poziom oprocentowania od upadku Muru Berlińskiego, potem sytuacja względnie się ustabilizowała, ale i tak koszty obsługi długu wzrosły o ok. 0,4 %, czyli o 1/6.
Niemiecka polityka emisji długu
Ma to o tyle istotne znaczenie, że niemieckie obligacje do tej pory traktowane były w kategoriach benchmarku, czyli punktu odniesienia dla wyceny tych, które emitowane są przez inne europejskie rządy. Jeśli w wyniku rosnącej akcji pożyczkowej Berlina, wzrosną koszty obsługi niemieckich obligacji, to w konsekwencji należy też spodziewać się wzrostu oprocentowania długu emitowanego przez Komisję, ale przede wszystkim zadłużone państwa członkowskie. A zatem to, co dziś wydaje się wartą rozważenia propozycją zaciągnięcia długoterminowych i nisko oprocentowanych kredytów w Brukseli, może okazać się nie tak atrakcyjną opcją.
Niemiecka polityka emisji długu ograniczy też w konsekwencji możliwości pozostałych państw członkowskich, co może w związku z tym oznaczać, że transza 650 mld euro pozostanie opcją niewykorzystaną. Tym bardziej, że jednym z wymogów udzielenia przez Brukselę kredytów państwom członkowskim jest „europejskość” pozyskiwanego sprzętu. Kryteria mogą się jeszcze w przyszłości zmienić, ale na razie z takiej możliwości wykluczona jest Wielka Brytania, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, gdzie Europa do tej pory plasowała 2/3 zamówień.
Tylko europejskie uzbrojenie w ramach "ReArm Europe"
Przykład Wielkiej Brytanii wart jest bardziej szczegółowej analizy, choćby ze względu na fakt, że wiele działających w Europie koncernów zbrojeniowych jest wspólnymi, z udziałem Brytyjczyków, przedsięwzięciami. Dobrym przykładem jest MBDA - wielki, europejski producent rakiet, zaliczany do pierwszej dziesiątki światowych firm zbrojeniowych. Problemem w tym przypadku jest wszakże to, że na Wyspach Brytyjskich zlokalizowane są zakłady wytwarzające systemy napędowe do produkowanych przez ten koncern rakiet, co oznacza, że w świetle reguł obwieszczonych przez Komisję nie będą one spełniać kryteriów „europejskości” i nie będą uprawnione do finansowania z programu "ReArm Europe".
Jeśli zatem termin składania wniosków mija latem 2027 roku, a Bruksela nałożyła też obowiązek, w ramach wspierania polityki wspólnych zakupów ubiegania się o dofinansowanie przez co najmniej 3 uprawnione kraje, to okazuje się, że czasu na skompletowanie dokumentów i złożenie skomplikowanego wniosku jest po prostu mało. Te ograniczenia są o tyle dziwne, że jednym z priorytetów opisanych w raporcie Europejska Gotowość Obronna 2030 jest budowa systemów obrony przestrzeni powietrznej.
Jaki jest główny cel polityki "ReArm Europe"?
Brytyjczycy chcą szybkich negocjacji, mających prowadzić do włączenia ich kraju do grona uprawnionych producentów, ale tu pojawiły się dodatkowe trudności. Negocjatorzy ze strony Komisji Europejskiej, jak donosi dziennik "The Telegraph", wiążą decyzję od ustępstw Wielkiej Brytanii na innych polach negocjacyjnych, takich jak prawa połowowe dla francuskich rybaków czy zmiany w polityce wymiany młodzieży. Trudno się w takiej sytuacji dziwić opiniom komentatorów, że polityka "ReArm Europe" wcale nie ma na celu poprawy sytuacji bezpieczeństwa, ale jest elementem polityki przemysłowej, korzystnej dla Francji i ma na celu również zwiększenie zakresu władzy urzędników w Brukseli.
Inną kwestią jest finansowanie już anonsowanych „programów europejskich” w rodzaju niemieckiej koncepcji European Sky Shield, do której przyłączyło się kilkanaście krajów z naszego kontynentu. Przypomnijmy, że przewiduje ona budowę tarczy rakietowej w oparciu o systemu bliskiego zasięgu (niemieckie IRIS-T i Skyranger), średniego (amerykańskie Patrioty) i dalekiego (izraelskie rakiety Arrow 3). Ogłoszone przez Brukselę zasady ubiegania się o kredyty zbrojeniowe wykluczają zarówno producentów izraelskich, jak i amerykańskich, co stawia pod znakiem zapytania finansowanie i tego projektu.

Dyskusyjne użycie przez Komisję Europejską mechanizmu SAFE
Dyskusyjne jest też użycie przez Komisję mechanizmu SAFE. Nie chodzi w tym wypadku o wyłączenie kontroli parlamentu (choć i to będzie miało miejsce), ale wymuszanie polityki wspólnych zakupów. Przyjęte regulacje przewidują bowiem, że zamówienia publiczne udzielane wyłącznie przez jedno państwo (kontrakty na zakup broni, amunicji, części zamiennych etc.), o ile chcemy ubiegać się o dofinansowanie z europejskiego mechanizmu, mogą być składane jedynie przez 12 miesięcy od momentu wejścia w życie regulacji. Potem muszą obejmować przynajmniej trzy państwa, z których jedno może mieć status kandydata (np. Mołdawia czy Ukraina) albo znajdować się na liście dopuszczonych sojuszników (np. Korea Płd. czy Japonia).
Państwa, które chcą otrzymać pomoc w ramach SAFE, muszą wysłać wniosek do KE w ciągu sześciu miesięcy od wejścia w życie odpowiedniego rozporządzenia. Wniosek musi być dołączony do planu („Europejski plan inwestycji w przemysł obronny”) i musi być „należycie uzasadniony i poparty dowodami”, a także powinien zawierać opis „produktu obronnego” wraz z innymi elementami istotnymi dla podjęcia decyzji, a także opis planowanych działań, wydatków i środków.
Zbiurokratyzowanie systemu zamówień publicznych w UE
Przewlekłość i zbiurokratyzowanie systemu zamówień publicznych na potrzeby obronności jest jedną ze słabości państw zachodnich. Podejmowane w ostatnich miesiącach działania administracji amerykańskiej mają przede wszystkim na celu redukcję ograniczeń biurokratycznych, które postrzegane są jako istotna bariera dla wdrażania nowych rozwiązań technologicznych. Reguły przyjęte przez Komisję Europejską idą w przeciwnym kierunku, komplikując system i wymuszając harmonizację regulacji w kilku państwach.
Docelowo nie musi to być rozwiązanie niekorzystne, ale zważywszy na to, że wnioski o dofinansowanie w ramach wartego 150 mld euro funduszu europejskiego trzeba składać do lata 2027, oznacza to, że premiowane będą te państwa, które odpowiednio wcześnie podjęły wspólne działania. Nie musi to oznaczać, że dofinansowanie trafi do najbardziej potrzebujących i prowadzić będzie do wzmocnienia tych zdolności, które najbardziej tego potrzebują.
Dotychczasowa praktyka skłania raczej do poglądu, iż największe szanse na zaciągnięcie nowych kredytów będą miały państwa dysponujące największą „siła przebicia” w Brukseli i takie, które miały dużo czasu na przygotowanie wspólnych projektów. Niedawny akces Szwecji i Finlandii do NATO powodować może np., że projekty współpracy w basenie Morza Bałtyckiego, ze względu na brak czasu, nie są na tyle zaawansowane i mogą zostać automatycznie wykluczone z nowego mechanizmu.
Nadal będą to też kredyty, które będzie trzeba spłacić indywidualnie, a to oznacza, że mówienie o nowej erze i budowie europejskiej polityki obronnej, w tym pozyskiwania sprzętu, jest w tym wypadku tezą zdecydowanie na wyrost. Z pewnością sformułowane w Brukseli propozycje radują koncerny zbrojeniowe, mające siedzibę w państwach Unii Europejskiej. Nie na darmo zwiększyły one w latach 2022-23 o 40 % swoje budżety na działania lobbyingowe w Komisji.