Jednej, wspólnej armii Unii Europejskiej nie będzie
Zakładanie, że zwłaszcza obecnie - w obliczu narastających zagrożeń z wielu kierunków - nastąpi w tym obszarze przełom, jest z pewnością myśleniem życzeniowym. Nie będzie zatem żadnej „europejskiej armii”, co oczywiście nie oznacza braku kooperacji między siłami zbrojnymi państw członkowskich, a nawet tworzenia wspólnych związków taktycznych. Przykładem jest choćby wejście holenderskiej brygady w skład niemieckiej dywizji sił szybkiego reagowania czy pogłębiona współpraca wojskowa między państwami na wschodniej flance NATO. W tym przypadku mamy do czynienia z rosnącą liczbą deklaracji na temat pozyskanie wspólnych zdolności, choćby dzięki podpisaniu przez państwa bałtyckie, Polskę, Finlandię i Norwegię porozumienia w sprawie utworzenia „ściany dronowej”, czy wspólnym, europejskim, budowaniu zdolności do obrony przestrzeni powietrznej.
Ten ostatni przykład bardzo dobrze pozwala zrozumieć, o czym w rzeczywistości się dyskutuje, używając pojemnej formuły retorycznej w postaci mówienia o „europejskiej armii”. Punktem wyjścia są oczywiście potrzeby, bo jak wynika z ujawnionych przez dziennik "The Financial Times" danych z raportu Kwatery Głównej NATO, europejscy członkowie Paktu mają obecnie 5 % potrzebnych zdolności w zakresie obrony przestrzeni powietrznej państw znajdujących się na wschodniej flance. Analiza została przeprowadzona w zeszłym roku i - jak powiedział dziennikarzom anonimowy przedstawiciel Paktu Północnoatlantyckiego - zdolność do obrony przed atakami rakietowymi Rosji powinna być jednym z głównych elementów NATO-wskiego planu obrony wschodniej flanki, ale, jak miał zauważyć „w tej chwili tego nie mamy”.
List premierów Polski i Grecji w sprawie europejskiego systemu obrony przestrzeni powietrznej
Opisując sytuację trzeba zauważyć, że od czasu przeprowadzenia tych analiz nasze zdolności pogorszyły się w związku ze zrozumiałą i narastającą presją Ukrainy, aby przekazywać jej kolejne systemy obrony przeciwrakietowej, ale również ze względu na zmiany technologiczne polegające na rosnącym zasięgu i udźwigu tanich dronów bojowych. Niedawny wspólny list premierów Polski i Grecji w sprawie europejskiego systemu obrony przestrzeni powietrznej pozwala nam zrozumieć, na czym - zdaniem autorów tego wystąpienia - ma polegać „europejskość” koncepcji.
Tekst nie pozostawia wątpliwości, że premierzy obydwu krajów wzywają państwa Unii Europejskiej, aby te szybko zajęły się propozycją Komisji Europejskiej w sprawie utworzenia specjalnego funduszu Wspólnoty, z którego środki miałyby zostać przeznaczone na poprawę zdolności obronnych państw członkowskich. Chodzi zatem o mechanizm finansowy, a nie budowanie wspólnych sił zbrojnych. Jak napisali Tusk i Mitsotakis, „czekają z niecierpliwością” na zapowiadany raport Komisji, w którym brukselscy urzędnicy mają przedstawić propozycje, w jaki sposób sfinansować wspólny, europejski fundusz zbrojeniowy.
Ich zdaniem geostrategiczni rywale „muszą otrzymać jasny sygnał”, że państwa naszego kontynentu traktują kwestie własnego bezpieczeństwa poważnie. Proponują, aby „flagowym” programem stała się inicjatywa Europejskiej Tarczy Antyrakietowej „wszechstronnego” systemu, który gwarantowałby bezpieczeństwo przestrzeni powietrznej, zwłaszcza państw peryferyjnych, które są najbardziej zagrożone. Chcą, aby Europa „sfinansowała i rozwijała” zdolności własnego sektora zbrojeniowego i nawet sygnalizują potrzebę stworzenia kolejnej „unii”. Jak piszą bowiem wspólnota ekonomiczna i finansowa (euro) musi zostać uzupełniona o „unię obronną”.
Większy budżet unijny? Potrzeby związane z obronnością rosną
Propozycje zwiększenia budżetu Unii Europejskiej, a nawet podwojenia go w związku z rosnącymi potrzebami wojskowymi, przedstawił w czasie niedawnej wizyty w Niemczech prezydent Francji, a ideę stworzenia specjalnego funduszu wojskowego i powołania komisarza, który w nowej Komisji Europejskiej miałby się tymi obszarami zajmować poparł jeszcze w ubiegłym roku Charles Michel, który ostatnio wezwał do podwojenia europejskich zdolności w zakresie produkcji broni.
Jeśli mowa o działaniach Wspólnoty na rzecz obronności, to musimy rozstrzygnąć przynajmniej dwie kwestie – finansową i kompetencyjną. Dotychczasowe doświadczenia Unii z realizacją programów, które nie były zresztą wyłącznie wojskowe, takich jak choćby finansowanie w ramach obecnej perspektywy budżetowej mobilności wojskowej, nie są imponujące. Z pierwotnie planowanych 8 mld euro przeznaczonych na ten cel, ostatecznie - w wyniku presji państw członkowskich - zostało jedynie 1,5 mld euro, co jest wielkością z pewnością nieadekwatną do potrzeb.
O relatywnie niewielkie środki z Europejskiej Agencji Uzbrojenia też toczy się bezpardonowa rywalizacja między państwami członkowskimi. Do tej pory batalię tę wygrywali najwięksi gracze. Jak wynika z raportu opracowanego przez szwedzki think tank strategiczny FOI, w 2022 roku ponad 60 % wydatkowanych środków, czyli łącznie 861 mln euro (co skądinąd nie jest imponującą kwotą) pozyskali producenci z Francji, Niemiec i Hiszpanii, którzy złożyli połowę z 761 wniosków.
Nawet jeśli założyć, że środków do podziału byłoby więcej, trudno w obliczu dotychczasowych doświadczeń zakładać, że wschodnia flanka miałaby szansę znacząco zwiększyć swą partycypację. A to z kolei oznacza ryzyko alokowania europejskiego budżetu wojskowego na zakupy nie tego sprzętu, który jest najbardziej potrzebny, ale oferowanego przez koncerny z największych państw unijnych.
W jaki sposób sfinansować wspólny fundusz obronny UE?
Osobnym problemem jest sfinansowanie wspólnego funduszu, a mówi się, że mógłby on wynieść nawet 100 mld euro, z którego miałyby być finansowane zakupy broni i uzbrojenia. Analizowanych jest kilka opcji. Pierwszą jest wspólny dług, rozwiązanie przyjęte po pandemii Covid-19, w ramach tzw. funduszu odbudowy. Przeciwnikami takiej formuły są obecnie takie państwa jak Holandia czy Niemcy, wzywające do większej dyscypliny w zakresie długu publicznego.
Inne propozycje, które również jak do tej pory nie zyskały poparcia państw Unii Europejskiej, to skonsumowanie na potrzeby obronności środków zgromadzonych w funduszu stabilizacyjnym, który został stworzony w czasie kryzysu finansowego 2008 roku lub nałożenie przez Wspólnotę specjalnych podatków konsumpcyjnych. W utworzonym w czasie kryzysu finansowego Europejskim Funduszu Stabilizacyjnym ulokowano - wg stanu obecnego - 422 mld euro, jednak rozszerzenie jego zadań, np. o gwarantowanie pożyczek na cele zbrojeniowe zostało zablokowane w maju br. roku przez Włochy.
Rozwiązaniu polegającemu na wprowadzeniu nowych unijnych podatków sprzeciwiają się obecnie zarówno Niemcy, jak i Holandia. W efekcie trudno dziś ocenić, jakimi środkami dysponował będzie nowy komisarz odpowiedzialny za politykę wojskową Wspólnoty, którego mianowanie zapowiedziała w nowym składzie Komisji Ursula von der Layen. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę skalę potrzeb. Dziś nie wiadomo, ile europejscy członkowie NATO - będący również członkami Wspólnoty - muszą wydać na zbrojenia, aby odbudować zdolność do samodzielnego działania.
"Wieloletnich zaniedbań nie da się nadrobić w wyniku mobilizacji funduszy Wspólnoty"
Pewną wskazówką są wyliczenia monachijskiego IFO, który oszacował wielkość „dywidendy pokoju”, czyli tego, ile państwa Paktu Północnoatlantyckiego, za wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, zaoszczędziły, tnąc swe budżety wojskowe po zakończeniu zimnej wojny. Z badań IFO wynika, że w przypadku państw europejskich kwota ta wyniosła 1,8 bln euro, w przypadku Niemiec średnie oszczędności w każdym roku (w cenach z 2023 roku) przekraczały 20 mld euro.
Wieloletnich zaniedbań nie da się nadrobić w wyniku mobilizacji funduszy Wspólnoty, tym bardziej, że do Unii Europejskiej należą również państwa neutralne (Irlandia) lub niezainteresowane znaczącym wzrostem wydatków na rozbudowę sił zbrojnych (Luksemburg, Belgia czy Węgry), a także takie, które mają niewielką armię.
Osobną kwestią jest podział kompetencji w obrębie Komisji Europejskiej, jeśli nowy komisarz ds. obronności zostanie powołany. Obecnie za politykę przemysłową Wspólnoty odpowiada komisarz ds. rynku wewnętrznego i jest to stanowisko tradycyjnie obsadzanie przez reprezentanta jednego z wiodących państw Unii, głównie z tego względu, że ma on realną władzę, mogąc zarówno rozdzielać fundusze unijne, jak i nakładać kary w związku z naruszeniami wspólnotowego prawa. Aktualnie funkcję tę sprawuje Francuz Thierry Breton. W obszarze politycznym za kwestie związane z bezpieczeństwem odpowiada unijny „minister spraw zagranicznych” i jest to stanowisko, którego obsadzenie negocjuje się zawsze w ramach pakietu najważniejszych funkcji we Wspólnocie.
Państwa europejskie nie unikną podniesienia własnych budżetów wojskowych
Trudno zakładać, że państwa członkowskie dobrowolnie zgodzą się na ograniczenie prerogatyw wpływowych komisarzy po to, aby zbudować domenę i zapewnić władztwo nowemu komisarzowi ds. polityki obronnej. Z pewnością nie będzie to łatwe i istnieje ryzyko, jak trzeźwo zauważa Politico, że może to być funkcja ceremonialna, związana z koordynacją rozporoszonych działań, bez realnej władzy i niezbędnego, aby osiągnąć wymierne zmiany budżetu.
Pewne jest również co innego. Otóż państwa europejskie chcąc rozbudować, zmodernizować i lepiej przygotować swe siły zbrojne na nowe wyzwania, nie unikną podniesienia własnych budżetów wojskowych. Presja ze strony Stanów Zjednoczonych na „podzielenie się ciężarami” będzie w najbliższych latach narastała. Wynika to choćby z faktu, że obecnie Stany Zjednoczone, jak policzono w Kwaterze Głównej Paktu Północnoatlantyckiego, mając 52 % PKB NATO, wydają na cele wojskowe 67 % środków, jakie państwa członkowskie przeznaczają na obronność.
Takiego stanu rzeczy nie uda się utrzymać w przyszłości, a to oznacza perspektywę forsownego wzrostu budżetów wojskowych i zbrojeniowych europejskich członków NATO. Aktywność europejska, czy to w postaci specjalnego funduszu powołanego przez Wspólnotę, czy wspólnej polityki zakupowej, czy koordynacji polityki przemysłowej może być jedynie działaniem uzupełniającym wysiłek państw członkowskich. Każde z nich osobno i na własny rachunek będzie zmuszone zwiększać swe zdolności wojskowe, co nie stoi w konflikcie z koordynacją tych działań z innymi członkami Wspólnoty i NATO, ale z pewnością nie oznacza budowy „europejskiej armii”.