W sierpniu w Polsce mówiło się więcej o filmie „Oppenheimer” i programie „Manhattan” niż o jego skutkach. W tej popularno-historycznej narracji o praktycznym zastosowaniu bomb atomowych więcej jest o Hiroszimie niż o Nagasaki.
GDYBY TŁUŚCIOCH EKSPLODOWAŁ W CELU...
Przypomnijmy telegraficznie tragedię tego ostatniego miasta, które przeszło do historii z powodu kaprysów pogody i złośliwości rzeczy martwych. Plutonowy „Tłuścioch” (nad Hiroszimą zdetonowano uranowego „Chłopczyka”) miał pierwotnie zrównać z ziemią Kokurę. Pierwszy B-29 rozpoznał cel. Pogoda była idealna. Drugi B-29, nosiciel „Fat Mana”, miał awarię pompy paliwowej i wystartował do misji z opóźnieniem. Jak już doleciał do celu, to okazał się, że Kokura pokryta jest mgłą i dymem przywianym z sąsiedniej Yahaty, miasta zbombardowanego przez US Air Force. Kokurze udało się wyjść spod gilotyny dwa razy. W pierwszej misji miasto stanowiło cel rezerwowy, gdyby nie można było zrzucić „Little Boya” na Hiroszimę. 9 sierpnia dym i mgła oraz awaria w B-29 uratowały miasto, skazując jednocześnie na zniszczenie cel rezerwowy: Nagasaki.
To miasto i jego mieszkańcy 9 sierpnia ok. 11:00 tamtejszego czasu mieli trochę szczęścia w całokształcie nieszczęścia. „Tłuścioch” miał większy potencjał od „Chłopczyka”. Z reakcji łańcuchowej plutonu dało się wyzwolić energię wybuchu mocy 22 kT TNT. Z uranowej „tylko” 16 kT. Po doświadczeniach z nalotu na Hiroszimę można było się spodziewać, że skala zniszczeń w Nagasaki będzie jeszcze większa. Bombardierowi z B-29 nie udało się przycelować w planowane miejsce zrzutu. „Tłuścioch” eksplodował nie nad miastem, ale między wzgórzami…
BOMBY ATOMOWE OCALIŁY MILIONY ISTNIEŃ...
Nie ma potrzeby rozpisywać się, ilu ludzi od razu i na raty zabiły te bomby, że więcej było ofiar w Hiroszimie niż w Nagasaki. To wiedza względnie powszechna, a jak ktoś zapomniał, to może sobie ją odświeżyć. Można zatrzymać się przy tym, co jest do dziś jest dyskusyjne i przez wieki takim będzie: czy oba te miasta musiały być zrujnowane, a dziesiątki tysięcy ludzi musiało zginąć od eksplozji atomowych?
W tej kwestii opinie są, a jakże, podzielone. W przeszłości przeprowadzono wiele sondaży pt. „Czy była potrzeba użycia broni jądrowej?”. Wyniki nie są istotne, bo decyzje o atomowym bombardowaniu zapadły znaczenie wcześniej i – co zrozumiałe – opinii publicznej nie brano pod uwagę przy ich podejmowaniu. Świat do dziś tkwi w podziale na dwa obozy głoszące przeciwstawne tezy. Pierwszy uważa, że bomby atomowe uratowały miliony istnień. Drugi – że to propaganda i do niczego takie, by nie doszło.
TEORIA MNIEJSZEGO ZŁA W PRAKTYCE...
Bez atomowego bombardowania Japonia, by nie skapitulowała – twierdzą zwolennicy pierwszej tezy. Po doświadczeniach Amerykanów ze zdobywania Iwo Jimy i Okinawy dowództwo US Army i najwyższe czynniki polityczne przekonane były, że nie da się pokonać Japonii bez inwazji na nią. A gdy do niej dojdzie do realizacji dwuetapowej operacji „Downfall” (Upadek), to zwycięstwo można byłoby ogłosić, jak zakładali planiści, na początku 1947 r.
1 listopada 1945 r. miał się rozpocząć I etap: operacja „Olimpic”. Ponad 760 tys. żołnierzy miało wylądować na plażach Kiusiu. Wsparcie miały im zapewniać m.in. 42 lotniskowce! W drugim etapie „Upadku”, czyli w ramach operacji „Coronet” w okolicach Tokio desantowanych - na początku 1946 r. - miało być ok. miliona żołnierzy. Amerykanie zakładali, że walki będą zacięte, a straty łączne – atakujących i broniących się – mogą być – jak to określa się dziś w materiałach źródłowych – „milionowe”. W niektórych mowa jest nawet o 4 milionach zabitych. Nie doszło do takiej hekatomby przez to, że użyto bomb atomowych. Cesarz Hirohito (1901-1989) i większość wojskowych zrozumieli, że dwa atomowe grzyby rozbiły wolę walki.
NIE DOSZŁOBY DO DESANTU NA JAPONIĘ...
Zatem i nie było konieczności, by sięgać po broń A – uważają głosiciele drugiej tezy. Ówcześni, nie współcześni – bo dziś łatwo jest uprawiać tzw. prezentyzm historyczny, mając pełną wiedzę o tym, co już się wydarzyło. Rzecz w tym, że po wojnie wyszło na jaw, że Japonia była gotowa do rozmów o zakończeniu wojny. Gdyby do nich doszło, to nie trzeba byłoby zrzucać atomówek, bo Japonia by wcześniej poddała się. Japończycy mieli mieć jeden warunek: cesarz pozostaje nietykalnym!
Na to nie chcieli przystać przeciwnicy rozmów z Japonią, z prezydentem Franklinem. D. Rooseveltem na czele, który twardo trzymał się deklaracji złożonej po 6 grudnia 1941 r.: finałem wojny może być tylko bezwarunkowa kapitulacja agresora. I ten pogląd podzielała większość Amerykanów, którym później nie przeszkadzało już to, że Hirohito nie przeprowadził się z cesarskiego zamku do więzienia.
TRZECIA OPCJA, POLITYKA ORAZ EKONOMIA...
Podobno niektórzy z kilku tysięcy naukowców zaangażowanych w stworzenie broni masowej zagłady w ramach projektu Manhattan mieli proponować tzw. czynnikom, by jej potęgę (bomby A, choć władzy również) zademonstrować niszcząc jakąś niezamieszkałą wyspę. Mieliby się temu przyglądać m.in. delegowani Japończycy. Ile w tym prawdy, trudno dziś dociec.
Propozycja byłaby to nad wyraz humanitarna, ale z politycznego i militarnego punktu widzenia kompletnie bezsensowna. USA wiedziały, że z początkiem sierpnia do wojny z Japonią przystąpi Związek Sowiecki, w którym wiedziano, że Amerykanie mają bron jądrową o czym sami Amerykanie… nie wiedzieli.
Detonowanie „Chłopczyka” nad jakąś wyspą byłoby kosztownym pokazem. Na „Manhattan” wydano ponad 23 mld dzisiejszych dolarów; tyle też kosztował III Rzeszę na program rakiet V-2. Taka prezentacja nie wniosłaby niczego empirycznego ponadto, co uzyskano przy pierwszej detonacji testowej (20 kT, 16 lipca). Gdyby przystano na bezkrwawą prezentację, to można byłoby przeprowadzić ją z użyciem jednej tylko bomby? A co z drugą (była i trzecia, szykowana na Tokio). Stworzono je przecież nie dla polityki odstraszania.
DWA TYSIĄCE TESTÓW DO ROKU 1996...
Zdecydowano się na dwa naloty, do trzeciego nie doszło, bo Japończycy w tydzień po zniszczeniu Hiroszimy i Nagasaki postanowili zrezygnować z wojowania. Co ciekawe: do tych miast jeszcze w czasie formalnie trwającej wojny przybyli amerykańscy naukowcy, by na miejscu ocenić skutki atomowego bombardowania. Oceniano je jeszcze, po 1945 r., w ponad 2 tys. testowych wybuchów: pod ziemią, na ziemi, w powietrzu i w morzu.
Amerykanie na poligonie Nevada (100 km od Las Vegas) testowali broń A prawie 900 razy! Sowieci też nie zostawali w tyle. Teraz całkowity zakaz przeprowadzania testów jądrowych (obowiązuje od 1996 r.) w najgłębszym poważaniu ma Korea Północna. Broń atomowa, można stwierdzić z lekką przesadą, schodzi pod strzechy i to jest niepokojące. Kto następny dołączy do Klubu A?