Wyjaśnić należy, że w rosyjskim systemie konstytucyjnym prezydenta FR wybiera się na 6-letnią kadencję. W poprzedniej na Putina głosowało (w marcu 2018 r.) 54 mln uprawnionych. Wówczas pobił rekord należący do Dmitrija Miedwiediewa, na którego w 2008 r. oddano ponad 52 mln głosów. W przyszłorocznych wyborach Putin jest faworytem, wszyscy inni – ci, którzy już postanowili wystartować i ci, którzy uczynią to w najbliższych dniach – są kilometry za nim.
„Jedna Rosja to partia prezydenta, założył ją 22 lata temu, stała u początków jej powstania i, oczywiście, Jedna Rosja będzie brała najaktywniejszy udział w kampanii wyborczej (Putina – Portal Obronny), zapewni całą swoją infrastrukturę, czyli rozwinięte sieci naszych biur regionalnych, lokalnych, głównych. Wspólnie z Frontem Ludowym zadbamy o wszelkie ustalenia związane z nominacją, a przede wszystkim o zebranie podpisów (poparcia – Portal Obronny) naszego kandydata” – powiedział, cytowany przez TASS, sekretarz Rady Generalnej Jednej Rosji Andriej Turczak (na posiedzeniu grupy inicjatywnej ds. nominacji Putina w nadchodzących wyborach prezydenckich).
Z zebraniem poparcia Front nie powinien mieć jakichkolwiek kłopotów. Notowania obecnie urzędującego prezydenta są tak wysokie, że skompletowanie list z podpisami wspierających kandydaturę Putina jest czystą formalnością. Prawo FR przewiduje, że jeśli I tura wyborów nie przyniosłaby rozstrzygnięcia, to zwycięzcę wyborów wyłania się w drugim głosowaniu.
Dotychczas zdarzyło się to raz, w 1996 r. Wówczas Borys Jelcyn wygrał z z komunistą Gienadijem Zuganowem. Tenże będzie się w marcu 2024 r. ubiegał o urząd. W zależności od tego, czy kandydat sam zgłasza swój udział w wyborach, czy też zgłaszająca go partia ma reprezentację w Dumie Państwowej (izba niższa) czy też nie ma, prawo federacyjne określa, ile trzeba zebrać podpisów popierających daną kandydaturę. Niezależni kandydaci, określani w mediach rosyjskich często mianem „samozwańczych”, mogą mieć kłopoty z zapełnieniem listy. Partyjni – spełnią te formalności bez trudu. System w tej materii promuje „partyjnych”.
W marcowych wyborach uczestniczyć może więcej głosujących niż w tych z 2018 r. A to za tą przyczyną, że do FR przyłączono m.in. tzw. republiki ludowe. I tu jawi się problem dla Ukrainy. Dla Kijowa są to terytoria okupowane, a dla Moskwy należące do FR.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy po decyzji Putina wydało oświadczenie, w którym komunikuje, że Kijów uzna najbliższe wybory w FR za nielegalne, jeśli do wyników zostaną doliczone głosy oddane na obszarach okupowanych. Chodzi – przypomnijmy – o Krym, Sewastopol (przed 2014 r. Rosja dzierżawiła tu od Ukrainy bazę floty wojennej) oraz w części obwodów: donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego.
Rzecz jasna Moskwa nie przejmuje się tym, że „przeprowadzenie rosyjskich wyborów na ukraińskich terytoriach rażąco narusza konstytucję i ustawodawstwo Ukrainy, normy i zasady prawa międzynarodowego, w tym Kartę Narodów Zjednoczonych. Taki proces wyborczy, podobnie jak inne propagandowe wydarzenia w przeszłości, będzie nielegalny i nieważny”.
Na ukraińskie ostrzeżenie trzeba spojrzeć także z innej strony. Jakby nie było Kijów wskazuje, że do marca 2024 r. nie będzie mógł odbić utraconych ziem...