Smutna historia ukraińskiej 155. Brygady. Dlaczego Rosja uzyskała przewagę?

2025-01-06 11:43

Jurij Butusow, ukraiński dziennikarz specjalizujący się w kwestiach wojskowych, w przeszłości doradca ministra obrony, opisał historię 155. Brygady im. Anny Kijowskiej, która miała stać się sztandarowym przykładem nowego, budowanego zgodnie ze standardami NATO związku taktycznego, a okazała się katastrofalną porażką. Jej los dobrze opisuje obecną sytuację Ukrainy, popełnione błędy, ale przede wszystkim, jak zmiana sposobu walki powinna (a tak się nie stało) wpłynąć na system szkolenia i wyposażenie jednostek frontowych.

155. Brygada Ukrainy

i

Autor: Photo by FRANCOIS NASCIMBENI / AFP

Jak powstała 155. Brygada ukraińska?

Ten aspekt czyni los 155. Brygady interesującym dla nas choćby z tego powodu, że pokazuje, czego unikać, jakie rozwiązania mogą okazać się groźne i na co już teraz, w czasie pokoju, kłaść nacisk. Zacznijmy jednak od losów 155. Brygady, która powstała jako jedna z 14 nowych związków taktycznych, których plan powołania przygotowany został w dowództwie ukraińskich sił zbrojnych. Miały one być wyposażone i wyszkolone przez państwa sojusznicze, w tym konkretnym przypadku we Francji, a Ukraina miała jedynie „dostarczyć” siłę żywą.

W efekcie Kijów, po tym jak sojuszniczy mieli wydać po ok. 900 mln euro - bo na tyle szacowano koszt wyszkolenia i wyposażenia jednej brygady - miał dysponować znaczącymi, nowymi siłami, wyszkolonymi tak jak państwa NATO sobie tego życzą. 80 % tych środków miał skonsumować sprzęt, zwłaszcza ciężki. Chodziło też o pokazanie, iż Kijów integruje swe siły zbrojne z Paktem Północnoatlantyckim, zmieniając formułę ich tworzenia i przede wszystkim szkolenia. Z tego też powodu projekt miał najwyższy priorytet polityczny, zarówno na Ukrainie, gdzie popierał go prezydent Zełenski i gen Syrski, a także na Zachodzie - w tym konkretnym przypadku  we Francji - gdzie we wsparcie dla 155. Brygady zaangażował się prezydent Emmanuel Macron.

50 ukraińskich dezerterów uciekło z poligonów we Francji

Francuzi w całości wywiązali się ze swoich zobowiązań, ale i tak wybuchł skandal, bo w czasie pobytu na tamtejszych poligonach ze szkolącej się brygady zdezerterowało 50 ludzi, co spowodowało, iż gospodarze zaczęli pytać ukraińskie dowództwo o motywację rekrutów, która okazała się nie taka, jak przedstawiały to do tej pory media. Jurij Butusow wyjaśnił przyczyny takiego stanu rzeczy.

Otóż brygadę zaczęto formować w marcu, a do Francji wyjechała się ona szkolić się na początku października. Tylko że wcześniej, w miesiącach letnich - ze względu na sytuację na froncie - dowództwo zabrało z niej 2 550 żołnierzy, bo trzeba było uzupełnić straty i wzmocnić walczące jednostki. To „łatanie dziur” odbiło się fatalnie na sytuacji we Francji, bo pojechali tam nie ci, którzy przeszli wstępne przeszkolenie na Ukrainie, znający realia funkcjonowania w siłach zbrojnych, ale ludzie zupełnie świeży, bez przygotowania, „z łapanki”.

50 dezerterów na 1515 żołnierzy, którzy wyjechali szkolić się do Francji, to i tak „niezły wynik”, bo we wcześniejszych miesiącach wskaźnik tych, którzy samowolnie opuścili jednostkę, do liczby wcielonych wahał się od 8 do 10 %. Takie są obecnie realia poboru na Ukrainie i dyskutując na temat możliwości kontynuowania walki należy o tym pamiętać.

Raport Złotorowicza - Wojciech Lorenz / Portal Obronny

Upadł mit o wciąż wysokim morale rekrutów w Ukrainie

Jednak w przypadku tej wybranej, odgrywającą szczególną rolę brygady 155., nawet 50 dezerterów, którzy uciekli z szeregów we Francji, miało znaczenie, bo zaburzało oficjalną narrację o nadal wysokim morale ukraińskich rekrutów. Dowództwo, naciskane przez świat polityki, który zdał sobie sprawę z kompromitacji, zaczęło szukać winnych i płk. Dmytro Riumszyn, doświadczony dowódca tego związku taktycznego, „popadł w niełaskę”. Miało to o tyle istotne znaczenie, że o ile dowództwo brygady i sztab przebywało we Francji, to proces jej formowania nadal trwał, tj. ściągano rekrutów i sprzęt.

Jednak z prozaicznego powodu – nieobecności Riumszyna - brygada nie dostała od ukraińskiego MON-u tego, czego bardzo potrzebowała - przede wszystkim dronów, które są kluczowym czynnikiem zarówno świadomości sytuacyjnej, jak i przewagi na współczesnym polu walki. Dostała co prawda 150 dronów Mavik-3, ale w realiach ukraińskiego pola walki „jest to liczba nieistotna”. Nie miała też wystarczającej liczby środków do prowadzenia walki radioelektronicznej.

Tu trzeba nieco uwagi poświęcić systemowi zaopatrzenia ukraińskich związków taktycznych. Jest on, generalnie rzecz biorąc, dwutorowy – scentralizowany i nadzorowany przez dowództwo. W tym wypadku o tym, co otrzymuje dana brygada, decydują zarówno jej przeznaczenie jak i rola, którą ma odegrać, ale też - i o tym należy pamiętać - liczy się osobista pozycja dowódcy. Jak w każdej organizacji obok formalnych kanałów zaopatrzenia znaczenie mają i te nieformalne, związane z układami, znajomościami i siła przebicia dowodzących.

W tym wypadku 155. Brygada nie miała szczęścia raz, że Riumszyn ze sztabem byli we Francji, dwa, że to przecież Paryż miał ją wyposażyć i trzy, że był on w niełasce. Jednak na Ukrainie jej formowanie nadal trwało, tylko że nie było komu nawet wstępnie szkolić rekrutów, z pewnością też dowódcy ich nie znali, bo byli we Francji. I tu zaczął odgrywać rolę kolejny czynnik. Dynamika intensywnego konfliktu jest tak duża, iż nie można na tyłach na dłuższy czas pozostawić niemal ukompletowanej (na papierze) brygady.

"Skala dezercji wzrosła ze względu na nieobecność kadry oficerskiej"

Skala dezercji wzrosła ze względu na nieobecność kadry oficerskiej - w październiku i listopadzie uciekło z niej 700 osób. Tę słabo przeszkoloną formację, liczącą ok. 4 tys. żołnierzy (pozostali jeszcze nie wrócili z Francji) dowództwo ukraińskich sił zbrojnych zdecydowało się rzucić na najtrudniejszy rejon frontu - w okolice Pokrowska.

Riumszyn, który wrócił z Francji 30 listopada, nie miał możliwości nawet zapoznać się z podległymi mu żołnierzami, nie mówiąc o jakimkolwiek uzupełniającym szkoleniu, tym bardziej zgraniu tych pododdziałów, które przechodziły szkolenie we Francji (zostali dobrze ocenieni przez tamtejszych instruktorów) ze słabo przygotowanymi do walki, tymi, którzy byli na Ukrainie. Zresztą zaraz potem został on odsunięty od dowodzenia, bo przecież trwało oficjalne dochodzenia, w ramach szukania winnych, odpowiadających za dezercję 50 rekrutów we Francji.

Kiedy żołnierze 155. Brygady znaleźli się na froncie, nastąpiła katastrofa

Butusow pisze, że Riumszyn po powrocie, zorientowawszy się w sytuacji, gorączkowo próbował wdrożyć rudymentarne procedury i zaprowadzić porządek, ale został odwołany i to, co się udało zrobić, było z pewnością niewystarczające. Kiedy żołnierze znaleźli się na froncie, nastąpiła katastrofa. Choćby z tego powodu, że jak napisał ukraiński dziennikarz, „95% dowódców brygady nie walczyło, a oni sami wymagali długiego szkolenia i selekcji przed powierzeniem im dowództwa. 100% specjalistów technicznych brygady trzeba było przeszkolić od podstaw: na drony, na sprzęt, na zarządzanie, i nie dano im czasu na kształtowanie takich specjalistów”.

Brak dronów, słabe przeszkolenie większej części brygady, niemożność skoordynowania działań z formacjami walczącymi na skrzydłach i niskie morale doprowadziły po pierwsze do ogromnych strat osobowych i sprzętowych a po drugie - morale jeszcze się pogorszyło, co zwiększyło i tak już niemałą skalę dezercji. Warto przytoczyć w całości fragment analizy Butusowa, który wskazuje na znaczenie „drobiazgów” wpływających jednak na stan gotowości formacji do walki.

Butusow: Ministerstwo Obrony nie zrealizowało żadnych wniosków o drony i środki walki elektronicznej

I tak, jak zauważył „Ministerstwo Obrony nie zrealizowało żadnych wniosków o drony i środki walki elektronicznej. W efekcie fabrycznie nowe czołgi Leopard-2A4 i wozy opancerzone VAB poniosły straty w pierwszych próbach użycia ich na froncie w wyniku działań wrogich dronów. Pojazdy opancerzone VAB i czołgi AMX-10 z pogranicza nie są nawet serwisowane, z tego powodu występuje wiele problemów technicznych. Dywizjon najnowszych dział samobieżnych Caesar kalibru 155 mm, cała pozostała brygadowa artyleria i moździerze nie zdążyły ukończyć pełnoprawnego kursu ogniowego, a strzelania operatorzy uczyli się już podczas misji bojowych. Wszystkie pociski moździerzowe kalibru 120 mm wyprodukowane przez Ministerstwo Przemysłu Strategicznego, które wydano brygadzie, okazały się wadliwe. 4 grudnia podczas próbnego strzelania z 10 z nich nie eksplodował ani jeden. Moździerze nie mogły zapewnić wsparcia ogniowego”.

O morale, przeszkoleniu i nastrojach wśród żołnierzy niech świadczy to, że ze 155. Brygady zdezerterowało ich 1700 i to zanim oddali oni na froncie choćby jeden strzał. Potem było jeszcze gorzej (na zawał serca zmarł jeden z dowódców odpowiedzialnych za jej formowanie), ale Butusow nie ujawnia skali strat, pisząc jedynie, że rzucona na jeden z najtrudniejszych odcinków frontu musi ona szkolić się „w marszu” kosztem wielkich ofiar.

"W czasie intensywnej wojny może nie być czasu na zmianę systemu szkolenia"

Jest też kilka podstawowych wniosków, które można wyciągnąć, analizując historię 155. Brygady, która w świetle ambitnych planów miała stać się „wizytówką” nowych ukraińskich sił lądowych. Po pierwsze w czasie intensywnej wojny może nie być czasu na zmianę systemu szkolenia. Tym bardziej, jeśli walczący dostają nowy sprzęt, o wyższym stopniu skomplikowania i taki, który wymaga większych umiejętności. Mogą pojawić się problemy z jednoczesnym jego opanowywaniem i wprowadzaniem rewolucji w taktyce walki. Jeśli do tego dołącza się presja świata polityki, tak jak to było w przypadku 155. Brygady, to mamy receptę na katastrofę, bo politycy chcą sukcesu, szybkiego i skutecznego szkolenia, a żołnierskie rzemiosło z trudem poddaje się tego rodzaju presji. Efektem niemal zawsze „zwycięstwo” presji politycznej kosztem szkolenia.

Jeśli nie mamy średniej kadry dowódczej, i to jest drugi wniosek, odpowiednio przygotowanej i mającej odpowiednie możliwości działania, to nie tylko szkolenie szwankuje, ale i w konsekwencji morale okazuje się piętą achillesową, zwłaszcza kiedy wojna trwa, a my nie wygrywamy.

Po trzecie: również w realiach wojennych zaopatrzenie w broń i amunicję nowych związków taktycznych nie musi być zawsze racjonalne. I tu grają układy, osobista pozycja dowódców i ich możliwości.

Najlepsze „wojsko” już niestety zginęło w pierwszej fazie wojny, teraz walczą rezerwy

Po czwarte - wszyscy działają pod ogromną presją wydarzeń. I politycy, i dowództwo frontów i dowódcy formowanych jednostek nie mają nadmiaru czasu. Ci, którzy się szkolą, naciskani są, aby maksymalnie skrócić czas, którego potrzebują i wejść do walki. Im bardziej skomplikowany sprzęt, którym dysponujemy, albo mniej doświadczeni rekruci (tu się kłania system szkolenia rezerw), tym gorzej i trzeba się liczyć z sytuacją, która dziś mam miejsce na Ukrainie. Najlepsze „wojsko” już niestety zginęło w pierwszej fazie wojny, teraz walczą rezerwy, słabo przygotowane i jeszcze słabiej zmotywowane.

Jak system zaopatrzenia walczących nie nadąża za potrzebami

Po piąte system zaopatrzenia walczących nie nadąża za potrzebami. Im jest on bardziej scentralizowany, tym szanse na niepowodzenie są większe. Warto to dobrze rozumieć. Nie chodzi w tym wypadku o to, aby każda brygada samodzielnie szukała źródeł zaopatrzenia i organizowała sobie dostawy. Tu chodzi raczej o coś zupełnie innego, co ma oczywisty związek ze świadomością sytuacyjną i sposobem prowadzenia wojny.

W pierwszej fazie konfliktu, jak w jednym z niedawnych wywiadów mówił oficer zwiadu skrywający się pod pseudonimem Pilgrim, Ukraińcy walczyli w formule zbliżonej do tego, co Amerykanie określają mianem combat battle. Dowództwo na wyższych szczeblach wytyczało raczej generalne plany, za realizację których odpowiadali oficerowie bezpośrednio zaangażowani w walkę. Nie przydzielano w sposób sztywny zadań, pozostawiając dużo wolnej ręki oficerom liniowym, którzy też zazwyczaj lepiej wiedzieli niż sztabowcy, czego i w jakich ilościach potrzebują.

Dlaczego Ukraińcu zaczęli walczyć jak armia ZSRR i współczesnej Rosji?

Nie mieliśmy w tym wypadku do czynienia z funkcjonującym sprawnie modelem walki, a raczej z efektem chaosu, zamętu i improwizacji pierwszych tygodni wojny. Paradoksalnie system ten lepiej sprawdzał się niż model, który zaczął wprowadzać w życie generał Syrski, następca Załużnego.

Ten oficer - pragnąc w większym stopniu walczyć tak, jak państwa NATO, co było potrzebne również ze względu na oczekiwania świata polityki, bo miało pokazać, że Ukraina weszła na drogę zmierzającą do integracji z Sojuszem, z której nie ma odwrotu - zaczął wprowadzać zmiany, które doprowadziły do sytuacji, że Ukraińcy w tej fazie konfliktu zaczęli walczyć nie jak NATO, a jak armia ZSRR i współczesnej Rosji. Problem polega na tym, że taki model walki premiuje tych, którzy mają większe zasoby, w tym demograficzne i zupełnie nie liczą się ze stratami własnymi. W obydwu wypadkach jest to Rosja.

Sonda
Możliwe jest, że jeszcze w tym roku rozpoczną się negocjacje pokojowe między Ukrainą a Rosją?