- Raporty amerykańskich think tanków wskazują na ograniczone zdolności bojowe lotnictwa USA i wyczerpanie amunicji po 3-4 tygodniach intensywnego konfliktu.
- NATO ocenia, że w przypadku wojny z Rosją, Pakt byłby zależny od Ameryki w 40% siły militarnej na polu walki, a europejskie zdolności odstraszania wymagają wzmocnienia.
- Polska odgrywa kluczową rolę w europejskiej obronie, mogąc ograniczyć rosyjskie możliwości agresji poprzez uderzenia na tyły przeciwnika.
- Jakie zmiany w zakupach, budżetach i szkoleniach są niezbędne, aby wschodnia flanka NATO była gotowa na konflikt przyszłości?
W przypadku wojny z Rosją, NATO w 40 proc. uzależnione byłoby od Ameryki
Nie jest zapewne przesadnym czarnowidztwem przyjęcie założenia, iż te wskaźniki w przypadku sił zbrojnych państw europejskich nie wyglądają wcale lepiej. Co więcej, z ostatnich informacji ujawnionych przez brytyjski dziennik "The Times" wynika, iż Kwatera Główna NATO jest zdania, że jeśli wojna z Rosją rozpoczęłaby się obecnie, to Pakt Północnoatlantycki „zależałby od Ameryki w 40 procentach siły militarnej na polu walki”.
Głównym wnioskiem, jaki można na tej podstawie wyciągnąć, jest przekonanie, że w domenie powietrznej, w zakresie lotnictwa, nasza przewaga nad Federacją Rosyjską może być mniejsza niż zakładamy, tym bardziej jeśli przeciwnik położy nacisk na tanie, ale stosowane masowo systemy walki. Pisze o tym w Modern War Institute Sam Scanlon oficer rezerwy amerykańskich sił zbrojnych obecnie zaangażowany w Truman National Security Project. Jego zdaniem, obserwacja wojny na Ukrainie jest niezbędna, aby przygotować się do konfliktu przyszłości. Jednak nie chodzi o kopiowanie wszystkich stosowanych tam rozwiązań, równie błędnym podejściem jest postawa, w świetle której mamy do czynienia z „wojną biednych”, jedyną w swoim rozwiązaniu sytuacją, która wymusiła ewolucję sposobu walki.
Wojna w Ukrainie to wojna przyszłości?
Zdaniem sceptyków ukraińska wojna jest jedyna w swoim rodzaju, inne konflikty będą wyglądały zupełnie inaczej, dlatego nie ma sensu przenoszenie na nasz grunt sprawdzonych tam rozwiązań. Entuzjaści naśladownictwa są z kolei zdania, że konflikt, który obserwujemy za naszą wschodnią granicą, jest już wojną przyszłości, dlatego przygotowanie do niej wymusza daleko idące naśladownictwo. W opinii Scanlona obydwa podejścia są błędne. Jak argumentuje,
Ukraina nie jest ani uniwersalnym szablonem i ani też nie jest nieistotna; jest laboratorium adaptacji praktycznej, gdzie ograniczone zasoby, pragmatyczna inżynieria i improwizowana doktryna przyniosły skalowalne efekty. Nakazem dla amerykańskich planistów wojskowych nie jest dogmatyczne naśladowanie kijowskich zestawów uzbrojenia ani taktyki, ale instytucjonalizacja dyscypliny analitycznej, którą wymusza na nas wojna na Ukrainie: testowania systemów pod kątem relacji koszt - efekt, ocena podtrzymania i odporności na walkę elektroniczną oraz projektowanie architektury sił, która akceptują wyczerpywanie się (zasobów – MB) jako narzędzie, a nie porażkę. Będzie to oznaczać zmiany w zakresie zakupów, budżetów i systemu szkoleń. Będzie to również oznaczać gotowość do zaakceptowania niższego kosztu jednostkowego w przypadku sprzętu niezbędnego dla przeprowadzenie niektórych misji, finansowania linii produkcyjnych o dużej wydajności oraz praktykowania rozproszonej obrony, łączącej zaawansowane systemy z tysiącami niedrogich efektorów.
Rosja będzie szukać asymetrii, naszych słabszych punktów
Jeśli przyjąć optykę amerykańskiego eksperta, to w przypadku wojny w przestrzeni powietrznej należałoby założyć nie tylko większą elastyczność w stosowanych systemach walki, ale również, w związku z faktem, iż przeciwnik stale się uczy, ryzyko zniwelowania naszej przewagi. Nadmiernie optymistycznym byłoby założenie, iż ewentualny rywal przyjmie walkę na naszych warunkach i w domenach, w których jesteśmy silniejsi. Przeciwnie, będzie szukał asymetrii, naszych słabszych punktów i starał się będzie wykorzystać przewagę inicjatywy, determinacji i zaskoczenia.
To oczywiście wymusza postawienie pytania o skuteczność NATO-wskiej polityki odstraszania, tym bardzie w formule by denial, która zależy zarówno od sił jakimi dysponujemy, jak również od scenariuszy zakładanej wojny. Kwestia nie jest wcale teoretyczna, bo wzrost napięcia w relacjach amerykańsko – chińskich może prowadzić do wybuchu konfliktów proxy w odległych od naszego kontynentu lokalizacjach, co zaostrzy pytanie o amerykańskie zdolności „wejścia do gry” na europejskim teatrze, w sytuacji wojennego uwikłania gdzie indziej.
Amerykański ekspert o możliwej eskalacji konfliktu z Rosją
Kwestią europejskich zdolności odstraszania Federacji Rosyjskiej zajął się na łamach renomowanego periodyku Survival Bary R. Posen, który przeprowadził niezwykle intrygujące szacunki sił. Amerykański ekspert czyni dwa fundamentalnie istotne założenia – po pierwsze nie będziemy mieć do czynienia z konfliktem, który może eskalować do poziomu wojny jądrowej i Ukraina - choć będzie czynnikiem równowagi strategicznej w naszej części Europy - nie będzie w wojnie z Rosją. Posen analizuje scenariusz, który należy poważnie brać pod uwagę, a sprowadzający się do nieobecności Stanów Zjednoczonych w europejskiej polityce odstraszania Rosji. Innymi słowy interesuje go sytuacja, w której nikt nie wykona zadania za Europejczyków - ani Ukraina, ani też Stany Zjednoczone nie zdejmą z ramion państw naszego kontynentu ciężaru związanego z odbudową polityki odstraszania, a jeśli ta zawiedzie udziału w wojnie.
Jak argumentuje, „aby odstraszyć Rosjan od przyszłych działań (wojennych – MB) i bronić się przed nimi, jeśli wystąpią, europejscy planiści powinni kierować się starą koncepcją „masy zdolnej do manewru”: tradycyjnej siły „trzymanej w rezerwie… do zadania ciosu na odsłoniętej flance lub wszędzie tam, gdzie wróg ujawni słaby punkt”.
Inymi słowy: warunkiem skutecznego odstraszania i zwycięstwa kiedy ono zawiedzie jest posiadanie sił, które może szybko wysłać w miejsce, gdzie będą miały maksymalny wpływ na rosyjski proces decyzyjny. Muszą być one wystarczająco duże, aby skłonić Rosjan do zastanowienia się, nie tylko czy podejmować agresywne kroki, ale także nad możliwościami, jakie ich agresja mogłaby otworzyć NATO.
Dlaczego rośnie znaczenie sił lądowych i wspierającego je lotnictwa?
Jeśli myśleć o takim narzędziu odstraszania to po pierwsze rośnie znaczenie sił lądowych i wspierającego je lotnictwa, i po drugie Polska ma w tym systemie kluczowe znaczenie. Trzecim elementem jest zdolność do wygrania zarówno krótkiej wojny, ale również obliczonej na wyniszczenie potencjału przeciwnika.
Wyjaśnijmy najpierw, dlaczego znaczenie Polski dla europejskich zdolności odstraszania Rosji jest tak istotne? Liczy się zdolność do przeprowadzenie uderzenia na tyły przeciwnika. Jeśli Rosjanie zaczną koncentrować swe siły przeciw Bałtom czy Finlandii, to będą też musieli liczyć się z „wejściem do gry” Polski, ale nie na kierunku bałtyckim, ale brzeskim. To będzie ograniczało rosyjskie możliwości budowania lokalnej przewagi, zmusi Kreml do rozciągnięcia własnych sił i może w konsekwencji ograniczyć możliwość agresji. Zdolność do przeprowadzenia takiego uderzenia jest w tym ujęciu znaczącym narzędziem odstraszania, zwłaszcza w scenariuszu krótkiej wojny.
"Polska jest kluczowym elementem obrony Europy na wschodzie"
To oznacza, jak zauważa Posen, że „choć inni członkowie NATO są bardziej podatni na zagrożenie ze strony Rosji, to Polska jest kluczowym elementem obrony Europy na wschodzie, którego „nie można stracić”, ponieważ blokuje on Rosji drogę na zachód i skazuje Rosję na ryzyko wojny na wyniszczenie ze zmobilizowaną Europą, która ma trzy razy większą populację i wielokrotnie większe bogactwo”.
Kolejna myśl amerykańskiego eksperta jest również warta dostrzeżenia. Otóż jego zdaniem europejskie zasoby w zakresie sił lądowych są „dobrem rzadkim”, nie mamy ich w nadmiarze, co oznacza, że trzeba nimi dobrze gospodarować. Równomierne rozlokowanie potencjału na wschodniej flance, w myśl politycznie motywowanej zasady, iż trzeba odpowiedzieć w ten sposób na poczucie zagrożenia państw frontowych, nie ma z wojskowego i strategicznego punktu widzenia, sensu. Trzon sił winien znajdować się w Polsce i ich zdolności do operowania z terytorium naszego państwa powinno być głównym narzędziem odstraszania konwencjonalnego Rosji. Tym bardziej jeśli zastanowić się jaki potencjał Kreml może chcieć zbudować.
Kiedy Rosja zacznie intensywnie odbudowywać swój potencjał?
Posen czyni założenie, w świetle którego w momencie zakończenia wojny na Ukrainie Rosja zacznie intensywnie odbudowywać ten potencjał, którym dziś dysponuje. Chodzi o uzupełnienia braków kadrowych i sprzętowych. Łącznie mowa jest o 20 dywizjach wraz ze wspomagającymi związkami taktycznymi i 40 samodzielnych brygadach zmotoryzowanych. Innymi słowy: w pierwszym rzędzie będzie chciała odbudować i uczynić pełnowartościowym ten potencjał, który opisywany jest w najnowszym raporcie IISS, brytyjskiego think tanku, który przedstawia co roku analizę wielkości sił wojskowych wszystkich liczących się państw świata.
Potencjał kadrowy rosyjskich sił lądowych w świetle tych kalkulacji będzie wynosił ok. 525 tys. żołnierzy i oficerów. A to z kolei oznacza, że aby powstrzymać tego rodzaju siły, w ocenie Posena należy dysponować ok. 70 brygadami, oczywiście ukompletowanymi i wyposażonymi, które winny wystawić państwa członkowskie NATO z Europy Środkowej i Północnej. Te szacunki wynikają z przyjętych przez amerykańskiego eksperta założeń, których rewizja może oczywiście zmienić całą arytmetykę potencjałów.
Te założenia to przyjęcie, iż Rosjanie, mimo deklarowanej przyjaźni z Chinami, nie uczynią długiej granicy z Państwem Środka całkowicie bezbronną, po drugie jakieś siły będą nadal utrzymywać na granicy z Ukrainą (nawet jeśli wojna się zakończy, to istnieje ryzyko wznowienie działań przez Kijów, jeśli Rosja będzie uwikłana gdzie indziej) i po trzecie, długa granica z Finlandią, nawet jeśli na tym kierunku nie będą prowadzone aktywne działania, wymusza dyslokowanie tam części potencjału.
Rachunek sił państw NATO wg Posena
Rachunek sił, który przedstawia Posen, uwzględnia dwa poziomy gotowości – siły, które od razu wchodzą do walki, ponosząc ciężary pierwszej fazy wojny i siły łączne, uwzględniające wojska drugiego rzutu. Jeśli chodzi o potencjał „dostępny od razu”, to europejscy członkowie NATO dysponują dziś, w jego opinii, 57 brygadami, zaś łączny potencjał wynosi 88 brygad. Niezwykle ciekawe są szacunki w zakresie narodowych kontrybucji do tych zdolności. I tak amerykański ekspert uważa, że Polska „wnosi” 14 brygad, zarówno w pierwszej fazie wojny, jak i w ogóle. To oznacza, że w tym scenariuszu otrzymujemy siły w stałej gotowości i walczymy od początku, uzupełnienia zaś strat to już raczej domena innych europejskich członków NATO. Francja, Niemcy i Wielka Brytania w sytuacji konfliktu na wschodniej flance będą mogły wnieść w pierwszej fazie potencjał 10 brygad, a ich łączne zaangażowanie szacowane jest przez Posena na 21 brygad.

Kluczowe znaczenie ma skuteczność odstraszania
Skandynawowie, wliczając do tego rachunku zarówno Danię jak i Kanadę, są zdolni do wystawienia w pierwszej fazie wojny 19 brygad (Czesi dodatkowo 2) na łączny potencjał 22 brygad, jakim dysponują. Bałtowie wystawią zarówno w pierwszej fazie, jak i kolejnych fazach wojny łącznie 9 brygad. Gołym okiem widać, że w tym rachunku kluczowe znaczenie ma skuteczność odstraszania, tj. uniknięcie wojny.
Jeśli jednak konflikt wybuchnie, to z przeprowadzonego przez Barry R. Posena rachunku sił można wyciągnąć również ciekawe wnioski. Na pierwszej linii znajdą się od razu i to angażując cały swój potencjał Polacy, Skandynawowie i Bałtowie. Państwa zachodniej części kontynentu nas wesprą, ale w ograniczonym zakresie. Ich znaczenie jest kluczowe w scenariuszu przedłużającej się wojny. Jeśli Niemcy, Francja i Wielka Brytania nie będą chciały, lub mogły, zmobilizować sił drugiego rzutu, to rosyjscy planiści mogą dojść do wniosku, iż długi konflikt w którym potencjały (zarówno demograficzny jak i przemysłowy) będzie odgrywał coraz większą rolę, jest z ich perspektywy opcją wartą rozważenia. Tego rodzaju ewentualność będzie negatywnie wpływała na siłę odstraszania i zwiększała ryzyko wybuchu wojny.
Zdolność do szybkiego przerzutu wojsk będzie bardzo ważna
Zdolność do szybkiego przerzutu wojsk z zachodniej części Europy (logistyka wojskowa) jest nie mniej ważne, co ukompletowanie tych sił i ich stopniowe utwardzanie przez zwiększanie potencjału ogniowego. Znacznie ważniejsze jest jednak współdziałanie tych, którzy mogą się znaleźć w wojnie już od pierwszego dnia, czyli sił polskich, skandynawskich i bałtyckich.
Wreszcie trzeba zwrócić uwagę na to, że słabym punktem tej strategii odstraszania Federacji jest nieodporność na scenariusz przedłużającej się wojny. Rozwiązaniem tego problemu jest zarówno pogłębianie współpracy z Europy Środkowej i Skandynawów z państwami z zachodniej części naszego kontynentu, jak i przede wszystkim zwrócenie uwagi na to, o czym pisał Sam Scanlon. Dopiero skoncentrowanie się na relacji nakłady – efekty, również w scenariuszu tradycyjnej manewrowej wojny lądowej, pozwala państwom wschodniej flanki zmniejszyć ryzyko przedłużającego się konfliktu i ryzykownego scenariusza uzależnienia od inaczej oceniających sytuację bezpieczeństwa sojuszników.