Polityka odstraszania nuklearnego jako pole twardych negocjacji

2024-09-30 15:03

Niedawne deklaracje Władimira Putina na temat rewizji rosyjskiej doktryny użycia broni jądrowej z perspektywy Europejczyków oznaczają powrót dyskutowanej przez lata kwestii, a mianowicie, czy amerykański parasol nuklearny jest wystarczająco silny, aby skutecznie odstraszyć Moskwę. Michael Rühle, niemiecki ekspert, długoletni pracownik Kwatery Głównej NATO w Brukseli, opublikował interesujący artykuł, który pozwoli nam zrozumieć, w jaki sposób Republika Federalna skutecznie zabiegała o swe interesy w relacjach z Waszyngtonem.

Vladimir Putin

i

Autor: AP Photo Vladimir Putin

W 1961 roku administracja Kennedy'ego sformułowała doktrynę "elastycznej odpowiedzi" w ramach doktryny rozszerzonego odstraszania (extended deterrence), która kilka lat później stała się obowiązującą (do dzisiaj) w NATO i opisuje charakter tzw. amerykańskiego parasola nuklearnego rozpostartego nad europejskimi sojusznikami z Paktu Północnoatlantyckiego. Warto jednak pamiętać, że oficjalna akceptacja tego modelu nastąpiła kilka lat po sformułowaniu doktryny, co spowodowane było wątpliwościami państw członkowskich z naszego kontynentu co do wiarygodności tego rodzaju gwarancji. Były one dwojakiego rodzaju. Elastyczna odpowiedź oznaczała mieszaną, nuklearno-konwencjonalną, formułę odstraszania. Te państwa, które nie mają zdolności jądrowych, jak np. Niemcy, winny do wspólnego systemu wnosić tradycyjne, czyli konwencjonalne, zdolności. Uważano, iż oznacza to nierównomierne rozłożenie kosztów między sojusznikami, co wynikało z faktu, że budowa i utrzymanie niezbędnego dla skutecznego odstraszania potencjału jądrowego jest tańsze, niż utrzymanie rozbudowanych sił zbrojnych.

Te obawy były tym silniej akcentowane, im bardziej malała wiarygodność amerykańskiego odstraszania ZSRR przy użyciu zdolności nuklearnych. Obawy związane ze skutecznością amerykańskiego odstraszania jądrowego w przypadku sojuszników europejskich akcentowane były zresztą już wcześniej. Ich wyraziciele, jak argumentuje Michael Rühle, zwracali uwagę na zdolności rosyjskie do przeprowadzenia uderzenia odwetowego na cele w Stanach Zjednoczonych po wcześniejszym ataku w Europie. Podważało to wiarygodność amerykańskiej odpowiedzi na atak nuklearny ZSRR. W świetle tej argumentacji Amerykanie mieli zdolności do odstraszenia ataku nuklearnego ZSRR na własne miasta i instalacje wojskowe, bo utrzymywali zdolność do nuklearnej odpowiedzi odwetowej. Jednak w przypadku ataku Rosjan na Europę te zdolności, ze względu na oczywistą kalkulację strategiczną, były ograniczone, choćby z tego względu, że to Rosjanie przeprowadzaliby uderzenie odwetowe, w odpowiedzi na ograniczoną z założenie reakcję amerykańską na atak w Europie.

Fiasko trójstronnego porozumienia

To z tego właśnie powodu w listopadzie 1957 roku Niemcy, Francja i Włochy podpisały trójstronne porozumienie, którego celem było stworzenie własnego potencjału nuklearnego. Jego fiasko skłoniło nota bene Paryż do samodzielnego kontynuowania rozpoczętego w 1954 roku programu jądrowego, co w 1958 roku zakończyło się oficjalną decyzją o budowie i przetestowaniu francuskiej "bomby atomowej". W przypadku Niemiec, jak argumentuje Rühle, "obawy dotyczące braku wpływu na planowanie i użycie broni jądrowej przez USA, niepewność co do statusu politycznego kraju, ale także postrzeganie energii jądrowej jako niezwykle ważnej, wschodzącej technologii, skłoniły władze nie tylko do zbadania możliwości pokojowego wykorzystania energii atomowej, ale także do zbadania możliwości budowy własnej broni jądrowej". Po fiasku porozumienia z Francją i Włochami działania Bonn prowadzone były dwutorowo. Nie rezygnując z analizowania celowości uruchomienia własnego programu jądrowego władze Republiki Federalnej sygnalizowały amerykańskiemu sojusznikowi, że są zainteresowane uzyskaniem większego wpływu na amerykańskie planowanie strategiczne i proces podejmowania decyzji. Kanclerz Adenauer, dostrzegając, że Waszyngton podkreśla znaczenie polityki nierozprzestrzeniania broni jądrowej i wiedząc, że tego rodzaju doktryna konserwując status quo jest korzystna dla amerykańskiej, dominującej, pozycji w świecie Zachodu jednocześnie starał się postawić Amerykanów przed koniecznością dokonania wyboru. Rezygnacja Niemiec z własnych planów jądrowych musiała zostać rekompensowana wzmocnieniem siły gwarancji nuklearnych dla europejskich sojuszników i większym ich wpływem na proces podejmowania decyzji.

"Amerykanie negocjują ponad naszymi głowami"

Jak argumentuje niemiecki ekspert, "niezależnie od trwających dyskusji z Waszyngtonem na temat większego udziału w formułowaniu strategii nuklearnej, kolejne rządy Niemiec Zachodnich sprzeciwiały się NPT [traktatowi o nieproliferacji broni jądrowej – przyp. autor] jako sposobowi, w jaki państwa posiadające broń jądrową mogą utrwalić swój wyjątkowy status mocarstw kosztem państw jej nieposiadających. Waszyngton musiał intensywnie lobbować, aby nakłonić Bonn do podpisania Traktatu w 1969 r.". Jeszcze w 1975 rząd niemiecki wydał specjalne oświadczenie, w którym przedstawił on własną interpretację zobowiązań związanych z traktatem o nieproliferacji. W jej świetle rezygnacja Bonn z własnego programu nuklearnego nie wykluczała powstania europejskiej, wokół EWG, wspólnoty obronnej, która miała pełne prawo do uruchomienia programu nuklearnego, a także zgoda na nieproliferację obwarowana została warunkiem utrzymania, w niezmienionej formule, NATO-wskiego modelu odstraszania. Tego rodzaju oświadczenie związane było również z rozpoczęciem, w 1972 roku, amerykańsko-sowieckich negocjacji rozbrojeniowych SALT, które, jak argumentuje Rühle, wzbudziły w kręgach przywódczych państw naszego kontynentu obawy o to, że "Amerykanie negocjują ponad naszymi głowami" i w efekcie porozumienia mogą zostać naruszone strategiczne interesy Europy zainteresowanej utrzymaniem odstraszania jądrowego w dotychczasowej formule.

Paradoksalna sytuacja Niemiec

Obawy te wzmocnione zostały dodatkowo tym, że Stany Zjednoczone osiągnęły z ZSRR parytet ilościowy, co w oczywisty sposób osłabiało wiarygodność rozszerzonego odstraszania (Extended deterrence). Jeśli bowiem doszłoby do konfliktu jądrowego, to w sytuacji parytetu w liczbie aktywnych głowic nuklearnych użycie ich przez Stany Zjednoczone celem obrony lub w ramach odwetu za uderzenie na państwa europejskie, osłabiałoby zdolności Waszyngtonu do reagowania, jeśli zaatakowana zostałaby bezpośrednio Ameryka. Rozpoczęty pod koniec lat siedemdziesiątych przez ZSRR program modernizacji ich zdolności nuklearnych i położenie nacisku na taktyczne środki przenoszenia wraz z rozmowami rozbrojeniowymi, odczytywane były w Europie, w tym w Niemczech, w kategoriach podjętej przez Moskwę polityki "de-couplingu", skłonienia Stanów Zjednoczonych do odejścia z europejskiego teatru, a przynajmniej osłabienia siły parasola nuklearnego rozpostartego nad sojusznikami z NATO. Po tym, jak ZSRR podjął decyzję o rozmieszczeniu nowych systemów SS-20 i w związku z planowaną "dwutorową odpowiedzią" NATO przewidująca dyslokację podobnej klasy rakiet w Europie, wybuchł, pod koniec lat 70., największy kryzys w relacjach amerykańsko-europejskich w związku z polityką odstraszania nuklearnego. Miał on związek z masowymi protestami społecznymi organizowanymi przez pacyfistycznie nastawionych polityków, a Niemcy, gdzie demonstracje miały najszerszy wymiar, znalazły się w paradoksalnej sytuacji.

Jak przypomina Rühle "kanclerz Schmidt argumentował już w 1977 r., że Zachód może [w związku z rozmieszczeniem rosyjskich rakiet SS-20 - przyp. autor] stanąć w obliczu niebezpiecznej nierównowagi i powstanie szarej strefy w systemach nuklearnych, które nie były objęte istniejącymi porozumieniami o kontroli zbrojeń". Chodziło oczywiście o rosyjskie zdolności taktyczne, bo negocjacje rozbrojeniowe ich nie dotyczyły i Moskwa utrzymywała na naszym kontynencie wyraźną przewagę ilościową. W przypadku Niemiec sygnalizowane obawy miały jeszcze jeden wymiar. Otóż ze względu na dwa czynniki – przewagę Układu Warszawskiego w zakresie zdolności konwencjonalnej i brak głębi strategicznej NATO w Europie, zakładano zarówno to, że ewentualna agresja wymierzona przeciw Zachodowi relatywnie szybko doprowadzi do konfliktu z użyciem broni jądrowej, jak i to, że główne działania wojenne będą miały miejsce na terenie Niemiec. Tego rodzaju perspektywa wywoływała, w niemieckim establishmencie strategicznym, reakcję w postaci położenia nacisku na wzmocnienie siły odstraszania, tak aby minimalizować ryzyko wybuchu wojny. Drugim narzędziem, które miało oddalić katastrofalną dla Niemiec perspektywę, była polityka zbliżenia z Rosją, w ramach tzw. Ostpolitik, bo zakładano w Bonn, że poprawa relacji może też prowadzić do zmniejszenia prawdopodobieństwa wojny.

Wschodnia polityka Niemiec miała jeszcze dwa wymiary strategiczne

Po pierwsze utrzymanie jej odrębności od linii Waszyngtonu służyło podkreślaniu suwerenności i samodzielności Bonn, co przekładało się na niebudzące wątpliwości sygnalizowanie, iż przyjęcie przez Niemcy amerykańskiego parasola nuklearnego nie wiąże się ze zmianą relacji między obydwoma krajami. Drugi wymiar Ostpolitik miał nie mniejsze znaczenie. Amerykanie od powstania NRD i rozpoczęcia zimnej wojny obawiali się, że zbliżenie RFN i ZSRR może prowadzić do wyjścia Niemiec z zachodniego systemu polityczno-wojskowego i obrania kursu neutralnego, w zamian za zgodę Moskwy na zjednoczenie. W efekcie nierównowaga sił w Europie [warto pamiętać o pozostawaniu Francji poza strukturami wojskowymi NATO – przyp. autor] uległaby w takim scenariuszu pogłębieniu z oczywistą szkodą dla interesów Stanów Zjednoczonych. Tego rodzaju perspektywa miała skłaniać Waszyngton do utrzymywania zarówno parasola nuklearnego, jak również konwencjonalnego zaangażowania w obronę głównego europejskiego bastionu NATO, jakim ze względu na położenie były Niemcy. Rühle zwraca też uwagę na to, że negatywna recepcja w Europie, w tym w Bonn, amerykańskiego programu "gwiezdnych wojen" za czasów Reagana, czyli budowy tarczy antyrakietowej, spowodowana była nie tyle pacyfistycznymi nastrojami społeczeństw Zachodniej Europy, co obawą rządów, iż oznacza ona pierwszy krok na drodze do budowy "twierdzy Ameryka". Gdyby ta inicjatywa okazała się skuteczną, to wzrost poczucia bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych mógłby równolegle oznaczać osłabienie polityki odstraszania w Europie, bo zaangażowanie państw naszego kontynentu w ewentualną wojnę z Układem Warszawskim nie byłby już kluczowym czynnikiem zwycięstwa. Dylemat ten został rozwiązany zgodą Gorbaczowa na zawarcie porozumień rozbrojeniowych i pogłębiającym się kryzysem wewnętrznym, który zakończył się rozpadem ZSRR.

Najlepszym pomysłem pogłębianie współpracy z Francją?

Jednak sytuacja po wybuchu konfliktu na Ukrainie zaczęła się szybko zmieniać, co oznacza powrót do dyskusji, w Europie, na temat kwestii wiarygodności amerykańskiego odstraszania Rosji. Tym bardziej że perspektywa amerykańskiego "pivotu" do Azji powoduje nasilenie spekulacji na temat scenariusza "porzucenia strategicznego" naszego kontynentu. Pojawiły się w związku z tym głosy na temat konieczności budowy europejskich zdolności w zakresie odstraszania jądrowego, czy europeizacji francuskiego potencjału. Rühle, który w kwaterze NATO w Brukseli zajmował się również kwestiami związanymi z bronią jądrową i doktrynami jej użycia, uważa te pomysły za mało realistyczne, co nie zmienia faktu, iż dostrzega konieczność wypracowanie przez Berlin strategii, mającej na celu wzmocnienie odstraszania nuklearnego w Europie. W jego opinii najlepszą opcją jest pogłębianie współpracy w tym obszarze z Francją, co nie oznacza zamykania oczu na oczywiste mankamenty tej opcji. Po pierwsze francuski potencjał nuklearny jest zbyt mały, aby wiarygodnie odstraszyć Rosję. Po drugie, jak uważa niemiecki ekspert, Paryż nie zrezygnuje z możliwości decydowania o tym kiedy, w jakiej skali i w jaki sposób używane będą francuskie zdolności a to oznacza, z perspektywy Berlina, w gruncie rzeczy podobną do obecnej sytuację, gdzie ostateczna decyzja należy do Waszyngtonu. Po trzecie wreszcie Francja może sceptycznie odnosić się do tego rodzaju perspektywy, traktując Niemcy, które właśnie zrezygnowały ze swej cywilnej energetyki jądrowej, w kategoriach mało wiarygodnego sojusznika. Co zatem Berlin może zrobić, aby wzmocnić europejskie zdolności w zakresie nuklearnego odstraszania Rosji? Rühle proponuje w gruncie rzeczy podjęcie działań na rzecz europejskiego programu "nuclear sharing". Pierwszym krokiem miałby być wspólny program rozbudowy lotnictwa bojowego nowej generacji (Future Combat Air System (FCAS)) podwójnego przeznaczenia. Warto zauważyć, że w przedsięwzięcie to zaangażowane są państwa zachodniej części naszego kontynentu (prócz Francji i Niemiec również Hiszpania i Belgia), co może oznaczać, iż propozycja niemieckiego eksperta ograniczona jest w gruncie rzeczy do obszaru tzw. starego NATO.

Europejskie państwa coraz bardziej zaniepokojone

Michael Rühle jest też przekonany, iż jedną z opcji, którą realnie należy brać pod uwagę, jest rozpoczęcie dialogu strategicznego z sojusznikiem amerykańskim na temat siły jego odstraszania jądrowego. Waszyngton winien nie tylko wiedzieć o narastającym zaniepokojeniu państw europejskich obecną sytuacją, ale również otrzymać jasny sygnał o ich gotowości do działania, jeśli Amerykanie nie podejmą kroków prowadzących do wzmocnienia siły swego odstraszania Rosji w Europie. Rühle nie ma wątpliwości, że tego rodzaju opcja oznacza "dotkliwy cios" w politykę nieproliferacji broni jądrowej, będącą fundamentem amerykańskiej postawy (posture) od czasów Kennedy'ego, ale interesy bezpieczeństwa państw naszego kontynentu wymagają podjęcia tej kwestii w duchu dobrze rozumianego "podejścia transakcyjnego". To bardzo ciekawa myśl, bo cały jego artykuł jest w gruncie rzeczy opisem niemieckiej strategii negocjacyjnej za czasów administracji Adenauera i późniejszych rządów premierów socjaldemokratycznych (Brandta i Schmidta), która obliczona była na uzyskanie przez Bonn specjalnego statusu w amerykańskim systemie sojuszniczym. Wówczas Niemcy skutecznie wyzyskały swe położenie geograficzne, potencjał demograficzny i siłę gospodarki po to, aby wkład Stanów Zjednoczonych w ochronę bezpieczeństwa ich państwa wykraczał ponad standardowe zaangażowanie. Jak będzie teraz nie wiadomo, ale wystąpienie Michaela Rühle warte jest zainteresowania ze względu na fakt, że opisuje relacje niemiecko-amerykańskie w kwestiach nuklearnych językiem wolnym od nieznośnej retoryki na temat wspólnych wartości czy obrony demokracji, a kładzie nacisk na interesy i narzędzia, którymi posługiwały się przez lata niemieckie rządy, aby tych interesów bronić.

Putin użyje broni jądrowej?
Sonda
Uznajesz użycie broni jądrowej przez Rosję w wojnie z Ukrainą za możliwe?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki