Rosyjski dron był prawdopodbnie rozpoznawczy. Jednak zastanawia kierunek jego lotu

2025-08-21 18:15

Wydarzenia, jakie miały miejsce we wsi Osiny w powiecie łukowskim na Lubelszczyźnie w nocy z 19 na 20 sierpnia, pozostawiają coraz więcej znaków zapytania. Kluczowe pozostaje pytanie: z jakiego kierunku nadleciał bezzałogowiec i jakiego typu mógł być. Analityk wojskowy i ekspert OSINT Jarosław Wolski powiedział: – To, co możemy stwierdzić na pewno, to fakt, że bezpilotowy środek napadu powietrznego albo dron rozpoznawczy rozbił się, w wyniku czego doszło do eksplozji. Bezzałogowiec posiadał w sobie ładunek wybuchowy, ale nie był to ładunek jak w typowych Shahedach czy Geraniach, czyli o masie 45–90 kg i różnym charakterze. Promień eksplozji wokół miejsca upadku drona, widoczny na nagraniach z komercyjnych bezzałogowców, jasno wskazuje, że nie był to duży ładunek wybuchowy.

Co spadło na Osiny?

Całokształt tego, co widzimy, skłania ku przypuszczeniom, że mieliśmy do czynienia z aparatem bezzałogowym o charakterze rozpoznawczym, a nie uderzeniowym, jak typowe Shahedy czy Gerań-2.

Biorąc pod uwagę charakter wojny rosyjsko-ukraińskiej, można zakładać, że był to bezpilotowiec stosunkowo tani w produkcji, oparty na podzespołach dostępnych w Rosji i wykorzystywanych obecnie na masową skalę. Takie aparaty są licznie tracone na froncie, dlatego priorytetem dla strony rosyjskiej jest ich niskokosztowe wytwarzanie i szybkie uzupełnianie strat.

W tym przypadku istotne jest, że według dostępnych informacji maszyna była wyposażona w aparaturę rozpoznawczą. Tego typu zabezpieczenia są rutynowo stosowane w bezpilotowcach o charakterze rozpoznawczym – optycznym, radioelektronicznym czy zakłócającym – i mają jeden zasadniczy cel: nie dopuścić, aby technologia i rozwiązania użyte w konstrukcji trafiły w ręce przeciwnika.

Jak stwierdza w rozmowie z Portalem Obronnym analityk wojskowy Jarosław Wolski:

„To, co możemy stwierdzić na pewno to to, że bezpilotowy środek napadu powietrznego albo bezpilotowiec rozpoznawczy rozbił się, w wyniku czego doszło do eksplozji. Bezzałogowiec ten posiadał ładunek wybuchowy w sobie, to nie był ładunek taki jak w typowych systemach takich jak Gerań, czyli między 45 a 90 kg ładunku wybuchowego o różnym charakterze, ponieważ promień eksplozji wokół punktu upadku drona, który widać z nagranych komercyjnych bezzałogowców, jasno wskazuje, że nie był to duży ładunek wybuchowy. Prawdopodobnie bezpilotowiec ten posiadał tak zwany element nieusuwalności, czyli niewielki ładunek wybuchowy, który po prostu miał uniemożliwić odzyskanie tego wraku przez ukraińskich saperów, Miał po prostu uniemożliwić rozebranie wraku w przypadku, gdyby został on przechwycony w jakiś sposób. Tego typu małe ładunki wybuchowe rutynowo są umieszczane przez Rosjan w dronach, nie tyle wabiach, co w dronach rozpoznawczych, w dronach, które rozpoznają pasmo radioelektroniczne, czyli w RE, dronach, które mają systemy rozpoznania optycznego lub dronach zakłócających. Chodzi o to po prostu, żeby utrudnić odzyskanie przez Ukraińców ważnych układów różnych, które i bardzo licznych mutacjach montują w swoich aparatach bezpilotowych.”

Rosjanie odpalają je masowo

Ekspert stwierdził również, że całokształt tego, co widzimy, skłania ku przypuszczeniom, że był to bezpilotowiec rozpoznawczy, a nie uderzeniowy jak Shahed czy Gerań. Miał on inne zadania, rozpoznawcze albo WAP. MON informuje, że była to maszyna o obniżonej sygnaturze i trudna do wykrycia, co sugeruje tani w produkcji aparat oparty na dostępnych w Rosji podzespołach, masowo tracony obecnie na froncie. Był jednak wyposażony w aparaturę rozpoznawczą na tyle istotną, że dodano element nieusuwalności, aby nie wpadła w ręce Ukraińców. Zwrócił on uwagę również na kwestie silnika.

„Kolejną, kolejną kwestią, która rzuca się w oczy, jest silnik. Jest to silnik, który nie jest silnikiem takim samym jak w dronach lub wabiach, czyli na przykład Gerberach (dron wabiący), bo tam mamy silniki dwucylindrowe. Tutaj zaś mamy silnik czterocylindrowy, ewidentnie z jakąś formą tłumika na kolektorach wydechowych. Nie wygląda to też jak typowy silnik używany w Shahedach i Geraniach. Natomiast czterocylindrowy silnik wskazuje na to, że była to konstrukcja, po pierwsze, o większym zasięgu niż Gerber, a po drugie prawdopodobnie większa i cięższa. Co więcej, możemy powiedzieć, że silnik ten jest jedną z licznych mutacji albo kopii produkowanych w Rosji, ponieważ trzeba pamiętać o tym, że Rosjanie miesięcznie odpalają między 6 a 7 tysięcy tego typu bez załogowców na Ukrainę, co jest liczbą astronomiczną i mają duży problem z pozyskiwaniem części do nich. Więc pozyskują silniki, które są największym jednym z trudniejszych, oprócz elektroniki do pozyskania elementów z każdego możliwego miejsca na świecie, czyli mamy import z Chin, mamy przemysł z innych krajów, mamy kupowane silniki z Iranu. Mamy również bardzo słabej jakości zwykle rosyjskie kopie tego typu silników. Być może jest to silnik, który został pozyskany na przykład z Korei Północnej, tego nie wiemy. W każdym razie całokształt tego, co widzimy, skłania ku przypuszczeniom, że był to jakiś aparat rozpoznawczy, który nie był bezpilotowcem uderzeniowym, taki jak typowy Shahed albo Gerań, tylko miał inne zadania do wykonania, czyli albo rozpoznawcze, albo WAP”. - powiedział nasz rozmówca.

Kierunek nie był przypadkowy?

Jak wskazał nasz rozmówca, kierunek wcale nie musiał być przypadkowy, w okolicach miejsca zdarzenia znajduje się kilka obiektów, które mogłoby zainteresować rosyjskie rozpoznanie:

„To, co na pewno jest, to co na pewno jest kluczowe w tej kwestii to zastanowienie się, czy ten dron na pewno wyleciał na terytorium Polski z terytorium Ukrainy, czy na pewno był to dron po awarii układu naprowadzania albo zakłócony przez walkę radioelektroniczną ukraińską, ponieważ może być tak, że to był dron celowo wypuszczony w rejon Polski, żeby po prostu po pierwsze przetestować nasze procedury, po drugie przetestować naszą broń przeciwlotniczą, a po trzecie pamiętajmy, że niedaleko miejsca upadku bezzałogowca znajdują się całkiem spore zakłady azotowe. Jest też parę innych celów niedaleko w zasadzie punktu upadku drona. Znaczy więcej może nie celów obszarów, które byłyby wyjątkowo interesujące dla Rosjan, jeżeli chodzi o ich rozpoznanie. Więc być może nie mamy wcale do czynienia z systemem, który zgubił się nad Ukrainą, tylko być może mamy do czynienia z systemem, który został celowo wypuszczony w kierunku Polski”. - wyjaśnił Jarosław Wolski

Garda: Gen. Starzyński o dowodzeniu przestrzenią powietrzną

Środki do wykrycia mamy, ale jest ich za mało

Jak wskazał Jarosław Wolski, Polska posiada środki do wykrycia tego typu zagrożeń, ale ich ilość jest zwyczajnie niewystarczająca, a bezzałogowce tego typu, jak ten który rozbił się w Łukowie lecą bardzo wolno i posiada sygnaturę lecącego ptaka:

Mnie, osobiście martwi takie uderzanie od ściany do ściany w polskim dyskursie publicznym. Mamy czym wykrywać tego typu drony, natomiast mamy tych środków bardzo mało. Tutaj polecam nitkę, którą napisałem na portalu X na ten temat. Natomiast nadmieniając, pokrycie radiolokacyjne wschodu Polski jest słabe. Mamy tam radary na stałych dyżurach, mamy stacje, które uzupełniają stałe dyżury. Natomiast trzeba pamiętać o tym, że jeżeli coś ma relatywnie niedużą sygnaturę radiolokacyjną, mówię relatywnie, ponieważ w zależności od wersji Shaheda i Gerania mamy do czynienia albo z czymś, co ma sygnaturę taką dużego ptaka np. czajka, żuraw, coś w tym stylu bocian. Niestety tego typu zestawy lecą z podobną prędkością w powietrzu, co powoduje, że rodzi to bardzo dużo problemów przy wyborze celów dla obrony przeciwlotniczej, albo mamy do czynienia z czymś, co jest nieudane i co ma skuteczną powierzchnię odbicia radiolokacyjnego. Więc bardzo różną ma skuteczność SPO tego typu wynalazków wysyłanych z Rosji w zależności od tego, kto je produkuje, gdzie je produkuje i w jakim celu. Mieliśmy do czynienia z Shahedami, które miały obniżoną wykrywalność, z powłokami, z absorberami RAM, które były bardzo trudne do wykrycia. A mieliśmy do czynienia na przykład właśnie z tego typu systemami, jeżeli chodzi o skuteczną powierzchnię odbicia radiolokacyjnego”. - wyjaśnił ekspert.

Należy podjąć dyskusję nad docelowymi samolotami AWACS

Nasz rozmówca podjął również temat samolotów wczesnego ostrzegania AWACS. Polska obecnie dysponuje dwoma maszynami Saab 340 AEW wchodzące w skład Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, jednak – jak zaznaczył – jest to rozwiązanie jedynie pomostowe, a nie docelowe. System ten zapewnia pewne zdolności w zakresie wykrywania celów powietrznych i koordynacji działań obrony, ale jego możliwości są ograniczone w porównaniu do pełnowymiarowych platform AWACS. Saab 340 AEW charakteryzuje się krótszym czasem pozostawania w powietrzu, mniejszym zasięgiem radarów oraz mniejszą liczbą stanowisk operatorskich. W praktyce oznacza to, że Polska wciąż nie posiada kompleksowej i wystarczającej warstwy dozoru radiolokacyjnego, która jest kluczowa w nowoczesnym systemie obrony powietrznej.

„Natomiast cel, który leci na wysokości 100-150 m i ma odpowiednio zaprogramowaną trasę odpowiednio, czyli z wykorzystaniem aktualnych informacji o miejscach pracy radarów stałej obrony przeciwlotniczej czy stałych radarów wstępnego wykrywania celów, może tak to nazwijmy, jest trudny, jest bardzo trudny do wykrycia i tutaj trzeba mieć tak naprawdę AWACS-yw powietrzu, trzeba mieć aerostaty z radarami, to jest najlepsze wyjście, ponieważ one zapewniają naprawdę stały dozór, a także trzeba mieć liczne radary, które w zasadzie są takimi gap filerami, czyli zapełniają luki w pokryciu radiolokacyjnym i zapewniony przez większe systemy. No w Polsce mamy świetne wyroby gdyńskiej firmy APS. One są w stanie w tych dwóch ich największych odmianach anten wykrywać Shahedy z dystansu ponad 19 km. Natomiast sprawa jest dość oczywista, trzeba te radary po prostu mieć”.: Powiedział Jarosław Wolski.

Dysponujemy nowoczesnymi radarami produkowanymi w kraju, które są sprawdzone w warunkach bojowych na Ukrainie i spełniają współczesne wymagania zarówno pod względem sprzętowym, jak i programowym. Wystarczy zwiększyć ich zamówienia. Równolegle oczekujemy na wprowadzenie aerostatów w ramach programu Barbara, które dodatkowo wzmocnią krajowy system dozoru radiolokacyjnego. Jednak kluczowym zagadnieniem, które powinno wybrzmieć szerzej w debacie publicznej, pozostaje kwestia samolotów AWACS, w tym kontekście nasz rozmówca powiedział:

„Pytanie na o to, co możemy kupować, żeby ulepszyć zdolności wykrywania, polskiej obrony przeciwlotniczej jest w ogóle bezzasadne, ponieważ mamy radary produkowane w Polsce, które są sprawdzone na Ukrainie i są nowoczesne pod względem i hardware i software. Wystarczy po prostu zamówić. Oprócz tego czekamy oczywiście na aerostaty w ramach programu Barbara. Natomiast to, co moim zdaniem chyba jest też wyjątkowo istotne do podniesienia w dyskursie publicznym to kwestia samolotów AWACS. Pozyskaliśmy dwa gap fillery po Szwedach, które mają pewne swoje mankamenty, mimo że to jest z absolutny game changer dla sił powietrznych. Natomiast nie oszukujmy się, to jest znowuż pomost. My potrzebujemy docelowo od trzech do sześciu AWACS-ów, które zapewniłyby właściwe pokrycie radiolokacyjne, zwłaszcza wschodniej Polski, należy zacząć dyskusję po prostu o zakupie docelowych samolotów wczesnego ostrzegania, a nie wiecznego pomostu, bo znamy to z historii sił zbrojnych RP, już raz się to w przypadku okrętów podwodnych skończyło po prostu źle”. - podsumował nasz rozmówca.

Portal Obronny SE Google News