Spis treści
Ukraińcy śledzili ruch rosyjskich dronów
Ukraińskie grupy tzw. białego wywiadu, monitorujące sytuację nad Ukrainą, przeprowadziły analizę przemieszczania się rosyjskich bezzałogowców podczas ataku w nocy z 19 na 20 sierpnia. Jedna z nich o 23:39 zauważyła ruch wrogiego drona z Żytomierszczyzny w stronę Chmielnicczyzny/Rówieńszczyzny. Inna o 23:47 podała, że o godzinie 23:45 oprócz dwóch rejonów z grupami rosyjskich dronów uderzeniowych wyróżniał się jeden bezzałogowiec, znajdujący się na północy obwodu chmielnickiego. Jego aktywność zauważyli również inni obserwatorzy. Informowali, że zmierza w kierunku Tarnopolszczyzny. O 23:54 miał utrzymywać kurs na Biłohirję. O godzinie 00:21 w obwodzie lwowskim ogłoszono alarm lotniczy z powodu zagrożenia dronami uderzeniowymi. Został on odwołany o godzinie 1:26.
Serwis Militarny zwrócił uwagę, że ponieważ alarmy odwoływane są 20–30 minut po ustąpieniu zagrożenia, można przypuszczać, że około godziny 1:00 czasu kijowskiego (godzina 00:00 polskiego czasu) rosyjski dron opuścił przestrzeń powietrzną Ukrainy, a następnie przez 2-2,5 godziny znajdował się nad terytorium Polski, aż do momentu rozbicia się w polu kukurydzy we wsi Osiny około godziny 2:00 czasu polskiego. Wybuch oraz eksplozję, która doprowadziła do wybicia szyb w kilku pobliskich budynkach, zgłaszali służbom okoliczni mieszkańcy. Na miejsce skierowano m.in. Żandarmerię Wojskową oraz naziemny zespół poszukiwawczo-ratowniczy z Wojsk Obrony Terytorialnej, które zabezpieczyły teren i poszukiwały „tajemniczego obiektu”.
Podczas późniejszej konferencji prasowej wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz przekazał, że cały incydent był „prowokacją Federacji Rosyjskiej z użyciem rosyjskiego drona”. Gen. Dariusz Malinowski, zastępca Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych wyjaśnił natomiast, że z analiz wynika, iż znaleziony obiekt „to tzw. wabik — dron-wabik, który nie przenosił głowicy bojowej, lecz posiadał głowicę samodestrukcyjną”. Nie doprecyzował jednak, o jakiego dokładnie rodzaju bezzałogowiec chodziło. A na ten temat pojawiło się co najmniej kilka teorii. Część ekspertów mówiła, że był to dron typu Shahed-136.
Rosyjski dron zbierał informacje nad Polską?
Z tą teorią nie zgadza się Marek Meissner, analityk militarny i gospodarczy z ISBNews. Jak przyznał w rozmowie z Portalem Obronnym:
„Mamy informacje od Ukraińców oraz kilka nagrań, na których widać „Gieranie”, a nie „Shahedy”. Te drony zostały wyposażone w prostą głowicę optoelektroniczną, niewielki komputer pokładowy i nieco większy zapas paliwa. Prawdopodobnie służą one do innych celów, niż cele uderzeniowe, przede wszystkim do obserwacji i rozpoznania systemów obrony. Ponieważ są to środki tanie, wyposażono je dodatkowo w małą głowicę bojową, która przy upadku powoduje wybuch i samozniszczenie drona. Problem polega na tym, że praktycznie nie dysponujemy obecnie środkami umożliwiającymi skuteczne wykrywanie dronów latających na wysokościach poniżej 300 metrów. Dlatego sądzę, że mieliśmy do czynienia właśnie z takim bezzałogowcem”.
Ekspert przypomniał, że już w 2024 r. mieliśmy do czynienia z podobnym zdarzeniem na niskiej wysokości, kiedy doszło do nagłego nalotu dwóch białoruskich śmigłowców Mi-35W na wysokości około 150 metrów. "Ten incydent miał na celu sprawdzenie szczelności polskiej obrony przeciwlotniczej, a konkretnie skuteczności wykrywania celów poniżej pułapu 300 metrów. Niestety, wynik tej próby nie wypadł najlepiej" - podkreślił Marek Meissner.
„Jeżeli Ukraińcy mają rację i rzeczywiście „Gieran” przez dwie godziny prowadził lot nad terytorium, to mógł zebrać bardzo interesujące informacje. Zwłaszcza że, jak wynika z odzyskanych przez nich egzemplarzy, niektóre z dronów są wyposażone w moduł pozwalający przesyłać dane w czasie rzeczywistym z głowicy optoelektronicznej. Jeśli to prawda, to mamy poważny problem. Jakie informacje mógł zgromadzić? Przede wszystkim dane o emisjach radarowych. Jeżeli odnaleziono fragmenty głowicy, a podobno tak jest, to można zakładać, że zbierała ona podstawowe informacje o działających radarach na trasie lotu. Taka głowica obserwuje obszar w zakresie 360 stopni, więc nawet jeśli dane nie były przełomowe, to i tak mogły być bardzo interesujące dla Rosjan, zwłaszcza że obejmowały emisje urządzeń wojskowych” – dodał ekspert.
Bezzałogowiec nadleciał z Białorusi?
Wciąż niejasną kwestią pozostaje, skąd dron nadleciał w kierunku Polski - z Białorusi, czy Ukrainy. Marek Meissner zapytany o potencjalną trasę, jaką mógł pokonać, powiedział: „Teoretycznie dron mógł wlecieć z terytorium Ukrainy, ale jest to mało prawdopodobne. Ukraińcy dysponują bowiem systemami umożliwiającymi wykrywanie nisko lecących dronów, więc raczej nie dopuściliby, aby taki obiekt przeleciał przez ich przestrzeń powietrzną”. Dlatego też bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest to, że nadleciał z Białorusi.
Pojawienie się początkowo „tajemniczego obiektu” nad Polską rodzi liczne pytania o jej bezpieczeństwo i zdolności do wykrywania obiektów poruszających się na małych wysokościach. Te obecnie praktycznie nie istnieją, a tego typu incydentów może przybywać. Minie też sporo czasu, zanim rozwiązania typu aerostaty Barbara zostaną faktycznie wdrożone do użytku.
„Minister obrony narodowej już rok temu obiecał wprowadzenie radarów typu SPL. Tego rodzaju stacje byłyby ogromną pomocą w podobnych przypadkach, ponieważ potrafią wykrywać emisje elektromagnetyczne i lokalizować obiekty w technologii PCL [red. Passive Coherent Location], wykorzystując do tego nadajniki radiowe, telewizyjne czy sieci komórkowych. Prototyp SPL posiadamy od ubiegłego roku. Gdyby systemy tego typu były w większej liczbie wdrożone do służby, moglibyśmy uszczelnić pokrycie radiolokacyjne kraju, eliminując „dziury” w obronie i łatwiej wykrywając takie zagrożenia. Trzeba pamiętać, że chodzi o najniższy pułap - do 300–400 metrów” – zaznaczył Marek Meissner.
Analityk militarny zwrócił również uwagę, że na wdrożenie wspomnianych systemów „Barbara” będziemy musieli poczekać jeszcze około dwóch lat. „To zdecydowanie zbyt długo, biorąc pod uwagę rosnącą liczbę podobnych prowokacji. Początkowo sądziłem, że dron zerwał się Rosjanom spod kontroli. Jednak w świetle informacji podawanych przez Ukraińców coraz bardziej prawdopodobne wydaje się, że został on celowo wyposażony i wysłany, aby rozpoznać polski system obrony. I niestety - misja zakończyła się powodzeniem” – podsumował.
