– Ten karabin ma mało profesjonalny wygląd i to uśpiło naszą czujność – przyznał w rozmowie z PAP Piotr Piwowarczyk z Fortu Gerharda w Świnoujściu. – Volkssturmgewehr to jedna ostatnich niemieckich Wunderwaffe II wojny światowej i prawdziwy unikat na świecie. W muzeach i kolekcjach zachowało się nie więcej niż kilkadziesiąt sztuk. W Polsce to najprawdopodobniej jedyny egzemplarz tej broni.
Z tym określenie znaleziska jako „cudownej broni”, to muzealnik znacząco przesadził. Wunderwaffe to broń, która miała odwrócić losy wojny na korzyść III Rzeszy. Zalicza się do niej choćby pierwszą w świecie rakietę balistyczną V-2. Tak na marginesie: stworzenie tej rakiety, produkcja i użycie kosztowało, jak szacują historycy, mniej więcej tyle, co Amerykanie wydali na program budowy bomby atomowej (program Manhattan). Więcej ludzi zginęło w obozach koncentracyjnych przy produkcji V-2, niż ta rakieta zabiła bezpośrednio.
Wracając do odkrycia „giwery” volkssturmowców odkrytej na nowo; egzemplarz po renowacji ma zostać za kilka miesięcy zaprezentowany zwiedzającym.
Pracownicy fortu przez kilkanaście lat nie wiedzieli, że wśród setek eksponatów zgromadzonych w magazynie jest VG 1-2. Karabin został przekazany przez prywatnego kolekcjonera spod Golczewa (woj. zachodniopomorskie), razem ze starą strzelbą, częściami mauserów i innymi, wydawało się, niezbyt wartościowymi wojennymi reliktami.
W muzeum uznali, że to dzieło kłusownika
– Został opisany jako zabawka, wiatrówka. Drewniane części, kolba i łoże, są dorobione i to niezbyt fachowo, przez domorosłego stolarza. Zamiast nitów są śruby. Kabłąk, osłona spustu też dziwnie wygląda. Uznaliśmy, że to może być broń przerobiona przez kłusownika – wyjaśnił Piotr Piwowarczyk.
Ze względu na „brak walorów ekspozycyjnych” karabin wpisano do ewidencji, ometkowano, zakonserwowano elementy metalowe, kolbę zalano olejem lnianym i schowano w magazynie.
– Czujność jednego z kolegów i myszkowanie w źródłach internetowych pozwoliło nam stwierdzić, że mamy kolejnego VG. Bo w naszych zbiorach jest już Volksgewehr 1-5, też cenny i rzadki eksponat – wskazał Piwowarczyk.
Produkowane pod koniec II wojny światowej „volksgewehry” (skrócona wersja nazwy Volkssturmgewehr) stanowiły uzbrojenie oddziałów Volkssturmu. Żeby broń była tania i prosta do wykonania, zastosowano tłoczoną blachę i nieskomplikowane rozwiązania konstrukcyjne. Powstało prawdopodobnie kilkanaście tysięcy sztuk tej broni.
Karabin o tzw. konstrukcji cepa
VG1-2, karabin powtarzalny produkowany przez zakłady Spreewerk, zasilany był nabojami 7,92 x 57 mm. Centralną część karabinu stanowi wykonana z części tłoczonych masywna komora zamkowa, do której przytwierdzona jest kolba i lufa z łożem przednim. Zamek posiada dwa rygle w przedniej części. Mechanizm spustowy wykonany jest z części tłoczonych zespolonych ze sobą kołkami. VG był zasilany ze standardowych 10-nabojowych magazynków z karabinów Gew43. Brak odpowiedniego wycięcia w komorze zamkowej uniemożliwiał zastosowanie łódek nabojowych, więc strzelec musiał ładować magazynek pojedynczymi nabojami.
Egzemplarz odkryty w Świnoujściu zachował się w dobrym stanie. Obudowa korpusu i zamek są oryginalne.
– Na blachach są punce, które wskazują, że ten egzemplarz pochodzi z wytwórni w Berlinie. Są też widoczne kody na lufie i numer seryjny 935 – zaznaczył Piwowarczyk. – Elementy drewniane dorobimy w specjalistycznym warsztacie.
Kiedyś był tani, dziś jest gigantycznie drogi
Koszt produkcji Volkssturmgewehr 1-2 wynosił ok. 15 reichsmarek (maksimum). Podstawowy karabin Wehrmachtu, czyli Mauser 98k, kosztował w produkcji do 100 RM. Dziś za dobrze zachowany egzemplarz VG1-2 na międzynarodowych aukcjach wystawiany jest w przedziale od 30 tys. do 60 tys. USD. Karabiny w stanie idealnym są rzadkością, więc i ceny ich są znacznie wyższe od podanych.
Dla pospolitego ruszenia Albert Speer (minister uzbrojeniai amunicji) III Rzeszy) zamierzał produkować także pistolet maszynowy. Co ciekawe, nie miał być on uproszeniem popularnego MP-40, nie wspominając już o pierwszym w świecie karabinku szturmowym StG-44 (nazwę wymyślił dla niego Adolf Hitler), ale na… Nie zgadniecie. Na sowieckim PPS-43. Skończyło się na tym, że prototypowy EMP-44 (z systemem podwójnych magazynków) prototypem pozostał.
Volksturm, jak każde pospolite ruszenie, dysponował taką bronią, jaką mu było dane użytkować w tzw. danym momencie. Kojarzony z nim bezodrzutowe granatniki przeciwpancerne z głowicami kumulacyjnymi, zasadniczo było produkowane dla armii. Jako że przemysł niemiecki wyprodukował 8 mln panzerfaustów w różnych odmianach, to w końcowej fazie, w walce obronnej do ich obsługiwania szkolono również członków Volkssturmu.
Kolejna ciekawostka, już powojenna. W Polsce produkowano, nieco zmodyfikowane, kopie „pancernych pięści”. PG-49 był klonem Panzerfaust 100 (liczba wskazuje zasięg rażenia), a PG-50 był modernizacją wcześniejszego granatnika.
Służbie w Volkssturmie podlegało 6,5 mln mężczyzn (w wieku od 16 do 60 lat – teoretycznie) Przyjmuje się, że do walki stanęło maksimum 1,5 mln. Nie dla wszystkich starczyło bowiem broni, nawet tak maksymalnie uproszczonej, jakim był Volkssturmgewehr...