Spis treści
- Od zabytku do przyszłości jednym skokiem
- Powietrzne tankowce i latające radary
- Patriot i Pilica+, czyli bezpieczny parasol
W Siłach Powietrznych RP, a w ostatnim czasie również w Wojskach Aeromobilnych, trwa rewolucja. Ostatnie radzieckie maszyny w naszej flocie powietrznej dożywają swoich dni lub cicho wyruszają na Ukrainę. Nic w tym dziwnego. Nasza współpraca z ZSRR a potem Rosją w tym względzie skończyła się w zasadzie wraz z dostawą ostatnich myśliwców MiG-29 w 1990 roku.
Oczywiście były jeszcze kolejne poniemieckie i czeskie MiGi-29 ponad dekadę później. Były to jednak zasilenia lotnictwa sprzętem używanym za cenę bardzo atrakcyjną lub symboliczną. Niemcy oddali samoloty pochodzace z lotnictwa NRD za 1 euro, natomiast czeskie maszyny wymieniliśmy na śmigłowce W-3 Sokół. Realnie jednak od niemal trzydziestu lat polskie siły powietrzne zmienia się i przekształca na modłę zachodnią, pozyskując sprzęt od sojuszników.
Natomiast poradziecki sprzęt, wszystkie nadal jeszcze latające śmigłowce i samoloty takie jak MiG-29 czy Mi-17, musiały „nauczyć się liczyć” w jednostkach anglosaskich. Żeby uniknąć błędów przy przeliczaniu z metrów na stopy, podczas remontów i modernizacji wszystkie wskaźniki przeskalowano z metrów i kilometrów na mile i stopy. Na długie lata to musiało wystarczyć.
W 2001 roku Polska zamówiła pierwsze samoloty w których nie trzeba było już niczego przeliczać. Były to hiszpańskie maszyny transportowe CASA (dziś Airbus) C295, które stały się następcą radzieckich samolotów An-26. Dwa lata później nadeszła prawdziwa rewolucja – zamówiono pierwsze amerykańskie a nie rosyjskie samoloty bojowe, czyli 48 najnowocześniejszych wówczas F-16C/D Block 52+ Jastrząb. Zaczynała się era maszyn NATO w tej najbardziej prestiżowej kategorii maszyn.
Dziś, dwadzieścia lat później na defiladzie z okazji Święta Wojska Polskiego nadal nad Warszawą przelatują obok tych F-16 również Migi-29, a nawet ostatnie już latające w Europie Su-22. Ta rewolucja 2003 roku okazała się być początkiem bardzo powolnej ewolucji. Politycy wszystkich opcji przez długie lata oszczędzali na modernizacji sił zbrojnych. Europa wydawała się tak spokojnym miejscem, że brakowało społecznego poparcia dla dużych wydatków. W nieskończoność przedłużano więc pozorne „życie” sprzętu który już dawno powinie trafić do muzeum.
Od zabytku do przyszłości jednym skokiem
Najlepszym przykładem są tu samoloty Su-22M4, które weszły do służby w polskim lotnictwie 39 lat temu, ale sama konstrukcja rodziny samolotów Su-17/20/22 jest o ponad dekadę starsza. Od dawna maszyny te mają znikome zdolności bojowe, nieprzystające do współczesnego pola walki, ale mimo to ich służba była systematycznie wydłużana. I polatają jeszcze kilka lat, bo ich następcą w 21. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie będą samolotu 5 generacji F-35A. Przy przezbrojeniu z najstarszych samolotów bojowych w polskim lotnictwie w najnowsze maszyny 5. generacji wzrost możliwości i skok technologiczny będzie wręcz kosmiczny.
Aby w pełni wykorzystać możliwości F-35 będzie trzeba jeszcze wiele zmienić i zmodernizować, a w zasadzie przekształcić działanie sił powietrznych i całych sił zbrojnych. Jest to jednak temat na osobny tekst. Warto natomiast tutaj zauważyć, że następcą Su-22 i MiG-29 staną się również koreańskie samoloty KAI FA-50. Jak powiedział w ubiegłym roku gen. bryg. Ireneusz Nowak, inspektor Sił Powietrznych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych - „FA-50 w roli bojowej będzie głównie samolotem wsparcia, pozwoli też szkolić pilotów rozwijającego się lotnictwa wojskowego”
To sytuacja ciekawa, gdyż z jednej strony FA-50 to lekki samolot szkolno-bojowy a więc pod względem osiągów i możliwości bojowych daleko mu do samolotów wielozadaniowych takich jak F-16. Z drugiej strony, szczególnie w wersji docelowej FA-50PL wyposażonej w radar AESA i pociski kierowane, w tym rakiety powietrze-powietrze AIM-120 AMRAAM będą miały znacznie większe możliwości bojowe niż MiG-29 czy Su-22M4. Taką przewagę daje obecnie technologia w tym najbardziej wymagającym obszarze rozwoju.
Powietrzne tankowce i latające radary
Również w dziedzinie wsparcia działań lotnictwa taktycznego i obrony przeciwlotniczej nastąpiła zmiana w myśleniu. Ostatnie wydarzenia związane z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej skłoniły MON do szybkiego zakupu samolotów wczesnego ostrzegania. Temat ten opisałem już obszernie na łamach Portalu Obronnego, dlatego ograniczę się do telegraficznego skrótu.
Szwedzkie samoloty Saab Erieye (S-100 Argus) które kupuje Polska, to maszyny które skokowo zwiększą możliwości wykrywania i śledzenia wszelkich obiektów. Zarówno celów powietrznych, w tym nisko lecących pocisków manewrujących i śmigłowców, jak też ruchów sił na ziemi. Jest to więc zdolność rozpoznawcza i detekcyjno-defensywan która znacznie podnosi bezpieczeństwo, szczególnie jeśli gdy będzie można wpiąć radary szwedzkich maszyn do systemu obrony powietrznej NATO i Polski.
Niestety dotąd nie udało się dokonać takiego milowego kroku jeśli chodzi o samoloty do tankowania w powietrzu. Od czasu gdy minister Antoni Macierewicz w 2016 roku dosłownie w ostatniej chwili wycofał Polskę z programu wspólnej floty samolotów MRTT, która zresztą lata już i wstąpiły do niej m.in. Czechy, nie udało się zrobić kroku naprzód. Co prawda minister ogłosił wówczas program Karkonosze, czyli plan pozyskania krajowej floty latających tankowców. Nie wyszedł on jednak do dzisiaj poza fazę planowania.
Jest to o tyle przykre, że tankowce wbrew pozorom nie służą jedynie do lotów na duże odległości, ale stanowią środek do zwielokrotnienia możliwości i siły lotnictwa. Pozwalają na przykład podwiesić pod samolotem więcej uzbrojenia zamiast dodatkowych zbiorników paliwa i dotankować go w powietrzu. W podobny sposób mogą zwiększyć czas dyżurowania myśliwców w powietrzu albo uzupełnić ich paliwo zużyte podczas walki czy realizacji misji.
Oczywiście obecnie w Polsce stacjonują sojusznicze tankowce. Na przykład co najmniej kilka maszyn US Air Force stacjonuje obecnie w Krzesinach, ale w przypadku działań bojowych zapotrzebowanie na ich użycie ze strony własnych sił będzie zawsze priorytetem. Dlatego uważam, że był to o i nadal jest zakup ważniejszy niż samolot wczesnego ostrzegania. Krótko mówiąc, jeden AWACS dzieli się danymi z całym systemem dowodzenia NATO, ale jeden tankowiec może naraz dzielić się paliwem maksymalnie z 2-3 samolotami. Wnioski są oczywiste.
Patriot i Pilica+, czyli bezpieczny parasol
Żeby nie kończyć tego tekstu tą mało optymistyczną konstatacją chciałbym napiać kilka słów o obronie przeciwlotniczej. Ten temat udało się faktycznie ruszyć w ostatnich latach gwałtownie i skutecznie, przynajmniej w obszarze sił powietrznych. To w ich dyspozycji znajdują się polskie systemy przeciwbalistyczne Patriot, które niebawem powinny być gotowe do działania. Pozwoli to ochronić przed wszystkimi środkami ataku, w tym również słynnymi Kindżałami i Iskanderami, wybrane cele o szczególnym znaczeniu.
To również do Sił Powietrznych RP trafiają najnowsze systemy krótkiego zasięgu w ramach systemu Narew i Pilica+. W obu wymienionych mówimy o wyrzutniach iLauncher uzbrojonych w bardzo nowoczesne i skuteczne pociski CAMM, które będą też stanowić element obrony przeciwlotniczej fregat typu Miecznik. Paradoksalnie być może, to właśnie w tych rakietach pokładam największą nadzieję z dwóch powodów.
Po pierwsze, iLauncher z pociskami CAMM a w przyszłości również CAMM-ER o zwiększonym zasięgu, będzie chronił większość ważnych obiektów wojskowych ale też cywilnych. Mówimy tu choćby o bazach lotniczych z których operować będą wszystkie wymienione wcześniej samoloty. Bez Narwi i Pilicy+ nie tylko całe lotnictwo ale też systemy Patriot, elektrownie, bazy wojskowe czy magazyny byłyby zagrożone eliminacją przez przeciwnika.
Drugim powodem jest zaangażowanie polskiego przemysłu nie tylko w produkcję ale i dalszy rozwój pocisków CAMM, czyli zapewnienie zarówno amunicji jak i przewagi technologicznej nad przeciwnikiem. Jednocześnie wchodząc w łańcuchy dostaw Polska ma szansę zyskać dodatkowe fundusze na amunicję, sprzęt i dalszą modernizację sił zbrojnych.
Czego sobie i państwu życzę.