- Amerykańska strategia bezpieczeństwa narodowego uległa zmianie, co ma wpływ na relacje transatlantyckie i rolę Europy w obronności.
- USA oczekują od Europy większej samodzielności w obronie, grożąc ograniczeniem swojego zaangażowania w NATO do 2027 roku.
- Nowa strategia Waszyngtonu stawia na interes narodowy i bilateralne relacje, co oznacza potrzebę przemyślenia polskiej polityki bezpieczeństwa.
- Chcesz dowiedzieć się, jak te zmiany wpłyną na Polskę i co możemy zrobić, aby wzmocnić nasze bezpieczeństwo? Przeczytaj cały artykuł!
USA pomijają i ignorują Europę?
Zwierzchnik niemieckich sił zbrojnych nie dowiedział się kanałami oficjalnymi o podjętej wiosną tego roku przez Pentagon decyzji w kwestii wstrzymania dostaw niektórych systemów broni i uzbrojenia na Ukrainę, a nawet nie był w stanie znaleźć kogokolwiek w amerykańskim resorcie obrony, kto byłby gotów rozmawiać na ten temat z Berlinem. Komunikacja w kwestiach bezpieczeństwa, która jest fundamentem każdego sojuszu strategiczno-wojskowego, została de facto przerwana i Berlin, a nawet szerzej, Europejczycy, są przez Waszyngton pomijani, ignorowani i lekceważeni.
Christopher Landau, z-ca Sekretarza Stanu, miał z kolei w czasie niedawnego spotkania w kwaterze głównej NATO z ministrami spraw zagranicznych Sojuszu stwierdzić, że ci europejscy partnerzy Stanów Zjednoczonych, którzy co prawda zwiększają swe wydatki na zakup sprzętu wojskowego, ale na pierwszym miejscu stawiają rozbudowę zdolności własnego sektora zbrojeniowego, a nie plasują zamówień w amerykańskich firmach, „osłabiają kolektywną obronę".
Drugim przesłaniem, które sformułował amerykański dyplomata, jest przynaglanie europejskich sojuszników, aby ci przekuwali swe zwiększone wydatki na zbrojenia w realne możliwości, co najwyraźniej - zdaniem Waszyngtonu - nie ma jeszcze miejsca. Mamy w tym wypadku do czynienia zarówno z wyraźnym podejściem transakcyjnym, co w przypadku administracji Trumpa jest już regułą, która łączy się z pewnym zniecierpliwieniem wyrażanym przez Amerykanów, iż rozbudowa europejskich zdolności następuje zbyt wolno, a to z kolei oddala moment, kiedy nasz kontynent będzie samowystarczalny w tym obszarze.
Czy od 2027 roku Europa musi obronić się sama?
Z tymi doniesieniami koresponduje to, o czym napisali dziennikarze Reutersa. Powołując się na pięć niezależnych źródeł dyplomatycznych napisali oni, że w czasie niedanych rozmów między przedstawicielami Pentagonu a kilkoma delegacjami europejskimi, Amerykanie mówili o roku 2027 jako terminie, w którym państwa naszego kontynentu winny być w stanie samodzielnie organizować swoją obronę, bez wkładu ze strony sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Mowa była o zdolnościach konwencjonalnych, od rozpoznania po zasoby pozwalające na uderzenia rakietowe.
Jeśliby Europejczycy nie zdążyli z budową własnych zdolności do tego terminu, to Amerykanie, chcąc zwiększyć zapewne motywację, zagrozili, iż począwszy od tego roku mogą przestać uczestniczyć w niektórych działaniach w zakresie koordynacji polityki obronnej prowadzonej przez NATO. Opisując reakcję Europejczyków na to, co ci usłyszeli w Pentagonie, Reuters zwraca uwagę na to, że ich zdaniem „jest to termin nierealistyczny”, bo państwa naszego kontynentu potrzebują zarówno więcej czasu, jak i pieniędzy, aby zastąpić amerykańskie zdolności w niektórych obszarach.
„Stany Zjednoczone nie zamierzają angażować się w działania wojenne"
Z deklaracjami przedstawicieli Pentagonu korespondują słowa generała Alexiusa Grynkiewicha, który powiedział dziennikarzom Politico, że zmniejszona obecność wojskowa Amerykanów w Europie „nie nadwyręży” zdolności państw europejskich do obrony, dodając przy tym, iż „wierzy” w zdolności państw naszego kontynentu i Kanady do obrony przed ewentualną rosyjską agresją.
Jego zdaniem wynik rozmów w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie nie będzie miał wpływu na zdolności NATO, które w większym stopniu zależą od polityki państw członkowskich, skali ponoszonych przez nie nakładów i determinacji w kontynuowaniu obranego kierunku. Tej zaś nie powinno zabraknąć choćby dlatego, że jak oświadczył Scott Bessent, amerykański Sekretarz Stanu, w rozmowie z telewizją Fox, jeśli Putin wyda rozkaz o przekroczeniu granic państw NATO przez rosyjską armię, to „Stany Zjednoczone nie zamierzają angażować się w działania wojenne ani nic w tym stylu”.
Biały Dom opublikował nową Strategię Bezpieczeństwa Narodowego
Wreszcie w miniony piątek (5 grudnia red.) Biały Dom opublikował nową Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, w której zawarto wizję amerykańskiej polityki zagranicznej. Wiadomość dla Europy, jaka została sformułowana w tym dokumencie, nie jest optymistyczna. Obrona starego kontynentu nie jest już amerykańskim priorytetem.
Zacznijmy od wyłożonych zasad amerykańskiej „wielkiej strategii”. Po pierwsze mowa jest o interesie narodowym, który będzie w centrum działań administracji Donalda Trumpa. W Strategii sformułowano nawet w związku z tym zarzut wobec poprzednich administracji, iż te brały na amerykańskie barki zbyt wiele obciążeń. „Ale skupianie się na wszystkim – piszą jej Autorzy – oznacza koncentrację na niczym”. Innymi słowy: ekipa Trumpa zapowiada nie tylko politykę mającą na celu przede wszystkim realizację amerykańskiego interesu narodowego, ale też wybór priorytetów i koncentrację na realizacji celów najważniejszych.
Mamy w tym wypadku do czynienia z wyraźnym odwołaniem się do myśli przedstawicieli wzbierającego na sile w amerykańskim dyskursie strategicznym nurtu restrainers, którego przedstawiciele wzywają do ograniczenia ambicji, po to aby zwiększyć skuteczność amerykańskich zabiegów w najbardziej newralgicznych obszarach.
„Siła jest najlepszym narzędziem odstraszania”
„Siła jest najlepszym narzędziem odstraszania”, to kolejna zasada, na której ma się opierać amerykańska wielka strategia. Siłę trzeba mieć, co oznacza położenie nacisku zarówno na potencjał wojskowy, ale również na potencjał ekonomiczny, innowacyjny i odporność instytucji państwowych. Silne państwa nie osiągają swych celów często interweniując zbrojnie, stąd kolejna zasada, jaką jest „predyspozycja do nie interweniowania”.
Warto w tym wypadku dobrze zrozumieć przesłanie zawarte w tym punkcie i w całej Strategii. Waszyngton, jak deklaruje, będzie dbał o równowagę sił, również na poziomie regionalnym i nie dopuści do zdominowania relacji przez jakiegokolwiek gracza. Odwołując się do przykładu Europy, asertywna polityka Rosji jest potencjalnie groźna, ale aby jej się przeciwstawić winny wystarczyć starania regionalnych sojuszników. Ameryka będzie te starania wspierać, ale zaangażuje się bezpośrednio, czyli wojskowo, dopiero w momencie, kiedy równowaga się załamie, czyli kiedy będziemy mieć do czynienia z ryzykiem zdominowania regionu przez jedno z państw.
Aby powstrzymać Rosję, musi wystarczyć zaangażowanie europejskiej części NATO
Odwołując się znów do europejskiego przykładu, aby powstrzymać Rosję, powinno wystarczyć zaangażowanie europejskiej części NATO, a to oznacza, iż Stany Zjednoczone - prócz poziomu odstraszania nuklearnego (kontrola eskalacyjna) - nie muszą czuć się bezpośrednio odpowiedzialne za sytuację. Inaczej niż wcześniej - za rządów poprzednich administracji, kiedy interweniowanie w odległych częściach świata było jedną z pierwszych, a często jedyną odpowiedzią Waszyngtonu na destabilizującą się sytuację teraz reakcja będzie odwrotna – wyczekiwanie na działania sojuszników, położenie nacisku na ich zdolności i traktowania własnego zaangażowania w kategoriach ostatniego, a nie pierwszego, czynnika równowagi.
Z tym podejściem związany jest „elastyczny realizm”, kolejna zasada, która ma kształtować amerykańską wielką strategię. Istotą tego podejścia jest ważenie tego, co można osiągnąć w relacjach z innymi państwami, czyli własnych celów, z kosztami tej polityki. Co do zasady: administracja Trumpa deklaruje w tym punkcie odejście od polityki wymuszania zmian rządów w imię ich demokratyzacji, ale też branie pod uwagę w pierwszym rzędzie interesów amerykańskich i zestawianie ich z kosztami ewentualnego zaangażowania.
Stany Zjednoczone będą odwoływały się do „państw narodowych”
Wreszcie Autorzy Narodowej Strategii Bezpieczeństwa deklarują, że Stany Zjednoczone w swej polityce będą odwoływały się do „państw narodowych”, a nie „organizacji ponadpaństwowych”, które roszczą sobie prawo do ograniczania suwerenności niezależnych narodów. Te organizacje powinny być zreformowane, a niekiedy może nawet zlikwidowane. Deklarowanie takiego podejścia oznacza, iż Waszyngton będzie większą uwagę przykładał do porozumień bilateralnych, a mniejszą do formatów multilateralnych.
Widać to zresztą wyraźnie w wystąpieniach publicznych przedstawicieli administracji Trumpa, choćby Pete'a Hegsetha, który przemawiając na konferencji bezpieczeństwa, dwa dni po opublikowaniu Strategii, mówił o współpracy Ameryki z „wiarygodnymi” sojusznikami w rodzaju Polski, Korei Płd. i być może w przyszłości Niemcami, a mniej mówił o Pakcie Północnoatlantyckim.
Priorytety Narodowej Strategia Bezpieczeństwa USA
Narodowa Strategia Bezpieczeństwa wyraźnie też określa amerykańskie priorytety. Pierwszym jest interes narodowy, ochrona sanktuarium amerykańskiego, które w coraz większym stopniu może być zagrożone. Z tego wynika polityka Waszyngtonu wobec Meksyku, Kanału Panamskiego, Kanady i Grenlandii czy wreszcie obszarów arktycznych. Na drugim miejscu w Strategii stawia się interesy i obecność w „zachodniej półkuli” świata, czyli w obydwu Amerykach. Autorzy deklarują politykę kwestionowania obecności „przybyszów” z innych części świata, którzy dążą do uzyskania „przyczółków”. Ta odnowiona doktryna Monroe jest wymierzona przede wszystkim w politykę Chin, w mniejszym stopniu Federacji Rosyjskiej i zmierza do zagwarantowania bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych na ich „przedpolu".
Kolejnym priorytetem jest Azja, kontynent, gdzie decydować się będzie w najbliższych latach ekonomiczna przyszłość świata. Nowa amerykańska polityka oznacza w tym przypadku przede wszystkim „korektę błędnych założeń” z przeszłości, co sprowadza się do odejścia od polityki otwartości handlowej wobec Chin. Tego rodzaju postawa nie doprowadziła do demokratyzacji polityki wewnętrznej i zagranicznej Pekinu, przeciwnie jej owocem jest uzyskanie przez Państwo Środka pozycji systemowego rywala strategicznego, który zdecydował się rozpocząć rywalizację o pozycję globalną, rzucając Stanom Zjednoczonym wyzwanie.
Koncentracja USA na Azji. Główna batalia o światową dominację
Jeśli dwa pierwsze priorytety w amerykańskiej wielkiej strategii oznaczają zabezpieczenie „tyłów”, o tyle koncentrację na Azji trzeba rozumieć w kategoriach wytyczenia głównego pola starcia batalii o światową dominację. Waszyngton zapowiada w tym wypadku nie tylko zmianę zasad handlu z Chinami, ale przede wszystkim wzmocnienie polityki odstraszania, po to aby zapobiec wybuchowi wojny. Oznacza to zarówno zwiększenie i wzmocnienie własnej obecności wojskowej, jak i nowe oczekiwania wobec regionalnych, azjatyckich, sojuszników Stanów Zjednoczonych.
Warto zwrócić uwagę jak amerykańscy stratedzy wyobrażają sobie zaangażowanie w tym kluczowym dla przyszłości teatrze działań.
Zbudujemy – deklaruje się w Narodowej Strategii Bezpieczeństwa - armię zdolną do odparcia agresji w dowolnym miejscu w Pierwszym Łańcuchu Wysp. Jednak armia amerykańska nie może i nie powinna tego robić sama. Nasi sojusznicy muszą się zaangażować i wydawać – co ważniejsze – znacznie więcej na obronę zbiorową. Wysiłki dyplomatyczne Ameryki powinny koncentrować się na wywieraniu presji na naszych sojuszników i partnerów w Pierwszym Łańcuchu Wysp, aby umożliwili armii USA lepszy dostęp do swoich portów i innych obiektów, aby wydawali więcej pieniędzy na własną obronę, a przede wszystkim, aby zainwestowali w zdolności odstraszające agresję.
Europa jest czwartym priorytetem dla USA
Europa jest priorytetem nr 4, a zdaniem niektórych ekspertów analizujących amerykańskie zaangażowanie na Bliskim Wschodzie, jedynie tytularnie czwartym, bo w praktyce nawet nr 5 w nowej hierarchii geostrategicznej Waszyngtonu. Wynika to z oczywistego faktu. Rosja po czterech latach wojny na Ukrainie jest osłabiona, a łączny potencjał wojskowy, demograficzny, technologiczny i finansowy „europejskiego” NATO powinien być wystarczającym, aby zagwarantować regionalną równowagę sił.
W związku z tym, biorąc pod uwagę wyłącznie amerykański interes strategiczny, a nie kierując się perspektywą Ukrainy, wojnę można i należy zakończyć w tej fazie, możliwie szybko, kiedy mamy do czynienia ze stanem równowagi, sytuacją nie wymagającą niepożądanej interwencji Stanów Zjednoczonych. Przedłużający się konflikt może prowadzić do załamania się oporu ukraińskiego, co może zapowiadać zmiany w regionalnym układzie sił.
Niechęć wobec Unii Europejskiej i NATO
A zatem pierwszym warunkiem stabilizacji na europejskim - nie będącym już priorytetowym - kierunku strategicznym jest zakończenie wojny. Drugim jest poważne podejście Europejczyków do kwestii ich własnego bezpieczeństwa. Nominalne potencjały „europejskiej części NATO” wskazują na samowystarczalność w zakresie bezpieczeństwa, a jego brak jest pochodną zarówno wieloletniej polityki „pasażera na gapę”, jak i niekorzystnym wpływem organizacji multilateralnych rozmywających narodowe poczucie odpowiedzialności i interesów, które należy bronić.
Stąd niechęć, wyczuwalna w Strategii, wobec zarówno Unii Europejskiej jak i NATO, organizacji, które zmniejszają miast zwiększać zaangażowanie, wydatki i gotowość sojuszników. Europa przeżywa jeszcze na dodatek kryzys wewnętrzny, kryzys tożsamości. Przejawia się on w nierozsądnej polityce migracyjnej, której efektem jest zaburzenie stabilności wewnętrznej, samobójczej polityce klimatyczno – energetycznej redukującej konkurencyjność i w konsekwencji potencjał europejskiej gospodarki i wreszcie w niewystarczającej - w obliczu wyzwań - polityce wojskowej.
Europa przestanie być wiarygodnym sojusznikiem dla USA?
Te czynniki - jeśli nie zostaną powstrzymane, a byłoby lepiej, gdyby odwrócić niekorzystne trendy - mogą spowodować, iż Europa w perspektywie najbliższych 20 lat może przestać być dla Stanów Zjednoczonych „wiarygodnym sojusznikiem”.
Naszym celem – deklarują Autorzy Strategii - powinna być pomoc Europie w skorygowaniu jej obecnej trajektorii (rozwoju – MB). Będziemy potrzebować silnej Europy, która pomoże nam skutecznie konkurować i będzie z nami współpracować, aby uniemożliwić jakiemukolwiek przeciwnikowi zdominowanie Europy.
Ta pomoc, w krótkiej perspektywie oznacza presję na wzrost wydatków wojskowych, w średniej zarządzanie przez Waszyngton relacjami Europy z Rosją, ale też silny impuls na rzecz europejskiej samodzielności w polityce bezpieczeństwa. Amerykańscy stratedzy są wręcz zdania, że w perspektywie kilku dziesięcioleci niektóre państwa Europy nie będą już „europejskie”, przez co należy rozumieć zmiany w ich strukturze demograficznej związane z polityką migracyjną.
Z tego zaś wynika kolejny wniosek. Otóż w polityce wobec naszego kontynentu Waszyngton będzie stawiał na „zdrowe” narody. Będzie budował sieć porozumień bilateralnych i większą uwagę poświęcał „Budowaniu zdrowych narodów Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej przez powiązania handlowe, sprzedaż broni, współpracę polityczną oraz wymianę kulturalną i edukacyjną.”