Jak funkcjonują koalicje chętnych? Obraz na przykładzie ataku na Huti

2024-01-13 15:10

Stany Zjednoczone i Wielka Brytania drugi dzień, używając m.in. rakiet Tomahowk, atakowały cele Huti w Jemenie. Tym razem, prócz stanowisk ogniowych i wyrzutni rakietowych, miały też być niszczone systemy radarowe umożliwiające naprowadzanie rakiet na statki i okręty. Tego rodzaju działań spodziewano się od pewnego czasu. Przede wszystkim dlatego, że zakłócenia w światowym handlu, a z powodu ataków ceny frachtu już wzrosły o 170 %, negatywnie wpływały na światową gospodarkę, co w roku wyborczym nie jest wiadomością, na jaką czekają rządzący w obydwu krajach.

USA i Wielka Brytania atakują Huti w Jemenie

Niektórzy komentatorzy brytyjscy piszą wręcz o tym, że już obecnie musimy myśleć w kategoriach wojny z Iranem i w odpowiedni sposób reagować, co oczywiście potwierdza te oceny, które mówią, iż sytuacja jest krytyczna i jej potencjał eskalacyjny jest ogromny. Przy okazji ostatnich ataków na instalacje wojskowe jemeńskich Huti ujawniły się istotne różnice zdań, a może nawet pęknięć, w koalicji państw Zachodu. Warto przyjrzeć się zarówno temu, w jaki sposób podejmowano decyzje, jak i stanowisku poszczególnych krajów, przede wszystkim z tego względu, iż pomoże nam to zrozumieć, jakiego rodzaju mechanizmy zaczynają funkcjonować w sytuacji kryzysowej.

W uderzeniu na cele Huti w Jemenie wzięło odział lotnictwo bojowe dwóch państw uczestniczących w międzynarodowej koalicji realizującej operację Prosperity Guardian – Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. O czynnym zaangażowaniu, choć na niższym poziomie, można też mówić w przypadku Holandii, która wsparła logistycznie całą operację. Pozostałe państwa, takie jak Niemcy, Dania, Australia, Nowa Zelandia czy Bahrajn przyłączyły się do amerykańsko - brytyjskiego oświadczenia zawierającego „ostrzeżenia” adresowane do politycznych liderów Huti i pośrednio do Iranu, że jeśli ci nie zaniechają ataków na statki i okręty, to akcje odwetowe będą się nasilać.

Sygnowanie tej deklaracji politycznej było tym łatwiejsze, że w czasie niedawnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ Chiny i Rosja nie zablokowały stanowiska zawierającego krytykę działań jemeńskich islamistów i wezwanie do ich natychmiastowego zaprzestania (rezolucja 2722). Jest to o tyle istotne, że „polityczny próg”, który należało przejść w związku z działaniami wobec Huti, był w tej sytuacji łatwiejszy do pokonania, bo twarda postawa nie wpisywała się w istniejące podziały globalne, a decyzja mogła być traktowana w kategoriach wspólnego stanowiska społeczności międzynarodowej opowiadającej się za ochroną bezpieczeństwa i swobody żeglugi. Tym zresztą władze w Singapurze uzasadniły podjętą kilka dni temu decyzję o przyłączeniu się do operacji i wysłanie personelu wojskowego w ten rejon świata.

Ataku na Huti nie poparły państwa Zachodu. Jasne stanowisko Francji

Jednak warto zwrócić uwagę na fakt, że ani politycznie, ani tym bardziej wojskowo, operacji nie poparły państwa Zachodu, członkowie NATO, uczestniczący w koalicji Prosperity Guardian. I tak władze Francji oświadczyły, że „mandat ich marynarki wojennej nie obejmuje bezpośrednich ataków” na cele Huti, a w związku z tym nie wzięła ona udziału w uderzeniu. Paryż nie wsparł też tego kroku sygnując wspólne oświadczenie. Nieoficjalnie wiadomo, że wcale nie chodzi o tego rodzaju ograniczenia, które zresztą z łatwością można zmienić, a o całościową ocenę sytuacji. Paryż ma się obawiać, iż atak na cele Jemeńczyków, którzy są szkoleni i uzbrajani przez Iran i którzy rozpoczęli swe działania w związku z wojną w Izraelu, odbierze Francji możliwość odegrania jakiejkolwiek roli na rzecz osiągnięcia zawieszenia broni między Hamasem a państwem Izrael.

Francja opowiada się w związku z tym za bardziej „gołębią” polityką i nie chce wziąć udziału w działaniach koalicji, które mogą zostać ocenione jako „proizraelskie”. Jednym z powodów tej ostrożności są zapewne motywy wewnętrzne, bo mając do czynienia ze zorganizowaną mniejszością muzułmańską świat francuskiej polityki, zwłaszcza w trudnej sytuacji wyborczej, musi liczyć się z jej stanowiskiem.

Koalicja Prosperity Guardian. Włochy i Hiszpania wybrały ostrożną politykę wobec Bliskiego Wschodu

Podobnie zachował się Rzym. Władze Włoch również są zwolennikami ostrożniejszej polityki w kwestii sytuacji na Bliskim Wschodzie i dlatego nie wzięły udziału ani politycznie, ani tym bardziej wojskowo w podjętym działaniu. W stosownym oświadczeniu Rzym opowiedział się za polityką „uspokajania” sytuacji w rejonie Morza Czerwonego. Jak można przypuszczać rząd Giorgii Meloni obawia się, że eskalacja starć i zaognienie sytuacji może doprowadzić do wzrostu fali migracyjnej, z którą Włochy sobie nie radzą.

Z podobnych zapewne motywów lewicowy rząd Pedro Sancheza w Hiszpanii zdystansował się wobec amerykańsko-brytyjskich działań. Rząd w Madrycie poszedł jednak krok dalej niż Paryż i Rzym. Jak wiadomo Unia Europejska realizuje już od 2008 roku Operację Atalanta, która wymierzona jest w piratów zakłócających żeglugę na wodach międzynarodowych u wybrzeży Rogu Afryki. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku pojawiła się koncepcja, aby te siły dołączyły do działań w ramach operacji Prosperity Guardian, ale właśnie w wyniku działać władz Hiszpanii, których przedstawiciel uczestniczący w spotkaniu ministrów zgłosił veto, ten krok został zablokowany.

Czy podziały polityczne mają wpływ na politykę bezpieczeństwa? "Interes narodowy najważniejszy"

Postawa Francji, Włoch i Hiszpanii warta jest, aby ją dostrzec, co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, uzmysławia nam, że w kwestiach związanych z polityką bezpieczeństwa nie liczą się podziały polityczne. W Hiszpanii rząd ma oblicze wyraźnie lewicowe, we Francji centrowe, a we Włoszech u władzy jest prawica, ale to nie wpływa na charakter uprawianej przez nie polityki. Po drugie, jak się wydaje, mniejsze znaczenie ma stosunek do Waszyngtonu. Gabinet Meloni jest z pewnością bardziej proamerykański niż siły rządzące we Francji, ale to też nie miało wpływu na podjęte działania.

Nie liczy się też stopień „proeuropejskiego” entuzjazmu. Zasadnicze znaczenie, co jest spostrzeżeniem w gruncie rzeczy dość banalnym, ale trzeba je przypominać, mają pragmatycznie interpretowane interesy partykularne. Liczy się to, co możemy określić mianem „interesu narodowego”, tego jak rządzący i opinia publiczna go interpretują.

Erdogan ostro o ataku na cele Huti. Mówi o "przekształceniu Morza Czerwonego w morze krwi"

Ale jeśli mówimy o stanowisku państw Zachodu, w tym będących członkami NATO, wobec polityki atakowania celów Huti, to warto zwrócić uwagę na reakcję Ankary. Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan powiedział, że amerykańsko-brytyjskie uderzenia na cele w Jemenie kontrolowane przez Huti były „nieproporcjonalnym użyciem siły” i obydwa państwa chcą „przekształcić Morze Czerwone w morze krwi”. Tym opiniom towarzyszy sygnalizowanie przez Ankarę, iż będzie chciała powiązać kwestię członkostwa Szwecji w NATO z uruchomieniem zablokowanego procesu akcesyjnego Turcji do Wspólnoty Europejskiej. Jest to jednak intrygujące również z innego powodu. Jemeńscy Huti - zdaniem większości analityków - są uzbrajani i szkoleni przez Iran, co oznacza, że twarde stanowisko propalestyńskie Ankary w połączeniu z opiniami na temat sytuacji u wybrzeży Jemenu, można odczytywać w kategoriach pewnego zbliżenia między Turcją a Teheranem.

A zatem, jeśli chodzi o państwa NATO w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z co najmniej czterema postawami. Po pierwsze amerykańsko-brytyjska skłonność do udzielenia „twardej” wojskowej odpowiedzi odwetowej na ataki Huti, po drugie polityczne i w zakresie logistyki wsparcie tych działań przez niektóre państwa europejskie (Holandia, Niemcy), po trzecie ich krytyka i dystansowanie się (Hiszpania, Francja, Włochy) i po czwarte otwarty sprzeciw (Turcja) wobec użycia siły.

Już choćby na tym przykładzie widzimy, jak trudno, nawet w obrębie państw będących członkami Paktu Północnoatlantyckiego, zbudować koalicję na rzecz odpowiedzi o charakterze wojskowym. Zawsze w takich wypadkach, i tak też wygląda to teraz, analizowana jest kwestia możliwości eskalacji konfliktu i tego czy udzielana odpowiedź jest w odpowiedni sposób skalibrowana. Jeśli mamy do czynienia z „mniejszym wtargnięciem” czy atakiem bezkontaktowym, to raczej nie oczekujmy szybkiego uruchomienia działań sojuszniczych w rozumieniu art. 5.

Administracja Joe Bidena już od kilku tygodni rozważała uderzenie odwetowe na Huti

Inną kwestią jest czas niezbędny, aby podjąć decyzję. Jak informują amerykańskie media, administracja Joe Bidena już od 7 tygodni rozważała kwestię uderzenia odwetowego na Huti, którzy od listopada przeprowadzili 27 ataków na statki i okręty płynące w stronę Kanału Sueskiego. Niektórzy brytyjscy komentatorzy, oskarżający nota bene Bidena o strategię appeasementu wobec Iranu, są zdania, że zwłoka w podjęciu decyzji związana była z chęcią ratowania za wszelką cenę niekorzystnej umowy w sprawie irańskiego programu nuklearnego, która zawarta została za czasów Baracka Obamy, kiedy Biden był wiceprezydentem.

Donald Trump w czasie swojej pierwszej kadencji twardo krytykował tę umowę, co oznacza, że w sprawie zaatakowania celów Huti, powszechnie uznawanych za jedno ze „zbrojnych ramion” Iranu, decyzja o ataku mogłaby zostać odczytana przez amerykańską opinię publiczną jako przyznanie racji znienawidzonemu przez Demokratów byłemu prezydentowi.

Biden w tej sprawie ostro krytykowany jest również w Stanach Zjednoczonych. W redakcyjnym komentarzu "The Wall Street Journal" argumentuje, że zwłoka w działaniach i niezdecydowanie doprowadziły do upadku siły amerykańskiego odstraszania, bo eskalacja ze strony Huti i tak już nastąpiła. Amerykańska lewica zarzuca z kolei Białemu Domowi, że podjął decyzję o uderzeniu bez konsultacji politycznych z Kongresem. Kwestia budowania wewnętrznego, politycznego poparcia dla działań związanych z użyciem siły jest też zawsze sprawą ważną i mogącą opóźniać podjęcie trudnych decyzji, także wpływając na kształt i skalę zaangażowania danego państwa.

Art. 3 NATO. Każde z państw członkowskich ma obowiązek posiadania własnych zdolności do odparcia zbrojnej napaści

W przypadku ataku koalicji państw na proirańskich Huti możemy w postaci skondensowanej obserwować, jakie przeszkody musi pokonać każda „koalicja chętnych”. Pozytyw wypływający z istnienia NATO, prócz oczywiście niekwestionowanej siły odstraszania, związany jest również z faktem, że w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego, w ciągu 75 lat jego istnienia, opracowano procedury ułatwiające i przyspieszające podjęcie niełatwych decyzji związanych z użyciem siły.

Nie oznacza to, że w wypadku agresji przeciwko któremukolwiek z państw członkowskich, mechanizmy podobnego rodzaju, co w kwestii uderzeń na Huti, nie będą działały. Dlatego z oczywistego powodu nie mniej istotnymi niż art. 5 są zapisy znacznie rzadziej przywoływanego art. 3, który nakłada na państwa członkowskie NATO obowiązek posiadania własnych zdolności odparcia zbrojnej napaści, które muszą być adekwatne do rozpoznawanych i prognozowanych wyzwań. Jest tak dlatego, że nasi sojusznicy muszą mieć czas na podjęcie niełatwych decyzji i skuteczność naszej obrony musi ich przekonać, że zdążą wywiązać się ze zobowiązań sojuszniczych i będą mieli czas na podjęcie decyzji.

Portal Obronny - Czy Polska jest przygotowana na ataki powietrzny?
Sonda
Czy operacja międzynarodowa może powstrzymać ataki piratów Huti?