Spis treści
- Jak Europa zmieniła optykę na budowę ukraińskiego kontyngentu pokojowego
- Polska, Niemcy, Hiszpania i Włochy nie deklarowały bezpośredniego zaangażowania
- "The Times": Rozważano wysłanie sił operacji specjalnych na Ukrainę
- Dlaczego nadal wielu polityków myśli o „suwerenności strategicznej” Europy?
- Zagraniczne zobowiązania i aspiracje Europy a realia
- "Nasze niezasłużone bezpieczeństwo jest nagrodą za naszą moralną wyższość"
- Gorzka lekcja dla Europy. Pierwsza, ale nie ostatnia
Jak Europa zmieniła optykę na budowę ukraińskiego kontyngentu pokojowego
Lektura artykułu pozwala zrozumieć, dlaczego przedstawiciele państw europejskich zainteresowani udziałem w budowie ukraińskiego kontyngentu zmienili optykę. Powód jest banalnie prosty – otóż brak jest wystarczających sił, które mogłyby, bez ogołocenia innych kierunków operacyjnych obsadzanych przez NATO, zostać bez szwanku dla zdolności do odstraszania Rosji i na dodatek szybko przerzucone na Ukrainę. Z ujawnionych przez dziennik informacji wynika, że pierwotnie - zgodnie z propozycją Johna Heayleya, szefa brytyjskiego resortu obrony, która była dyskutowana na spotkaniu w dniu 10 kwietnia - państwa uczestniczące w budowaniu „koalicji chętnych” (w tym przede wszystkim Francja i Wielka Brytania) rozważały utworzenie liczącego 64 tys. żołnierzy kontyngentu i wysłanie go w ramach misji stabilizacyjnej na Ukrainę. Tego rodzaju formuła zakładała „wygospodarowanie” 256 tys. żołnierzy, bo przewidywano 6 miesięczne okresy rotacji.
Warto pamiętać, że wkład Amerykanów w bezpieczeństwo Europejczyków - w ramach różnych scenariuszy - ocenia się na 300 tys. żołnierzy sił lądowych, co oznacza, że zdolność do budowy takiego kontyngentu (sił o odpowiednim potencjale i zdolnych do szybkiego działania) mógła być odczytana jako „próba generalna” tzw. europejskiej suwerenności strategicznej. Jak ona wyszła? Na samym początku negocjacji okazało się, że Francja rozważa wysłanie od 5 do 10 tys. żołnierzy, Wielka Brytania maksymalnie 10 tys., a inne kraje tzw. koalicji chętnych, przede wszystkim Bałtowie i Skandynawowie, w obliczu szczupłości sił, którymi dysponują i obawiając się „odsłonięcia” przed ewentualną rosyjską presją wojskową popierają kontyngent, ale jeśli chodzi o własny udział - odrzucają wizję bezpośredniego zaangażowania.
Polska, Niemcy, Hiszpania i Włochy nie deklarowały bezpośredniego zaangażowania
Polska, Niemcy, Hiszpania i Włochy, czyli ci członkowie NATO, którzy mają większy potencjał demograficzny i z tej racji liczniejsze siły zbrojne, nie deklarowali bezpośredniego zaangażowania. Okazało się zatem, że nawet skonstruowanie grupy 25 tys. żołnierzy pierwszej tury ewentualnego kontyngentu jest znaczącym problemem, nie mówiąc już o znacznie ambitniejszych planach. Dovile Sakaliene, minister obrony Litwy, miała powiedzieć swoim rozmówcom w czasie rozmów w Paryżu i Londynie: „Rosja ma 800 000 (żołnierzy). Powiem wam, że jeśli nie możemy zebrać nawet 64 000, to nie wygląda to słabo — to jest to (dowód- MB) słabości”.
"The Times": Rozważano wysłanie sił operacji specjalnych na Ukrainę
Informacje brytyjskiego dziennika pozwalają zrozumieć, dlaczego po pierwszych, bardzo ambitnych planach w zakresie misji na Ukrainie, teraz zainteresowane nią państwa mówią o wysłaniu nieuzbrojonych zespołów szkoleniowych (Dania), sił obserwacyjnych zaangażowanej w zachodniej części Ukrainy (Francja) czy o misjach sił powietrznych (Wielka Brytania). Dziennikarze "The Times", piszą też, że rozważano wysłanie sił operacji specjalnych (SOF) z państw europejskich, biorąc pod uwagę, że mają one większą gotowość do realizacji misji.
Ostatecznie też nie zdecydowano się na taki ruch, bo niektórzy uczestnicy rozmów (Niemcy, Finowie) powątpiewali w celowość budowania kontyngentu sił lądowych po to, aby wysłać go na Ukrainę, bo ich zdaniem tego rodzaju decyzja, mogłaby „rozwodnić” siły niezbędne na wschodniej flance NATO. Rosyjski ambasador we Francji wręcz uważa, że Paryż „nie odważy się” na wysłanie swych sił na Ukrainę, jeśli nie uzyskają one amerykańskiej ochrony, na co jego zdaniem się nie zanosi.
Dlaczego nadal wielu polityków myśli o „suwerenności strategicznej” Europy?
Jeśli znalezienie 25 tys. żołnierzy jest zadaniem przekraczającym zdolności państw europejskich, to warto zadać pytanie, w jakim systemie bezpieczeństwa funkcjonujemy i jakie Europa ma realne pole manewru, bo deklaratywnie, na poziomie retoryki, nadal wielu polityków myśli o „suwerenności strategicznej” naszego kontynentu.
Pytanie to stawia Jakub Grygiel, z "The Marathon Initiative", bliski współpracownik Elbridge'a Colby, wiceszefa Pentagonu, który odpowiada m.in. za dyslokację amerykańskich sił wojskowych w świecie. W opinii Grygiela „Europa nadal żyje w utopii bezpieczeństwa”, której istotą jest rozziew między uprawianą polityką (w tym retoryką) a realnymi możliwościami. Te dwa obszary – zobowiązania sojusznicze i wobec innych państw muszą być, w opinii Grygiela, zbilansowane z możliwościami, przede wszystkim wojskowymi, ale również ekonomicznymi.
Jeśli tak nie jest, to dochodzi do niebezpiecznej sytuacji, w której państwo czy sojusz wojskowy uprawiają politykę „na wyrost”, która nie ma pokrycia w ich zdolnościach. Prowokuje to rywali strategicznych do powiedzenia „sprawdzam” i per saldo przyczynia się do destabilizowania sytuacji, jest też źródłem zagrożenia, w tym wojen.

Polecany artykuł:
Zagraniczne zobowiązania i aspiracje Europy a realia
„Zagraniczne zobowiązania i aspiracje Europy – argumentuje Grygiel - wyraźnie nie są poparte żadną realną zdolnością do ich promowania — lub, gdy zajdzie taka potrzeba, do ich obrony. Wszystkie opierają się na utopijnych pojęciach zarówno w zakresie stosunków międzynarodowych, które mają być naturalnie harmonijne, jak siły, postrzeganej jako wywodzącej się z nieskończonego rezerwuaru atrakcyjności samej Europy, a nie mającej swe źródło w ograniczonych i zużywanych zasobach.”
To nierealistyczne nastawienie, bo nie jest ono oparte na realnym bilansie sił i środków, Europejczyków powoduje, że w odniesieniu do bezpieczeństwa próbują oni stale, w opinii Grygiela, odbudować asymetryczne relacje ze Stanami Zjednoczonymi, w którym Ameryka jest dawcą, a Europą biorcą bezpieczeństwa.
Grygiel wprowadza też do swych rozważań kategorię „niezasłużonego bezpieczeństwa”, które nie jest funkcją prawidłowej strategii, własnego wysiłku i roztropności, ale wynika z premii geograficznej. Korzystały z niej Stany Zjednoczone w XIX wieku, nie mając w swym kontynentalnym odosobnieniu poważniejszych wrogów, czy jest pochodną tego, jak to ma miejsce w przypadku współczesnej Europy, że przez ostatnie trzy dziesięciolecia bezpieczeństwo gwarantował kto inny.
"Nasze niezasłużone bezpieczeństwo jest nagrodą za naszą moralną wyższość"
W rezultacie pojawia się psychologiczny mechanizm, o którym pisał przywoływany przez Grygiela Walter Lippman. W opinii tego ostatniego społeczeństwa, które żyją w poczuciu bezpieczeństwa, ale nie będącego efektem ich własnego wysiłku, mają skłonność do myślenia, „że nasza uprzywilejowana pozycja to naturalne prawo”. Tak było w przypadku Amerykanów w przeszłości przed obydwiema wojnami światowymi i tak można charakteryzować dzisiejsza postawę Europejczyków, którzy „uwierzyli, że nasze niezasłużone bezpieczeństwo jest nagrodą za naszą moralną wyższość”.
Euforia Europejczyków przejawiająca się w zadowoleniu z własnego sukcesu, jakim jest pomyślność gospodarcza wynikająca z powstania Wspólnoty, pomija milczeniem fakt, że był on możliwy, argumentuje Grygiel, dlatego, iż bezpieczeństwo dostarczał kto inny i to bezpłatnie.
Gorzka lekcja dla Europy. Pierwsza, ale nie ostatnia
Problemem jest to, że dziś, kiedy wyraźnie rysuje się zmierzch dotychczasowego modelu, Europejczycy koncentrują swą uwagę na podkreślaniu walorów „własnego modelu” i z poczuciem wyższości oceniają działania administracji Trumpa, a powinni, jeśliby roztropnie chcieli troszczyć się o własną przyszłość, koncentrować się na rozbudowie swych zdolności wojskowych.
Nie robią tego, bo kierując się błędnym przekonaniem o wyższości własnego liberalnego modelu, wierzą w to, że automatycznie zostanie on odbudowany i wróci stara formuła relacji atlantyckich. Tego rodzaju pięknoduchostwo może zostać bardzo boleśnie skarcone, a doświadczenia z niezdolnością do zbudowania jakiegokolwiek liczącego się kontyngentu wojskowego, który miałby trafić na Ukraina są pierwszą i nie zapewne nie najbardziej gorzką lekcją.