Decyzja prezydenta Donalda Trumpa o przeprowadzeniu ataku na irańskie obiekty nuklearne bez zgody Kongresu wywołała kontrowersje i oskarżenia o nadużycie uprawnień. Wielu kongresmenów, zarówno Demokratów, jak i niektórych Republikanów, takich jak Thomas Massie, uznało atak za niezgodny z Konstytucją, argumentując, że prezydent nie ma prawa jednostronnie angażować USA w konflikt zbrojny.
Demokraci, w tym Alexandria Ocasio-Cortez, nazwali działania Trumpa podstawą do impeachmentu, wskazując na ryzyko eskalacji wojny na Bliskim Wschodzie. W odpowiedzi pojawiły się inicjatywy w Kongresie, takie jak rezolucja Massiego i Ro Khanny, mające na celu ograniczenie uprawnień wojennych prezydenta. Republikanie, jak Mike Johnson, bronili Trumpa, twierdząc, że atak był zgodny z tradycją działań militarnych prezydentów, jednak debata nad legalnością decyzji trwa.
O kwestie ataku Trumpa na Iran oraz konsekwencje tej decyzji zarówno politycznie jak i globalnie zapytaliśmy Mateusza Piotrowskiego, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Polecany artykuł:
Czy Trump tym odważnym uderzeniem zyskuje, czy traci w kraju i w partii? Ruch MAGA wyrażał duże niezadowolenie, a Demokraci – razem z niektórymi Republikanami w Kongresie – mówią o nadużyciu uprawnień.
Mateusz Piotrowski (PISM): Krótkoterminowo, jeśli spojrzeć na ostatnie godziny, widzimy zmiany nastrojów wśród zwolenników prezydenta – zarówno w grupie MAGA, jak i wśród innych wyborców, którzy głosowali na Trumpa. Zwracają uwagę, że operacja została przeprowadzona, zakończona i skończyła się sukcesem, tym samym rośnie poparcie społeczne dla niej niż w stosunku do idei, by Stany Zjednoczone militarnie uderzyły na Iran, gdy pytano o to społeczeństwo z wyprzedzeniem.
Ale Donald Trump zadziałał w sposób, który naruszył prezydenckie uprawnienia wojenne, nie poinformował Kongresu, który mógł wyrazić wiążący sprzeciw wobec tej operacji. To się jeszcze nie wydarzyło. Te uprawnienia były już wcześniej naruszane przez różnych prezydentów, również przez samego Trumpa podczas jego pierwszej kadencji, niekiedy i za prezydentury Baracka Obamy. Także debata o uprawnieniach wojennych prezydenta regularnie powraca na linii władza ustawodawcza, a władza wykonawcza. Ale Trump stworzył potencjalnie pewien problem polityczny, z którym będzie musiał sobie poradzić, bo dla Demokratów jest to oczywiście okazja do tego, by punktować Trumpa i by powróciło hasło, które było jeszcze niedawno popularne w czasie niedawnych protestów w USA, czyli „No kings”. Więc Demokraci mogą wskazywać, że Trump umacnia władzę wykonawczą, która nie liczy się z trójpodziałem władzy.
Jeśli chodzi o Republikanów, to oni mówią, by nie rozmawiać o słuszności operacji czy realności zagrożenia nuklearnego ze strony Iranu, lecz skupić się na tym, że prezydent naruszył święte zasady, które powinny obowiązywać między prezydentem, a republikańskim Kongresem.
Jeśli atak miałby zwiększyć popularność Trumpa w społeczeństwie, to jest to zagranie ryzykowne. Możemy mieć zjawisko, że notowania prezydenta rosną dzięki wzmacnianiu bezpieczeństwa amerykańskiego poprzez taką precyzyjną operację. Jednak jest dużo ryzyk z tym związanych, przede wszystkim związanych z dalszą eskalacją. Natomiast w przypadku blokady cieśniny Ormuz lub rozszerzenia konfliktu i większej destabilizacji na Bliskim Wschodzie, to oba te scenariusze spowodują wzrost cen ropy. Kompletnie to jest przeciwstawne do tego, co Donald Trump chciał na globalnym rynku osiągnąć. To się będzie przekładać na pogorszenie sytuacji gospodarczej w USA. A tego amerykańscy wyborcy żadnemu prezydentowi jeszcze nie wybaczyli – i raczej nie będą mieli zamiaru wybaczyć Donaldowi Trumpowi.
Byłoby to więc ryzykowne gdyby kierowano się tylko czynnikiem popularności prezydenta i próbą jej podbicia, bo z wcześniejszych badań opinii publicznej wynika, że Amerykanie obawiają się zagrożenia ze strony Iranu i możliwości wciągnięcia USA w konflikt z Iranem. I w związku z tym decyzja o atakowaniu Iranu była niepopularna i dalej jest niepopularna, bo Amerykanie nadal w większości uważają, że lepiej by do tego ataku nie doszło – zmniejszyła się tylko liczba krytyków. Jednak cała ta sytuacja ze zbombardowaniem obiektów nuklearnych w Iranie grozi wciągnięciem Stanów Zjednoczonych w wojnę, bo taki atak to wyraźna deklaracja intencji.
Wobec Trumpa są kierowane zarzuty o nadużycie uprawnień. Alexandria Cortez wzywa do impeachmentu, a Bernie Sander mówi, że działanie Trumpa było niezgodne z konstytucją. Czy Trump będzie miał poważny problem w związku z całą operacją wojskową wobec Iranu?
Nie, absolutnie nie. Demokraci oczywiście mogą złożyć wniosek o wszczęcie procedury impeachmentu wobec prezydenta. Być może znajdzie się całkiem duże poparcie wśród polityków Partii Demokratycznej, by poprzeć ten wniosek, niewykluczone, że zrobi to nawet cała partia. Natomiast spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson nigdy nie dopuści tego wniosku do głosowania, by sprawdzić, ile osób odda głos przeciwko Trumpowi. Przyjmijmy nawet scenariusz, dla mnie będący fikcją – że Johnson dopuszcza do głosowania, a część republikanów z Izby Reprezentantów dołączy w głosowaniu do Demokratów i poprze oskarżenia stawiane Trumpowi, co umożliwiłoby przekazanie sprawy Senatowi, który wchodzi w rolę sądu i rozstrzyga o tym czy prezydent jest winny zarzucanych mu czynów, czy też nie. W wypadku stwierdzenia winy, do której potrzeba 2/3 głosów, jedyną karą jest usunięcie z urzędu, co w wypadku prezydenta się nigdy w historii nie wydarzyło i w obecnej sytuacji także to się nie wydarzy.
Trumpowi nic nie grozi. Co więcej, on mógłby używać takich działań Demokratów do tego, by podbić sobie ocenę amerykańskiego społeczeństwa, bo wtedy będzie mógł mówić, że to będzie już jego trzeci impeachment. Dwukrotnie już Demokraci próbowali usunąć Trumpa z urzędu, próbowali także procesów karnych, gdy nie był prezydentem. To wszystko zakończyło się bez rezultatów. Jest to więc kolejny element nagonki na niego, jak to określa „witch hunts” (tłum. polowania na czarownice). Być może Demokraci ostatecznie się powstrzymają, nie widząc szans na realne oddziaływanie, bo Trump mógłby to obrócić na swoją korzyść – tak jak podczas kampanii, gdy procesy przynosiły mu więcej zwolenników, niż szkodziły.
3. Czy decyzja Trumpa o ataku stworzy globalny problem dla USA i świata? Bo to w zasadzie wciągnięcie z powrotem USA na Bliski Wschód
Tak, jest to pewne zaangażowanie, nawet pomijając sam atak. Część osób skłonnych do polityki nieinterwencjonistycznej czy ograniczonego izolacjonizmu, gdzie priorytetem są Indo‑Pacyfik, zagrożenie ze strony Chin i wpływy w obu Amerykach – które USA chcą traktować jak własną strefę wpływów –już go krytykuje. Nawet samo przesunięcie floty marynarki i sił powietrznych – lotniskowców, tankowców i samolotów bojowych – wywołuje krytykę, jeśli chodzi o angażowanie się militarne na Bliskim Wschodzie. Dla niektórych nawet militarne zaangażowanie w obronę Izraela, jak zestrzeliwanie rakiet wystrzelonych przez Iran, to już przesada.
Dlatego ponowne zaangażowanie się w konflikt na Bliskim Wschodzie – mimo że USA twierdzą, że to tylko precyzyjna operacja i że nie wiążą się z nią żadne konsekwencje – grozić może potrzebą głębszego militarnego zaangażowania na Bliskim Wschodzie, co stoi w sprzeczności z deklaracjami, które składano podczas kampanii i – przede wszystkim – już po rozpoczęciu tej prezydentury. Bliski Wschód miał być całkowicie zdjęty z mapy problemów politycznych, poprzez zmniejszenie zaangażowania wojskowego, dyplomatycznego w regionie. Stąd też chęć Donalda Trumpa do negocjacji z Iranem i zawarcia porozumienia wokół programu nuklearnego, pokazania, że dyplomacja Trumpa jest skuteczna – że „The Art of the Deal”, jak często to podkreślał, rzeczywiście działa.
Tymczasem jak na razie obserwujemy zwrot w zupełnie przeciwnym kierunku. Nie twierdzę, że Stany Zjednoczone mają jeszcze bardziej zaangażować się militarnie na Bliskim Wschodzie, ale przez kilka najbliższych tygodni cała ich uwaga będzie skoncentrowana właśnie na tym regionie.
