Karolina Modzelewska: Izrael walczy z Iranem. Z boku patrzą USA. Przyłączą się do tego?
Łukasz Przybyszewski, iranista i specjalista ds. bezpieczeństwa: Prawdopodobieństwo wejścia Stanów Zjednoczonych w ten konflikt moim zdaniem jest wysokie, a pierwsze działania wojenne najpewniej zaczną się tej nocy. Wydaje mi się, że Donald Trump daje sobie czas, żeby usłyszeć „ostatnie słowa” od Irańczyków, zanim podejmie decyzję. Ale bardzo wątpliwe jest, aby podjął decyzję inną niż uderzenie. Nie robi się tak drogiego pokazu siły bez oczekiwania żadnych korzyści. A jedyną korzyścią, jaka mogłaby tu się pojawić, to bardzo upokarzająca, całkowita kapitulacja Islamskiej Republiki Iranu, na którą jak sądzę, Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej się nie zgodzi.
Iran jest tego świadomy?
Tak na oko Iranowi zostało jeszcze 2/3 pocisków, które posiadał. Na oko dlatego, że ta sytuacja się dynamicznie zmieniała. Skoro tyle sobie zostawił, to po to, żeby ewentualnie skonfrontować się ze Stanami Zjednoczonymi. Spadek w liczbach wystrzeliwanych pocisków nie był przypadkiem. Irańczycy zaczęli wystrzeliwać mniej, bo zobaczyli, że Amerykanie tak rozlokowują siły, żeby Islamska Republika stała się państwem upadłym. A w dużym stopniu już teraz można powiedzieć, że taka jest.
Islamska Republika idzie na dno?
Jedyny wariant, w którym Islamska Republika nie poszłaby na dno, jest taki, w którym Irańczycy sami dostarczają najwyższego przywódcę i innych różnych decydentów, którzy przetrwali i przekazują ich Stanom Zjednoczonym, żeby potem byli osądzeni. Prawdę mówiąc, byłaby to niezwykle kuriozalna i rzadko spotykana sytuacja, w której ktoś wydaje swoich przywódców. To mało prawdopodobne, ale oczywiście Amerykanie i Izraelczycy chętnie osądziliby ich jak Saddama Husajna.
W najlepszym wypadku Irańczyków czeka wariant syryjski. Ktoś z wewnątrz, kto jest przeciwny tej władzy, ale był mimo wszystko blisko, w jej kręgach, przejmie kontrolę. Nie wiem, czy ten scenariusz się ziści. Wiem jednak, że póki co nad Iranem wisi widmo potencjalnego zaangażowania Stanów Zjednoczonych. Nad Zatoką Perską ma być zamknięta przestrzeń powietrzna, a jutro do Zatoki Omańskiej na pewno dopłynie grupa uderzeniowa z USS Nimitz.
Nie brzmi to dobrze.
Iran wciąż ma dostatecznie dużo sił, żeby móc razić amerykańskie okręty i statki handlowe z wybrzeża. Do tego dochodzą wciąż jeszcze żywe siły specjalne i inne formacje, jak chociażby Basidż, twór trochę podobny do naszego WOT-u, które mogą działać na szybkich łodziach, kutrach i podkładać ładunki wybuchowe, miny, używać pocisków różnego rodzaju.
Stany Zjednoczone sobie z tym nie poradzą?
Problem polega na tym, że jeśli Stany Zjednoczone miałyby wpłynąć do Zatoki Perskiej, to muszą minąć Cieśninę Ormuz. To najwęższe miejsce do pokonania dla nich, które Irańczycy mogą wykorzystać do ataku. Oni już wcześniej trenowali takie ataki na lotniskowce. Przypuszczam, że każdy dowódca Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej chciałby pokazać światu, że pomimo tego, że idą na dno, to na te dno prawie zabrali ze sobą lotniskowiec USA. Irańczycy wciąż są w stanie bardzo mocno zranić Stany Zjednoczone, jeśli te się za bardzo wystawią.
Dochodzi do takiej konfrontacji, czego można się wówczas spodziewać?
Stany Zjednoczone musiałaby zamknąć oczywiście przestrzeń powietrzną nad Zatoką Perską, dokonywać nalotów samolotami oraz dronami na wybrzeże, żeby to wybrzeże maksymalnie zmiękczyć, żeby w Bandar Abbas nie zostało nic, co by mogło ewentualnie zagrozić ich flocie i flocie sojuszniczej. Wówczas konieczny były też desant na wyspę Keszm, co już jest w zasadzie takim chwytem Nelsona. W międzyczasie amerykańskie bombowce B-2 z Missouri zbombardowałyby wszystkie te cele położone głęboko pod ziemią. Na dokładkę jeszcze z Diego Garcia wystartowałyby może B-52. Mamy tu więc pełną symfonię możliwości Trumpa.
A jeśli Irańczykom uda się zadać Amerykanom dotkliwy cios, nie rozjuszy to Trumpa? Nie weźmie tego personalnie? Wydaje się, że czasami on zachowuje się emocjonalnie, niekiedy nawet nieracjonalnie.
To jest trochę taka błędna interpretacja, bo on nie bierze niczego personalnie. Gdyby brał, to byłby zbyt chaotyczny w swoich atakach, a on nie jest chaotyczny. On reaguje tak, jakby to brał personalnie, emocjonalnie po to, żeby wywrzeć na kogoś wpływ. Teraz mówi: „Nikt nie wie, co zrobię w sprawie Iranu”. Mówi, że Irańczycy chcą negocjować, a on im odpowiada, że to za późno. To wszystko brzmi właśnie w taki sposób, że on doskonale wie, co robi.
Wiele osób obawia się, że „płonący” Bliski Wschód, to kolejna fala migracji. Fala, która nie ominie Europy. To realne?
To jest nie tyle realne, o ile to jest nasza rzeczywistość - tak naprawdę od 2009 roku. Niestety te fale się pojawiały od tamtej pory co i rusz. Ale będzie to prawdopodobnie jedna z ostatnich fal, dlatego, że – przykro jest to mówić – niewiele zostało już do rozwalania na Bliskim Wschodzie.
Jeśli mówimy o tym, co realne, a co nierealne. Czy jest szansa, że zobaczymy Iran znany jeszcze sprzed rewolucji islamskiej, z czasów dynastii Pahlawiego? Chyba większość z nas kojarzy zdjęcia, na których są kobiety z odsłoniętymi włosami, noszące spódniczki, ale nie tylko...
Iran jest państwem wieloetnicznym, są ruchy odśrodkowe, Kurdowie od kilku dni zgłaszają, że są gotowi chwycić za broń, więc niekoniecznie będzie tak, że ten kraj nagle wróci do czegoś, co widzieliśmy za Mohammada Rezy Pahlawiego. Może być tak, że będzie rząd przejściowy, będzie poluzowanie obyczajowe, ale nie będzie tego dobrobytu co za szacha.
Musimy też pamiętać o jeszcze jednej rzeczy, że te zdjęcia, które się u nas pokazuje, to były typowe obrazki dla państw postkolonialnych, które naśladowały swoich dawnych panów. Ale to nie był stan naturalny w wymiarze całego kraju. Dlatego, że jak Iran się industrializował, to miasta zasysały ludzi ze wsi z kompletnie innym światopoglądem, tłem i część z nich chciała naśladować te elity, część to odrzucała, a koniec końców jak się okazało, że nie ma tam awansu społecznego, nie ma tam mobilności społecznej ku górze, to ludność zaczyna być coraz bardziej rozczarowana. Coraz bardziej widziała, że ten kraj tak naprawdę jest fasadowy, a władca jest marionetką i oni nic z tego wielkiego bogactwa tak naprawdę nie mają. Dlatego wybuchła rewolucja.
W najgorszym wariancie może dojść do rozbiorów Iranu na kształt Iraku. Będzie autonomia kurdyjska, być może będzie autonomia arabska, może azerska. To jest najczarniejszy scenariusz, ale najbardziej prawdopodobny, że będziemy mieli do czynienia z czymś na kształt albo Iraku, albo Syrii.
Patrząc trochę z dystansu na to, co się dzieje, mam wrażenie, że wokół tego konfliktu, szczególnie w zachodniej części świata, widoczna jest mocna narracja dzieląca jego uczestników na tych dobrych i tych złych. Dobrzy - wiadomo, Stany Zjednoczone i ich sojuszniczy, źli – ci, którzy są po przeciwnej stronie barykady. Jestem ciekawa Pana zdania na ten temat.
Wszyscy jesteśmy i dobrzy i źli, takie jest moje stanowisko. W związku z tym, że żyjemy na Zachodzie, to tym złym jest tutaj Islamska Republika, nie Iran, ale Islamska Republika. Musimy pamiętać też, że u nas buduje się taką romantyczną narrację, że nas Iran ugościł, przyjął naszych uchodźców, Armia Andersa itd. Iran nie miał wówczas wyboru. Był pod okupacją brytyjską i sowiecką, po prostu im to narzucono.
Nikt nas nie ugościł tam za darmo, poza takimi pojedynczymi sytuacjami. Leczenie ludzi i inne koszty były pokrywane ze złota, które mieliśmy w Londynie. A, że nie było go tak strasznie dużo, dlatego też były też często problemy, żeby tych ludzi wyżywić, leczyć. Także ten romans - niestety - ja zawsze wrzucam do beczki z kwasem, bo ja wiem, że on służy celom dyplomatycznym, żeby nam się w przyszłości dobrze układało z Irańczykami, ale prawda jest gorzka.
