Zaczęło się od… dmuchawki
Dziś kojarzy się z Indianami z brazylijskiej dżungli, którzy nadal przedkładają tę broń nad palną. Dmuchawka razi cicho, nie płoszy ani wroga, ani zwierzyny, a gdy jeszcze strzałki do nie oblać jakąś trucizną, to jej skuteczność wzrasta jeszcze bardziej. Jednak w kręgach tzw. cywilizacyjnych ta broń nie przyjęła się. Może nieco w Japonii, patrz: ninja.
Tzw. cywilizowani ludzie woleli do siebie strzelać z łuków i kusz, bo moc obalająca strzał jest wielokroć większa od strzałek z dmuchawek, a u nas kurary nie było do wzmacniania ich skuteczności. Początek tego, co później stało się przełomem, nastąpił w połowie XV w. Wówczas jakiś spryciarz zmniejszył bombardę tak, że taka przeróbka stała się przodkiem krotko- i długolufowej broni palnej. Ten pra-karabin, zwany handgonem był w swej konstrukcji równie prosty, by nie rzec: prymitywny, co dmuchawka. Raził dalej i mocniej. Na dobre broń palna weszła do użycia w XV/XVI w. I po tym wstępie przechodzę do sedna sprawy.
Ówczesna broń czarnoprochowa miała chyba więcej wad niż zalet. Najważniejsze, że zabijała. Gorzej, że była niecelna, głośna, podatna na warunki atmosferyczne i wymagała specjalnej taktyki użycia, by ograniczyć jej największą wadę: brak szybkostrzelności. Trzeba było się mocno napocić, by w ciągu minuty oddać parę strzałów.
Nie wiadomo kto i kiedy skonstruował pierwszy muszkiet pneumatyczny. Najstarszym z zachowanych jest datowany na rok 1580 i można go oglądać w Muzeum Livrustkammaren. To wiatrówka sprężynowa (vel tłokowa). Był używany przez arystokrację do polowań. Podobno moc wystrzelonego pocisku miała energię kinetyczną taką jak ma pistoletowy pocisk 9x19.
Trochę w wody w rzekach upłynęło, gdy pojawił się karabin pneumatyczny konstrukcji Austriaka Bartholomäusa Girandoniego, co miało miejsce ok. 1779 r. I to już była broń, która prawie pod każdym względem przewyższała nie tylko myśliwską, ale i wojskową, broń palną!

Znalazła się na stanie armii austriackiej Franciszka II...
Miała magazynek, co już samo w sobie było ewenementem na skalę światową. A mieścił on 20, słownie: dwadzieścia pocisków! To był, w austriackiej nomenklaturze, Windbüchse, czyli: karabin wiatrowy. Strzelał pociskami kalibru .51 (13 mm) i mógł magazynek opróżnić w ciągu… pół minuty! W tym karabinie (odkręcana) kolba była miejscem do magazynowania sprężonego powietrza. Wystarczyło go na oddanie ok. 30 strzałów (na odległość ok. 100 m). Żołnierz miał w zapasie trzy takie kolby-butle. Oraz pompkę.
Broni tej używali Austriacy cesarza Franciszka II w walce z armią francuską. Była chyba bardzo skuteczna, skoro sam Bonaparte wydał rozkaz, że każdy przeciwnik wzięty do niewoli a będący posiadaczem „karabinu wiatrowego”, ma zostać bezzwłocznie rozstrzelany. Nie przeszkadzało to, że w armii napoleońskiej były oddziały strzelców wyborowych wyposażone... w windbichzery. W armii austriackiej używano ich przez trzy dekady.
Dlaczego z nich zrezygnowano, skoro były lepsze o broni prochowej? Zbyt wcześnie je wynaleziono. Wycofano je, bo ich konserwacja była zbyt skomplikowana.
Tylko „karabin bogów” może strzelać tak cicho i szybko...
Nowatorska broń zniknęła z Europy, ale pojawiła się za to w… Ameryce Północnej. Tzw. podbój Dzikiego Zachodu najczęściej kojarzymy z karabinami Winchestera z przeładowaniem lever-action albo rewolwerami Colta czy Smitha@Wesson. Niektórzy jeszcze kojarzą z jednostrzałowcami ładowanymi od przodu, ale żeby podbój kojarzyć z wiatrówką? To mało kto łączy jedno z drugim. A tymczasem…
Nim Austria wycofała z armii karabiny wiatrowe, to pewnie nadwyżki sprzedano (jakoby ok. 1803 r.) za ocean. Nie wchodząc w historyczne detale: karabiny trafiły do Korpusu Odkrywców (Corps of Discovery).
Była to ekspedycja (mniej) naukowa i (bardziej) wojskowa wysłana przez rząd Stanów Zjednoczonych w 1804 r. do zbadania terytoriów na zachód od Missisipi, które to Waszyngton kupił (Luizjana) od Francji. Ekspedycją kierował wojskowy, Meriwether Lewis, a drugim po nim w Korpusie był kartograf William Clark. Dlatego w USA ta wyprawa bardziej znana jest jako „Lewis and Clark Expedition”.
Otworzyła ona Amerykanom drogę do kolonizacji Zachodu. I swój udział w tym miał karabin wiatrowy. Nie, nie dlatego, że Amerykanie używali go do eksterminacji Indian. Ci już znali bron palną. Jednak, gdy Lewis zaprezentował praktyczne użycie karabinu wiatrowego, gdy ten bez dymu i wielkiego huku w mig podziurawił drzewo kulami, to Indianie uznali windbichzera nie za karabin wiatrowy, ale „karabin bogów”! Bo jakaż to gwintówka może oddać kilkanaście strzałów w kilkanaście sekund?
Jeszcze tu i ówdzie, w wojnie secesyjnej (1861-65) używano broni pneumatycznej, ale jej czas już się skończył. Przegrała z bronią prochową. Zaistniała na powrót w XX w. dla rekreacyjnych, sportowych i myśliwskich zastosowań. Z pola walki wypadła na zawsze. A może, kto to wie, powróci...
Polecany artykuł: