W styczniu eksperci wojskowi uważali, że Rosja zacznie wojnę z Ukrainą w obronie tych „niepodległych państw” przed „ukraińskimi nazistami”. Tym bardziej, że Putin 21 lutego podpisał dekrety o uznaniu niepodległości tych republik. W mediach dużo mówiło się, mówi się, a jeszcze więcej będzie mówiło się o tych dwóch „republikach” i obwodach, które putinowska armia chce zająć, by było świętować jakąś nową pabiedę 9 maja, na Placu Czerwonym. Zwycięstwem nad III Rzeszą w Rosji zawsze będą się chełpić, ale w sytuacji, gdy potomkowie zdobywców Berlina dostają baty na Ukrainie, to nawet małe zwycięstwo jest im potrzebne. Będzie je można rozdmuchać do dużego. Czym są więc ŁDR i DRL? Dla Ukrainy – to część obwodów, która od 2014 r. jest poza kontrolą Kijowa. Tereny te stanowią 2,6 proc. powierzchni państwa. W 2014 r. mieszkało tam 3,9 mln osób (ok. 8,6 proc. ludności Ukrainy). Dla Rosji – te obszary mogą być punktem wyjścia do ofensywy, której celem miałoby być zajęcie obwodów donieckiego i ługańskiego w całych jego granicach administracyjnych.
Oba niby-państwa (uznane tylko przez Rosję, Nikaraguę, Syrię, Wenezuelę i polinezyjskie państewko wyspiarskie Nauru) są jak bliźniaki jednojajowe. Niepodległość ogłosiły tego samego dnia – 12 maja 2014 r. Konstytucje też mają, jak od jednej sztancy. Łącznie z art.1 według którego jedno i drugie to „demokratyczne, praworządne, socjalne państwo”. Strukturę demograficzną też mają zbliżoną. Państwowy Instytut Spraw Międzynarodowych podał (powołując się na szacunki ukraińskich i międzynarodowych organizacji monitorujących sytuację w Donbasie), że osoby w wieku powyżej 60 lat stanowią ok. 28–36 proc. miejscowej populacji, podczas gdy w innych regionach Ukrainy odsetek ten wynosi 24 proc. Bogato w ludowych republikach też nie jest.
Według danych podawanych przez ich władze średnie wynagrodzenie w 2019 r. wynosiło równowartość ok. 96–125 euro, co stanowi mniej niż 50 proc. średnich zarobków w kontrolowanych przez Ukrainę częściach obwodów ługańskiego i donieckiego. Te „socjalne państwa” chciały się sfederalizować. Nawet podpisały (24 maja 2014 r.) porozumienie o utworzeniu Federacji Republiki Noworosji. Po roku porozumienie zostało zawieszone. Teraz Noworosję, w znacznie większym wymiarze, chce narysować na mapie Włodzimierz Putin. W opinii analityków celem prognozowanej ofensywy wyprowadzonej z terytoriów ŁDR i DRL byłoby utworzenie takiego tworu. Przypomnijmy, że tereny zdobyte na Turcji, Noworosją nazwała Katarzyna II. Putin też by chciał odnieść znaczący historycznie sukces i od lat nie ukrywa, że musi zaistnieć.
A teraz ciekawostka, o której mało kto słyszał. Otóż w latach 2016-2017 istniała w… Czechach, w Ostrawie, nieformalna placówka dyplomatyczna DLR! To Przedstawicielskie Centrum Republiki Donieckiej, którego celem było „koordynować działania przedstawicieli Czech i Donieckiej Republiki Ludowej na rzecz ochrony praw i interesów mieszkańców Donbasu za granicą”. Coś takiego w państwie unijnym i NATO-wskim? A jednak. Ukraina protestowała, Centrum działało. W rok po tym, jak Centrum rozpoczęło działalność, tak ją zakończyło. 16 czerwca 2017 r. ostrawski sąd wydał wyrok o delegalizacji i uznaniu rejestracji za nielegalną. Jednak nie tylko w pobliżu polskiej granicy instalowali się ludowi „dyplomaci”. Zakamuflowane przedstawicielstwa były otwierane (i po protestach zamykane) m.in. we Francji (Marsylia), Grecji (Ateny), Włoszech (Turyn) i Finlandii (Helsinki). Wątpliwe jest, by teraz w części Europy nie należącej do Putina działały takie twory...
Polecany artykuł: