Ukraina stosuje na masową skalę drony sterowane za pomocą światłowodu
Sucharewski wspomniał m.in. o „dronach matkach”, zdolnych do przenoszenia na odległość 70 km dwóch mniejszych systemów bezzałogowych, implementowaniu sztucznej inteligencji czy testowaniu systemów laserowych po to, aby zestrzeliwać drony przeciwnika. To, co w Polsce i innych państwach europejskich uchodzi za wartą uwagi „nowinkę” - czyli zastosowanie na masową skalę dronów sterowanych za pomocą światłowodu, co uniemożliwia ich zagłuszanie - jest w realiach ukraińskiego frontu czymś normalnym i obecnie myśli się o nowych rozwiązaniach.
W innym wywiadzie Sucharewski mówił o zastosowaniu na polu walki przez siły ukraińskie broni laserowej przeznaczonej do zwalczania systemów bezzałogowych przeciwnika, przede wszystkich dronów Shahed, masowo używanych przez Rosjan. Doniesienia te potwierdzają zachodni obserwatorzy, przyznając, że Ukraina weszła w ten sposób do grona kilku państw na świecie, które nie tylko dysponuję tego rodzaju zdolnościami, ale również używają ich na froncie.
Niewiele wiadomo o Tryzubie, bo tak nazywa się nowy ukraiński system, ale zdaniem ekspertów możemy mieć do czynienia z mobilnym, zamontowanym na ciężarówce zestawem, w skład którego wchodzi również własne, niezależne źródło zasilania.
Udany test rakiety Freedom Eagle-1
Postęp technologiczny, jeśli brać pod uwagę nowe systemy bojowe, wyraźnie w ostatnim czasie przyspiesza również w Stanach Zjednoczonych. Potwierdzają to choćby doniesienia na temat udanego testu rakiety Freedom Eagle-1, klasy ziemia – powietrze, która ma służyć przede wszystkim do zwalczania dronów przeciwnika. To na co warto zwrócić w tym wypadku uwagę, to przede wszystkim położenie nacisku na szybkość opracowania nowej konstrukcji, bo producent rakiety, firma BlueHalo, potrzebowała 107 dni od momentu rozpoczęcia prac projektowych do pierwszego jej testu na poligonie Yuma.
Niewielki jest też koszt pojedynczego egzemplarza, bo musi ona być tania aby zacząć ją stosować na masową skalę oraz na to, że jest to jedna z pierwszych konstrukcji zrealizowana w ramach programu zakupu nowych rodzajów broni, który realizowany przez wyspecjalizowaną agencję pracującą dla Pentagonu powołaną specjalnie w celu przyspieszenia zmian technologicznych i testowania nowych rozwiązań.
Rozwój nowych systemów broni w wojnie na Ukrainie uważnie obserwują w USA
Rozwój nowych systemów broni, zarówno zdolnych do precyzyjnego rażenia celów rakietami konwencjonalnymi, jak i dronami bojowymi, powoduje istotne zmiany o charakterze strategicznym. Ukraińskie osiągnięcia w zakresie systemów bezzałogowych i innych rodzajów broni już obecnie są bardzo uważnie obserwowane przez amerykańskich specjalistów i mamy też do czynienia z pierwszymi próbami absorpcji nowych rozwiązań.
Joseph Trevitchik w artykule opublikowanym w portalu WarZone pisze o tym, że w ramach projektu Artemis, który jest jednym z kluczowych przedsięwzięć Pentagonu, ukraińskie firmy produkujące drony dalekiego zasięgu odporne na zakłócenia sygnału GPS, są partnerami dwóch (z czterech) amerykańskich firm, które wygrały przetargi i zawarły kontrakty z The Defence Inovation Unit, która odpowiada za „przyswajanie” nowych rozwiązań technologicznych.
Jednym z głównych priorytetów tej agencji jest pozyskanie na potrzeby amerykańskich sił zbrojnych systemów bezzałogowych, które są w stanie działać w środowiskach, w których używane są na masową skalę środki walki elektronicznej i zaburzeniu uległ system nawigacji satelitarnej (GPS). Z oficjalnych informacji agencji DIU wynika, że w czasie minionych 4 miesięcy jej pracownicy przetestowali w warunkach poligonowych 165 konstrukcji zakwalifikowanych do wstępnej oceny w ramach programu Artemis, z których wyłoniono 4 firmy i to z nimi podpisano kontrakty. To, że w tej czwórce znajdują się dwie amerykańsko-ukraińskie joint ventures dowodzi zaawansowania ukraińskich konstruktorów i jakości ich propozycji.
Gdzie jest granica między klasycznymi rakietami manewrującymi a dronami uderzeniowymi dalekiego zasięgu?
Eksperci analizujący informacje napływające z DIU dochodzą też do wniosku, iż zatarciu ulegają granice między klasycznymi rakietami manewrującymi a dronami uderzeniowymi dalekiego zasięgu, które zdolne są już obecnie do przenoszenia rozmaitych ładunków, mają zaawansowane własne zdolności rozpoznawcze i są w stanie manewrować.
Amerykańskie media specjalizujące się w tematyce wojskowej donoszą również o kilku istotnych „nowinkach” w zakresie techniki rakietowej, których pojawienie się może nie tylko zmienić relację sił na polu walki, ale w konsekwencji będzie miało również wymiar strategiczny. I tak założona w 2023 roku firma Mach Industries podpisała kontrakt przewidujący wyprodukowanie przezeń tanich rakiet balistycznych, które winny wejść na wyposażenie sił lądowych na szczeblu brygady.
Pocisk Viper, który pomyślnie przeszedł pierwsze próby na poligonie, ma kosztować do 100 tys. dolarów i mieć zasięg do 180 mil. Jak poinformował producent w specjalnym komunikacie, „ma on ambicje”, aby dostarczyć siłom lądowym „pocisk o zasięgu systemu rakiet artyleryjskich o wysokiej mobilności (HIMARS), prędkości pocisku manewrującego i precyzji amunicji Hellfire”, którego - ze względu na to, że będzie to rakieta balistyczna - przeciwnik nie będzie w praktyce w stanie przechwycić.

USA pozyskały rakiety hipersoniczne średniego zasięgu Dark Eagle
Jeszcze pod koniec ubiegłego roku amerykańskie siły zbrojne pozyskały rakiety hipersoniczne średniego zasięgu Dark Eagle, które, mają zdolność rażenia celów na dystansie, jak się spekuluje, 1725 mil. Docelowo będą one montowane na mobilnych platformach lądowych i głównym powodem zamówienia przez Pentagon tej konstrukcji jest dążenie do zrównoważenia potencjału Chin.
W ostatnich latach, do momentu wycofania się Stanów Zjednoczonych z porozumienia INF, które zakazywało produkcji i prac nad rakietami o zasięgu od 310 do 3450 mil, którego Chiny nie podpisały, Pekin forsownie rozbudowywał swe zdolności dążąc do uzyskania przewagi. Zamówienie pocisków Dark Eagle, które są wspólną konstrukcją koncernu Lockheed Martin i Dynetics, ma odwrócić niekorzystne dla Stanów Zjednoczonych trendy.
Zmiany technologiczne wymuszają też zmiany w sposobie prowadzenia wojny
Zmiany technologiczne wymuszają też zmiany w sposobie prowadzenia wojny, planach w zakresie projekcji siły i generalnie w zakresie rozmieszczenia w świecie amerykańskich baz. David Ochmanek, jeden z głównych analityków RAND, mówi w wywiadzie, że w postzimnowojennym świecie amerykański sposób walki zdominowany był przez „podejście ekspedycyjne”, co zakładało zdolność do wysłania niezbędnych sił w dowolne miejsce na ziemi, a także zakładał dążenie do uzyskania kontroli pola walki i cechował się podejściem sekwencyjnym.
Tak Amerykanie walczyli np. w wojnach z Irakiem, kiedy po dyslokowaniu sił dążyli w pierwszym rzędzie do zniszczenia, wykorzystując przewagę w powietrzu i w zakresie systemów uderzeniowych z dystansu punktów dowodzenia i kontroli (C2) przeciwnika, a dopiero po zdobyciu dominacji na polu boju do walki wchodziły inne rodzaje sił, w tym wojska lądowe. Tylko, że teraz sytuacja się zmieniła i jak zauważa Ochmanek „w naszych wczesnych grach wojennych, w których przeciwnikami były Chiny lub Rosja, nasze Niebieskie Zespoły reprezentujące NATO lub koalicję na Pacyfiku próbowały zastosować ten podstawowy model. I za każdym razem przegrywały. Podejście ekspedycyjne zawodzi, ponieważ są to przeciwnicy, którzy nie daliby ci pięciu miesięcy na zbudowanie przewagi, a tym bardziej dominacji na teatrze działań wojennych, zanim będziesz gotowy do przeprowadzenia operacji.”
Czy USA są gotowe na strategiczną rewolucję, którą wymusza postęp technologiczny?
A zatem z faktu, że przyszłą wojnę Stany Zjednoczone będą musiały toczyć zapewne z równorzędnym pod względem potencjału i technicznego zaawansowania przeciwnikiem, a także w związku z pojawieniem się nowych możliwości, wynika konieczność zmiany sposobu walki, „planu wojny”, co wymusza rewolucję strategiczną. Zdaniem amerykańskiego eksperta wypracowane jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku podejście operacyjne, znane jako „bitwa powietrzno – lądowa” w dzisiejszych realiach, ze względu na siłę ognia potencjalnego przeciwnika, traci sens i potrzebne jest wypracowaniu nowego „modelu walki”. Winien on cechować się większą mobilnością, zdolnością do ukrycia się i rozproszenia.
„Uczymy się od Ukrainy – argumentuje - że jeśli stoisz nieruchomo na współczesnym polu walki to prawdopodobnie nie przeżyjesz. Jeśli koncentrujesz siły na współczesnym polu walki, prawdopodobnie nie przeżyjesz. Musi nastąpić pewna ilość innowacji, abyśmy mieli łatwo dostępną siłę bojową, ale nie łatwą do wykrycia i zniszczenia.” Pierwszym krokiem winno być odejście od dotychczasowego, ekspedycyjnego, modelu budowania amerykańskiej obecności wojskowej na rzecz dyslokowania - w bezpośrednią bliskość przyszłego teatru działań wojennych - mniejszych sił, ale za to nasyconych systemami rozpoznania, bezzałogowymi środkami walki, zdolnych do szybkiego uderzenia.
Czy będą redukcje obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w Europie?
Paradoksalnie ta rewolucja w amerykańskim podejściu oznaczać może, że zapowiadane redukcje obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych na kontynencie europejskim nie muszą stanowić zagrożenie dla państw na granicy NATO i Federacji Rosyjskiej. Odejście od „paradygmatu ekspedycyjnego” równa się w świetle propozycji Ochamnka rezygnacji z dużych zgrupowań sił na dalekich tyłach, takich jak choćby baza w Ramstein, bo mogą ona zostać łatwo zniszczone przez przeciwnika, ale jednocześnie rośnie znaczenie potencjału wojskowego, który powinien znajdować się w bezpośredniej bliskości pola walki i być w stanie szybko wejść do gry.
O tym samym pisze też na łamach "Foreign Affairs" Stephen Peter Rosen, profesor Uniwersytetu Columbia, analizując strategiczne konsekwencje rewolucji w systemach bezzałogowych i precyzyjnej broni dalekiego zasięgu. Rosena interesuje oczywiście amerykańska strategia, ale wyciągnięte przezeń wnioski mogą mieć wpływ na projekcję siły w Europie, co powoduje, że warto prześledzić tok jego rozumowania. Jego zdaniem, właśnie ze względu na rewolucyjny wzrost zdolności przeciwnika w zakresie wykonania precyzyjnych uderzeń rakietowych i przy użyciu systemów bezzałogowych, również na cele znajdujące się w Stanach Zjednoczonych, trzeba zmienić amerykańską strategię i sposób rozmieszczenia sił.
Rośnie znaczenie zdolności do obrony „sanktuarium”, czyli obszaru własnego państwa
Rośnie znaczenie zdolności do obrony „sanktuarium”, czyli obszaru własnego państwa, co będzie w dłuższej perspektywie wymuszało wycofanie części sił z odległych lokalizacji. Co więcej, dotychczasowy model polegający na utrzymaniu systemu baz na terytorium Stanów Zjednoczonych i w kluczowych krajach sojuszniczych będzie podlegał rewizji, przede wszystkim z tego powodu, że jego kontynuowanie zwiększa ryzyko przeprowadzenia wyprzedzającego i obezwładniającego uderzenia przez przeciwnika na amerykańskie zgrupowania sił i środków. Nie oznacza to zmniejszenia znaczenia - a przeciwnie - w amerykańskiej geografii strategicznej będziemy mieli do czynienia z awansem państw frontowych, przede wszystkim z tego powodu, że siły będą musiały być rozmieszczone w bezpośredniej bliskości przyszłego pola walki.
Jak argumentuje Rosen, „Stany Zjednoczone będą musiały operować większą liczbą swoich sił z zachodniej półkuli i w kosmosie, a także muszą być w stanie lepiej bronić tych sił. Z baz głównie w Stanach Zjednoczonych i w kosmosie siły USA mogą zachować globalny zasięg, aby operować przeciwko wrogom w Azji i Europie.” Przejście do nowego modelu projekcji siły wymusza, przejściowo, budowę nowych relacji z państwami frontowymi w rodzaju Finlandii czy Filipin i Japonii, tym bardziej, że przeprowadzenie niezbędnych zmian zajmie najprawdopodobniej kilka najbliższych lat.
Rosen wieszczący rewolucję strategiczną, którą wymusza postęp technologiczny, opowiada się w sposób nie budzący wątpliwości za modelem „offshore balancing”, w którym maleje znaczenie amerykańskich zdolności wpłynięcia na relację sił w regionach zagrożonych starciem, ale rośnie znaczenie oddziaływania na lokalnych graczy, zwłaszcza w sytuacji kiedy jeden z nich mógłby zyskać dominacje i zaburzyć równowagę.
Rewolucja technologiczna pędzi. Będzie możliwy atak nuklearny z użyciem dronów?
Inny z amerykańskich myślicieli strategicznych Stephen Cimbala zwraca uwagę na fakt, że rozpowszechnienie dronów nie tylko zwiększa zdolności państw w zakresie świadomości sytuacyjnej, ale również, zwłaszcza jeśli odwołujemy się do rojów systemów bezzałogowych wspieranych sztuczną inteligencją, ułatwia atakowanie celów przeciwnika o dużej wartości, zlokalizowanych głęboko na tyłach. Zdaniem amerykańskiego eksperta możemy mieć już w nieodległej przyszłości do czynienia ze zdolnościami do atakowania centrów dowodzenia, również odpowiadających za zdolności do wykrycia i użycia potencjału jądrowego.
To z kolei pociąga za sobą zmiany o charakterze strategicznym, bo zmienia zasady, w oparciu o które zbudowana została doktryna rozszerzonego odstraszania nuklearnego (extended deterrence). „Drony – argumentuje Cimbala - są stosunkowo szybkie, tanie i trudne do wykrycia, co czyni je idealnymi do wyprzedzających ataków na cele o dużej wartości. Teoretycznie państwo mogłoby przeprowadzić atak, używając dronów, na infrastrukturę dowodzenia i kontroli nuklearnej przeciwnika lub silosy rakietowe, mając na celu zakłócenie lub zneutralizowanie potencjalnego odwetu nuklearnego, zanim zostanie on uruchomiony.
Ponadto drony wyposażone w ładunki nuklearne lub zaawansowaną broń konwencjonalną mogłyby zostać użyte jako część ataku rozbrajającego.” W opinii amerykańskiego eksperta dokonująca się właśnie „rewolucja dronowa” sprawia, że przewagę, w myśleniu strategicznym, zyskuje odstraszanie by denial, a traci formuła deterrence by punishment.
Postęp technologiczny w siłach zbrojnych znacząco w ostatnich kilku latach przyspieszył. Ma to związek z wojną na Ukrainie, która stała się jednym wielkim laboratorium nowych rozwiązań. Już obecnie można mówić o „rewolucji dronowej” i zmianie podejścia do wojny bezkontaktowej, w której zasadnicze znaczenia zyskują systemy rakietowe. Kwestią czasu jest to, kiedy zmiany jednostkowe doprowadzą do kolejnej „rewolucji w sposobie walki”, a to z kolei wymusi zmiany strategiczne, w tym związane ze skalą i miejscem dyslokacji amerykańskich sił.
To co dziś można przewidzieć, wypada uznać zarówno za zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski, jak i też pewną szansę jego zwiększenia. Niemal pewnym wydaje się redukcja amerykańskiej obecności wojskowej w Europie, czemu towarzyszyć może, i o to powinniśmy zabiegać, przesunięcie (niestety ograniczone) części tego potencjału do państw frontowych, w tym na teren naszego kraju.