Wielkie święto marynarzy i stoczniowców. Bardzo ważny i zgrany tandem

2025-06-30 12:00

29 czerwca przypada dzień Marynarki Wojennej, a 25 czerwca swój czas mieli stoczniowcy, obydwoje powstaje z kolan i musząc wykazać się nie lada determinacją, ale również cierpliwością i zdolnością do reform. Stoczniowcy, żeby nie tylko przetrwać, ale również się rozwinąć i móc realnie myśleć o budowie zaawansowanych platform morskich, które będę eksportowane na rynki zagraniczne. Marynarka Wojenna za to musiała czekać na swój moment i po latach ciężkich lat znów są dla niej budowane kolejne jednostki w polskich stoczniach. W tej drodze szli oni razem.

Spis treści

  1. Początki polskiej obecności morskiej jako fundament tradycji
  2. Budowa stoczni i okrętów: pionierski wysiłek
  3. Marynarka Wojenna: strażnik interesu państwowego na morzu — wczoraj, dziś i jutro
  4. Bezpieczeństwo: tarcza morska i suwerenność w realnym świecie
  5. Gospodarka: koło zamachowe regionów i całego państwa
  6. Społeczność: duma, etos, ludzie — czyli serce, którego nie widać w liczbach

Początki polskiej obecności morskiej jako fundament tradycji

Trzeba zacząć od tego, że Polska przez wieki była krajem, który spoglądał w stronę morza z pewnym dystansem. Choć Jagiellonowie mieli dostęp do Bałtyku, a Gdańsk był jednym z najważniejszych portów Europy, to nigdy nie zbudowano trwałej, potężnej floty wojennej. W czasach I Rzeczypospolitej brakowało silnego ośrodka politycznego, który rozumiałby, że kontrola nad morzem to nie kaprys, lecz podstawa bezpieczeństwa ekonomicznego i militarnego. Dopiero upadek państwa i rozbiory pokazały, jak tragiczne w skutkach może być zaniedbanie, tego aspektu dostęp do morza stał się marzeniem pokoleń, a jednocześnie symbolem walki o niepodległość.

Gdy po 123 latach zaborów Polska odzyskała niepodległość, dostęp do morza był nie tylko sukcesem dyplomatycznym, ale aktem założycielskim II Rzeczpospolitej. Port w Gdyni, budowany od zera na piaskach kaszubskiego wybrzeża, stał się materialnym dowodem, że Polacy potrafią myśleć w kategoriach wielkich projektów cywilizacyjnych. Z kolei powołanie Marynarki Wojennej RP było decyzją, która miała potwierdzić, że Polska jest gotowa nie tylko handlować i eksportować, ale też bronić swojego wybrzeża i szlaków morskich.

W polskiej świadomości morze nigdy nie było oczywistą częścią państwowości. Już w czasach I Rzeczpospolitej dostęp do Bałtyku stanowił raczej przedmiot sporów z Gdańskiem, Krzyżakami czy Prusami niż realną szansę na rozwój floty wojennej. Kupcy gdańscy, bogaci i wpływowi, często bardziej dbali o swoje interesy w hanzeatyckiej sieci niż o budowanie silnej floty koronnej. Brak centralnego, silnego ośrodka politycznego, który rozumiałby wagę morza, sprawił, że w bitwach o dominację na Bałtyku wygrywały Szwecja czy Dania.

Budowa portu w Gdyni i stoczni była nie tylko pragmatyczna. Była potężnym aktem woli — z piasków, na kredyt, z udziałem zagranicznych inżynierów, ale z wiarą, że Polska może w kilka lat zbudować flotę handlową, a obok niej Marynarkę Wojenną, która ją ochroni. Ten duch — że stocznia to serce nowoczesnego Pomorza, a port to okno na świat przeniknął do lokalnej tożsamości. Kaszubi, Kociewiacy, ludzie z centralnej Polski, którzy przyjeżdżali do pracy, wszyscy zaczęli się utożsamiać z morzem.

Warto pamiętać, że od samego początku przemysł stoczniowy nie istniał w próżni. Był spleciony z siłami zbrojnymi: inżynierowie stoczni uczyli się od marynarzy, a marynarze wiedzieli, że bez stoczni nie będą mieli gdzie remontować i modernizować okrętów. Ta relacja nie była relacją rynkową oraz tożsamościowa. To sięga aż do etosu „marynarza–budowniczego”.

Budowa stoczni i okrętów: pionierski wysiłek

W tamtych czasach rodził się duch współpracy floty i przemysłu stoczniowego. Stocznie w Gdyni i w Pucku nie powstały z myślą o wielkich statkach pasażerskich, lecz przede wszystkim o obsłudze potrzeb floty wojennej. Wspólne projekty, takie jak budowa niszczycieli ORP „Błyskawica” i ORP „Grom”, były dowodem, że Polska, jeszcze raczkująca gospodarczo, potrafiła stawiać na najwyższy poziom technologiczny, zamawiając projekt w Wielkiej Brytanii, ale przenosząc część kompetencji do kraju. Te inwestycje budowały zalążki kadry inżynierskiej, która później stała się fundamentem powojennego przemysłu stoczniowego.

Marynarka Wojenna: strażnik interesu państwowego na morzu — wczoraj, dziś i jutro

Od momentu powołania Marynarki Wojennej w II RP jasne było, że jej istnienie ma znaczenie znacznie szersze niż tylko militarne. Flota była symbolem nowoczesności, dumy i zdolności do obrony tego, co tak trudno było odzyskać. Budowano ją krok po kroku: niszczyciele, okręty podwodne, jednostki pomocnicze często przy wsparciu zagranicznym, ale z ambicją, by jak najwięcej wiedzy i technologii przenieść do kraju.

Podczas II wojny światowej MW RP walczyła na wszystkich kluczowych teatrach morskich, a polscy marynarze wsławili się profesjonalizmem w konwojach atlantyckich czy walkach o Norwegię. Ten dorobek, choć częściowo zapomniany po 1945 roku, dał Polsce unikalne know-how i ludzi, którzy po wojnie odbudowywali flotę w realiach komunistycznych.

W czasach PRL Marynarka Wojenna była istotnym narzędziem strategii Układu Warszawskiego. Polskie okręty, choć projektowane według wzorów sowieckich, były budowane lub modernizowane w krajowych stoczniach. To oznaczało, że flota była nie tylko odbiorcą, ale partnerem w procesie projektowania i utrzymania — a to z kolei zmuszało inżynierów do ciągłego podnoszenia kompetencji.

Geopolitycznie Polska była wtedy „zamknięta” w Bałtyku nie mogła projektować siły poza akwen. Dziś jest inaczej: nasz dostęp do morza jest bramą do NATO i szlaków globalnych. W dobie LNG, farm offshore, kabli podmorskich i sieci przesyłowych rola Marynarki Wojennej rośnie. Ochrona infrastruktury krytycznej i szlaków dostaw wymaga obecności na morzu 24/7. Każdy okręt to pływający fragment tarczy i oczu państwa. Jeśli flota jest stara i niedoinwestowana ta tarcza się kruszy.

Wizualizacja fregaty wielozadaniowej Wicher w ramach programu Miecznik

i

Autor: PGZ

Bezpieczeństwo: tarcza morska i suwerenność w realnym świecie

Dla państwa takiego jak Polska, z ponad 500 kilometrami wybrzeża, z portami obsługującymi gros eksportu i importu, z terminalami LNG, z projektami farm wiatrowych offshore, morze to dziś autostrada życia. Tą autostradą płynie gaz, ropa, kontenery z towarami, ale i dane przez kable podmorskie. Wystarczy jeden sabotaż, jedna blokada, jeden incydent — i cała gospodarka może stanąć.

Marynarka Wojenna jest więc realną, fizyczną tarczą. To nie jest slogan to zestaw platform okrętów patrolowych, fregat, niszczycieli min, jednostek logistycznych, bezzałogowców morskich, zdolności do działań podwodnych, które są oczami i zębami państwa na morzu. Ale ta tarcza jest tylko tak silna, jak zdolność do jej utrzymania.

I tu właśnie przemysł stoczniowy jest jej kręgosłupem. Okręty nie są jednorazowym zakupem, to są złożone systemy, które trzeba serwisować, naprawiać, modernizować przez dekady. Bez krajowych stoczni oznaczałoby to uzależnienie od zagranicznych dostawców, długie kolejki w stoczniach NATO-wskich partnerów, a w kryzysie brak dostępu do części zamiennych czy fachowców. Własny przemysł stoczniowy gwarantuje więc ciągłość działania floty w warunkach pokoju, kryzysu i wojny.

Dodatkowo Bałtyk jest dziś miejscem coraz ostrzejszej gry wywiadowczej i sabotażowej. Przykład Nord Streamu i gazociągów bałtyckich pokazuje, że infrastruktura pod wodą to potencjalny cel. Polska, która ma nowoczesną flotę minową (Kormorany), a wkrótce fregaty z obroną powietrzną (Mieczniki), ma realne zdolności do patrolowania tego obszaru i reagowania na zagrożenia hybrydowe. Nie ma w tym przesady: Marynarka i stocznie są strażnikami energetycznego krwioobiegu państwa.

Ruszyła budowa drugiego Miecznika

Gospodarka: koło zamachowe regionów i całego państwa

Przemysł stoczniowy to nie jest tylko wąska branża „budowy statków”. To wielowarstwowy łańcuch wartości, który zasila tysiące firm od wielkich producentów stali, silników, elektroniki, po drobnych dostawców komponentów, usługi spawalnicze, logistykę czy informatykę przemysłową. Każdy nowy okręt to setki podwykonawców w samym Pomorzu, ale i w całej Polsce.

Na przykład budowa fregat Miecznik to nie tylko pochylnię w Gdyni. To umowy offsetowe na transfer technologii radarów, systemów walki elektronicznej, zarządzania sieciocentrycznego. To polskie spółki elektroniczne, które zyskują know-how, by w przyszłości robić własne modernizacje. To politechniki morskie i wojskowe, które kształcą nowych inżynierów. Każdy etap to lokalna konsumpcja, podatki, miejsca pracy, a w skali dekady — impuls rozwojowy.

Trzeba też zobaczyć większy obraz: Polska, która ma zdolność budowania i utrzymania własnych jednostek wojennych, nie musi przepalać całego budżetu na gotowe platformy z zagranicy. Każda złotówka zainwestowana w PGZ Stocznię Wojenną czy Remontową Shipbuilding w dużej części zostaje w kraju i napędza inne sektory. To przeciwieństwo prostego importu to budowanie kompetencji, które można potem wykorzystać w sektorze cywilnym: statki offshore, statki badawcze, kablowce, lodołamacze. Tak właśnie rodzi się odporność gospodarki.

Co więcej, sektor morski tworzy przyszłość energetyczną Polski. Farmy wiatrowe offshore to potężny biznes, ale trzeba je zbudować, serwisować, ochraniać. Kto to zrobi, jeśli nie rodzime stocznie z doświadczeniem wojskowym? Inwestując w Marynarkę, inwestujemy też w cywilne gałęzie, a to jest esencja nowoczesnego przemysłu morskiego.

PGZ Stocznia Wojenna

i

Autor: PGZ Stocznia Wojenna

Społeczność: duma, etos, ludzie — czyli serce, którego nie widać w liczbach

Nie da się przecenić znaczenia społecznego stoczni i floty dla Pomorza. Tożsamość Gdyni, Gdańska, Szczecina jest zbudowana wokół stoczni i morza. To stąd wyszła Solidarność — nie przypadkiem, bo stocznia to zawsze było coś więcej niż zakład pracy. To była wielopokoleniowa historia. Ojciec stoczniowiec uczył syna spawania. Rodziny przekazywały swoje specjalizacje. Marynarze i stoczniowcy razem organizowali festyny, wspólne uroczystości, wspólne pogrzeby kolegów, którzy zginęli na morzu.

Kiedy stocznie upadały w latach 90., upadała nie tylko gospodarka regionu, ale i więź społeczna. Zamykano szkoły zawodowe, bo „stocznia nie ma przyszłości”. Młodzi ludzie masowo wyjeżdżali na Północ — do Norwegii czy Niemiec. Dziś każda nowa stępka, każdy projekt jak Miecznik czy Kormoran to symbol, że Pomorze nie jest skansenem. To sygnał dla młodych, że warto tu zostać, bo można budować coś nowoczesnego i potrzebnego państwu.

Nie zapominajmy, że ta społeczność to również marynarze i ich rodziny. Okręty nie budują się „dla papieru”. Pływają na nich ludzie, którzy ryzykują w razie kryzysu i wojny. Ich morale, ich duma z jednostki, ich wiara, że mają nowoczesny sprzęt — to fundament, którego nie kupisz w zagranicznym katalogu. Ludzie muszą wiedzieć, że ich okręt został zbudowany przez sąsiadów, kolegów, rodzinę, w tej samej stoczni, w której ich dziadek budował „Błyskawicę”. Ten lokalny patriotyzm staje się spoiwem, które buduje społeczną odporność.

Portal Obronny SE Google News