– Chociaż o koncepcji polskich „żywych torped” mówimy zwykle w kontekście 1939 r., to pierwszy znany nam ochotnik do straceńczej misji, mat rezerwy Marynarki Wojennej Stanisław Chojecki, już w maju 1937 r. w liście do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, zadeklarował poświęcenie życia. Jednak idea ta nabrało rozgłosu w Polsce właśnie dopiero wiosną 1939 r., kilka dni po tym, gdy III Rzesza uznała za nieważną deklarację o niestosowaniu przemocy – przypomina dr Marcin Kłodziński.
DO CHCĄCYCH NIEZWŁOCZNIE ODDAĆ ŻYCIE ZA OJCZYZNĘ W CHARAKTERZE ŻYWYCH TORPED
28 kwietnia 1939 r. Adolf Hitler w Reichstagu powtórzył zamiar przyłączenia Gdańska do Rzeszy oraz wypowiedział polsko-niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy.
– Na polską opinię publiczną słowa Hitlera zadziałały jak iskra rzucona na proch…
5 maja 1939 r. minister spraw zagranicznych RP Józef Beck, w przemówieniu sejmowym – odpowiadając na przemówienie Hitlera – odrzucił niemieckie żądania mówiąc w Sejmie: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”.
Dzień później, na łamach jednej z najbardziej poczytnych gazet II RP „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” (IKC) opublikowano list braci – kaprala rezerwy Edwarda i starszego strzelca rezerwy Leona Lutostańskich oraz ich szwagra Władysława Bożyczki. Napisali do redakcji:
„Proszę zamieścić nasz list otwarty w swoim piśmie, ponieważ chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. Otóż ja i moi dwaj szwagrowie wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za Ojczyznę w charakterze żywych torped, żywych bomb, w charakterze żywych min przeciwpancernych. Do tego celu nie są potrzebni ludzie zupełnie zdrowi. Muszą to być ludzie silni duchem. Nie wątpimy, iż takich ochotników zgłosi się tysiące, a te tysiące spowodują u wroga straty liczone w setkach tysięcy ludzi i w milionach złotych.
Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka, może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie, bombie lub minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i tem samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom, zniszczy zaś wielu wrogów.
Do tego celu nie są potrzebni ludzie zupełnie zdrowi z kategorją A, B czy C, lecz może to być nawet człowiek ułomny, lecz silny duchem, który twardo postanowił oddać życie dla Ojczyzny bez reszty, bo musi przede wszystkiem powiedzieć sobie, że dla niego w ogóle niema szansy ocalenia.(...) W ten sposób chcemy oddać nasze życie w ręce Marszałka Polski Śmigłego-Rydza, ażeby zużytkować je jak najskuteczniej w obronie Ojczyzny. Proszę nie myśleć, że my to robimy z jakiejś rozpaczy, czy czegoś podobnego. Ja jestem urzędnikiem państwowym, szwagier jest pracownikiem miejskim, drugi szwagier jest masarzem, zarabiamy nieźle, jesteśmy silni i zdrowi. Tylko nie wiemy, gdzie się mają zwracać kandydaci. Oddajemy swoje życie do dyspozycji Marszałka Polski, by spożytkował je dla obrony Polski”.
NA APEL ODPOWIEDZIAŁO 4,7 TYSIĄCA OBYWATELI RZECZYPOSPOLITEJ
Apel nie pozostał w społeczeństwie bez echa. Możliwe, że byli nim zaskoczeni sami inicjatorzy tego wezwania.
„Wśród obywateli Polski znaleźli się też ludzie gotowi oddać swe życie za Ojczyznę w czasie samobójczych ataków na statki i okręty niemieckie” – pisał historyk Konrad Aleksander Czernielewski z Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi w opracowaniu „Jak przygotowywano psychicznie i mentalnie żołnierzy do walki w XIX i XX stuleciu?” (2021).
Szacuje się, że od 6 maja 1939 r. do redakcji gazet i jednostek WP w całym kraju zgłosiło się ponad 4,7 tys. ochotników, w tym ponad 150 kobiet. Zgłaszały się osoby w wieku od kilkunastu do kilkudziesięciu lat. Wszyscy deklarowali gotowość do udziału w straceńczych misjach w obronie Rzeczypospolitej. Listy wysyłano także bezpośrednio do Naczelnego Wodza marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego.
– Idea żywych torped stała się niezwykle nośnym tematem budującym morale. Bez wątpienia, biorąc pod uwagę odzew, była to potężna akcja propagandowa. W żadnym razie nie był to realny pomysł na walkę z Kriegsmarine w przypadku wybuchu wojny. Rozpatrując propagandowe znaczenie tego, co wydarzyło się wiosną 1939 r., musimy podkreślić jedno – rozpropagowana przez prasę idea polskich „żywych torped” dawała praktycznie każdemu, bez względu na wiek, płeć oraz tężyznę fizyczną, możliwość zostania bohaterem. Oczywiście przy straszliwej cenie, ale takiej, którą bardzo wielu w dobie zagrożenia Ojczyzny była w stanie zapłacić – podkreśla dr Kłodziński.
Podobno miało dojść również do spotkania zorganizowanego przez Marynarkę Wojenną.
– O spotkaniu, do którego miało dojść w Gdyni, wiemy tylko z relacji powojennych. Zgodnie z nimi, wzięło w nim udział ponad 80 ochotników. W jego czasie oficer – według jednych wojsk lądowych, według drugich Marynarki Wojennej – miał zebranym pokazać film lub fotografie specjalnych torped, informując ich, że Marynarka Wojenna dysponuje kilkunastoma prototypami takich pojazdów. Podkreślano przy tym, że są to wersje, które po skierowaniu na cel można opuścić, ratując życie. Niestety brak odpowiednich źródeł nie pozwala nam na stwierdzenie, jaki był przebieg spotkania, przyjmując, że się odbyło, jak również jaki był jego cel. Czy był to element akcji propagandowej, czy też walki psychologicznej wymierzonej w Niemców?
Wyobraźnię ochotników mogły pobudzać pojawiające się w ówczesnej prasie informacje o samobójczych misjach w czasie wojny japońsko-chińskiej w 1932 r. Do światowej prasy trafiła informacja o trzech japońskich żołnierzach, którzy rzekomo obwiesili się ładunkami wybuchowymi, po czym rzucili się na chińskie pozycje, zabijając siebie i kilkudziesięciu wrogów, lecz historycy nie potwierdzają tej historii.
SAMOBÓJCZE ATAKI KOJARZYMY NAJCZĘŚCIEJ Z JAPOŃCZYKAMI
Pomysł samobójczych ataków lotniczych zrealizowali Japończycy w końcowej fazie II wojny światowej, wysyłając do walki z amerykańskimi okrętami tysiące ochotników. Od października 1944 r. do kapitulacji cesarstwa 2 września 1945 r. zginęło co najmniej 3913 lotników-kamikadze, którym udało się zatopić 56 jednostek i uszkodzić ok. 270. Nie była to jedyna samobójcza broń powietrzna Japonii. W ostatnich miesiącach wojny wprowadzono samolot-pocisk Yokosuka MXY-7 Ohka. Amerykanie nazwali ten samolot jednorazowego użycia (w przeciwieństwie do zwykłych samolotów kamikadze ten nie mógł lądować, gdyby nie znalazł celu) mianem „baka”. Po japońsku” „głupek”.
Najbliższe europejskiej (w tym polskiej) koncepcji samobójczych misji torpedowych były japońskie Kaiten – kilkaset żywych torped użytych w latach 1944-45 przeciw amerykańskiej flocie. W opinii amerykańskich badaczy bronie samobójcze są jednak charakterystyczne dla państw, które w obliczu klęski sięgają po rozpaczliwe rozwiązania, a Japonia w schyłkowej fazie wojny jest tu dobrym przykładem. Ponadto wskazują, że w tym przypadku rolę odegrały tam czynniki psychologiczne m.in. bezgraniczne oddanie cesarzowi i specyficzne rozumienie samobójstwa jako rozwiązania honorowego.
Mimo agresywnej postawy III Rzeszy i zagrożenia Europy wojną koncepcja „żywych torped” nie u wszystkich Polaków wzbudziła entuzjazm (w Japonii był powszechnie akceptowany – Portal Obronny).
„Łatwiej jest zdecydować się na śmierć, niż będąc zamkniętym w żywej torpedzie trafić w nieprzyjacielski okręt płynący w dodatku z dużą szybkością zygzakiem i czujnie badający okoliczne wody przy pomocy aparatów podsłuchowych. Zresztą siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie jego obywateli" – pisał na łamach „Przeglądu Morskiego" już w listopadzie 1938 r. porucznik rezerwy Marynarki Wojennej inż. Aleksander Potyrała. Uczestniczył on w przygotowaniu założeń projektów niszczycieli „Grom" i okrętów podwodnych klasy „Orzeł".
– Do ataków polskich „żywych torped” na okręty Kriegsmarine we wrześniu 1939 r. nigdy nie doszło. Nie mamy nawet żadnych przekonywujących przesłanek, które świadczyłyby, że taką koncepcję rozważano. Wiemy jednak, że tuż przed wybuchem wojny rozpoczęto tworzenie składających się z ochotników oddziałów szturmowych i dywersyjnych w ramach sił lądowych. W Sanoku w 2. Pułku Strzelców Podhalańskich utworzono tzw. batalion śmierci. Podobne jednostki miały powstać także w Warszawie i innych miastach – przypomnina dr Kłodziński.
Inicjatorzy listu otwartego z 6 maja uczestniczyli w wojnie obronnej 1939 r. Edward Lutostański pseudonim Puk walczył w szeregach Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) i Armii Krajowej. Po wojnie został aresztowany przez UB i w 1950 r. skazany na sześć lat więzienia.
NIE TYLKO JAPOŃCZYCY – TAKŻE WŁOSI, NIEMCY I BRYTYJCZYCY
Koncepcję załogowych torped kierowanych na cel realizowali Brytyjczycy i Niemcy podczas II wojny światowej, a Włosi – jeszcze pod koniec – I wojny.
– Projekty te dawały ochotnikowi-operatorowi szansę na przeżycie, co pokazują nam np. niemieckie torpedy typu Neger. Odsetek śmierci był jednak bardzo wysoki – podkreśla historyk Muzeum Marynarki.
Od połowy lat 30. w zbrojowni marynarki wojennej w La Spezia we Włoszech zbudowano co najmniej kilkadziesiąt egzemplarzy torped typu SLC (Siluro a Lenta Corsa – wolnobieżna torpeda), a nieoficjalnie – „maiale” (świnia). Torpeda kal. 533 mm i długości 6,7 m. był napędzana elektrycznym silnikiem o mocy 1,2 kW i rozwijała prędkość do 3 węzłów (ok. 5,5 km/h).
Załogę SLC stanowiło dwóch marynarzy-płetwonurków w kombinezonach do nurkowania. Siedzący okrakiem na kadłubie torpedy operatorzy wyposażeni byli w aparaty tlenowe. Jednostka mogła operować na głębokości 15 m, jednak zakładano także działania na głębokości ok. 30 m. SLC była wyposażona w minę z ładunkiem wybuchowym o masie 200-300 kg z zapalnikiem zegarowym. Załoga posiadała nożyce do cięcia sieci zagrodowych i magnetyczne uchwyty do montażu głowicy bojowej na burcie nieprzyjacielskiego okrętu. Latem 1939 r. było gotowych kilkanaście egzemplarzy.
Broń zaprojektowano z myślą o walce z brytyjską Royal Navy na Morzu Śródziemnym operującą z baz na Malcie, w Aleksandrii i na Gibraltarze. Pierwsza jednostka używająca SLC - I. Flottiglia Mezzi d’Assalto (MAS – środki ataku) powstała we czerwcu 1939 r.
Największa akcja z użyciem torped SLC miała miejsce w nocy z 18 na 19 grudnia 1941 r. W trakcie operacji EA3 trzy załogi „maiale” przedarły się przez sieci zaporowe brytyjskiej bazy w Aleksandrii i założyły miny na kadłubach „Queen Elizabeth” i „Valiant”, niszczyciela „Jervis” oraz pływającego pod norweską banderą tankowca „Sagona”. Pierwsza z eksplozji nastąpiła o 5:47. Jednostki uległy uszkodzeniu, ośmiu marynarzy zginęło. Sześciu ochotników z X. Flottiglia MAS trafiło do brytyjskiej niewoli. Uszkodzone jednostki naprawiono. Zdobyte egzemplarze SLC Brytyjczycy wykorzystali jako inspirację przy konstruowaniu dwuosobowych torped Chariot. Użyto ich bojowo m.in. jesienią 1942 r. podczas ataku na zacumowany w fjordzie Trondheim okręt liniowy „Tirpitz”.
8 lipca 1944 roku na wodach kanału La Manche polski krążownik ORP „Dragon” został trafiony niemieckim Negerem. Był to układ dwóch napędzanych silnikiem elektrycznym torped G7e, w której górna zamiast ładunku posiadała zamkniętą pleksiglasową kopułką kabinę dla sterującego, który podpływał w pobliże celu, odpalał dolną, uzbrojoną torpedę w kierunku celu i powracał do bazy. W wyniku ataku wykonanego przez Karl-Heinza Potthasta zginęło 37 polskich marynarzy, 14 odniosło rany. Łącznie Niemcy zbudowali ok. 200 egzemplarzy torped Neger i używali go bojowo do jesieni 1944 r.
– Ideę polskich „żywych torped” można uznać również za broń psychologiczną ukierunkowaną na odstraszenie Niemców, przestrogę i demonstrację wysokiego morale i determinacji polskiego społeczeństwa wobec potencjalnego agresora – podsumował dr Kłodziński.
Listen on Spreaker.