Rosyjski atak dronowy na Polskę ujawnił słabości obrony powietrznej NATO. Walka wymaga zmiany strategii obrony

2025-09-13 10:02

Po rosyjskim ataku systemów bezzałogowych na Polskę w europejskiej prasie rozgorzała dyskusja na temat tego, w jakim stopniu NATO, nasz kraj i inne państwa wschodniej flanki są nieprzygotowane na podobnego rodzaju zagrożenia. Podkreśla się niekorzystną dla Zachodu asymetrię środków, bo po to, aby zniszczyć drony Gerbera, których koszt budowy oscyluje wokół 10 tys. dolarów, Polska i wspierające nas państwa Paktu podniosły lotnictwo, zarówno F-16 jak i F-35, a godzina pracy tych maszyn liczona jest w setkach tysięcy dolarów. Ponadto „strzelaliśmy” najprawdopodobniej rakietami klasy powietrze – powietrze, z których najtańszy model wyceniany jest na około 1 mln dolarów.

Rosyjskie drony nad Polską. Ukraińcy pokazali mapę

i

Autor: Planespotter Geneva/Monitorwar/ Pexels.com
  • Rosyjski atak dronowy na Polskę ujawnił słabości obrony powietrznej NATO i jej asymetrię kosztową.
  • Polska poniosła stokrotnie wyższe koszty obrony niż Rosja, niszcząc jedynie „kilka” z 19-23 dronów.
  • Tradycyjna strategia odstraszania przez "odmowę" jest niewystarczająca; konieczne jest odstraszanie przez "karę".
  • Jakie konsekwencje czekają Polskę, jeśli nie rozwinie zdolności do masowego odwetu na rosyjskie cele?

Jakie koszty poniosły Polska i NATO?

Upraszczając: Polska i NATO poniosły - zaryzykuję - 100-krotnie większe koszty na obronę niż wydała Rosja przygotowując i realizując całą operację. Ta buchalteria, zwłaszcza w sytuacji wojny asymetrycznej, w której już się znajdujemy, ma znaczenie, bo nasze zasoby, a co za tym idzie i zdolności, mogą się wyczerpywać szybciej niż przeciwnika. Dostrzeżono też relatywnie niewielką skuteczność niszczenia rosyjskich dronów, bo z szacunkowej liczby 19-23 systemów, które wtargnęły w polską przestrzeń powietrzną, zniszczono „kilka”, jak deklarują przedstawiciele naszych i sojuszniczych sił zbrojnych.

Ten brak precyzji jest w tym wypadku wymowny, ale nie mniej istotna jest niewielka skuteczność, w porównaniu np. z siłami antydronowymi Ukrainy, które mają regularnie do czynienia z o niebo większymi nalotami, a raportują regularnie o unieszkodliwieniu 80-90 % wrogich maszyn. Niemiecki "Die Welt" ujawnił również, że kilka z dronów, którymi zaatakowano Polskę, zmierzało w kierunku lotniska Jasionka i to one najprawdopodobniej zostały zniszczone przez lotnictwo. Te doniesienia należałoby połączyć z deklaracjami generała Wiesława Kukuły, Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, który na konferencji prasowej mówił, iż zniszczone zostały te maszyny przeciwnika, które stanowiły zagrożenie.

Odebrane zostało to zostało, iż uderzono w drony wyposażone w głowice bojowe, co nie jest najprawdopodobniej prawdą. Powód jest prosty. Otóż nie ma możliwości, aby pilot myśliwca czy operator systemów radarowych był w stanie ocenić, czy lecący dron Gerbera ma w swej głowicy materiał wybuchowy czy nieszkodliwy balast. Słowa generała Kukuły interpretuję jako deklarację, iż zniszczono te systemy, które stanowiły zagrożenie dla celów wojskowych, a ochrona obiektów cywilnych ani nie była priorytetem polskich sił zbrojnych, ani nie mamy takich zdolności.

Jak NATO będzie bronić się przed kolejnymi rosyjskimi atakami dronowymi?

To zaś zmusza mnie do postawienia pytania o to, w jaki sposób Rzeczpospolita i inne państwa NATO mają zamiar bronić się przed ewentualnymi rosyjskimi atakami przy użyciu systemów bezzałogowych. Sprawa jest o tyle istotna, że Rosjanie rozbudowują swe zdolności produkcyjne. W zeszłym roku zbudowali - jak się szacuje - ok. 40 tys. dronów bojowych Geran, w tym ma to być 70 tys. A docelowo, jak informował publicznie prezydent Zełenski, chcą mieć możliwość „używania” dziennie nawet 1000 tego rodzaju systemów.

Skala zagrożenia będzie zatem narastała, tym bardziej, że jak informuje Konrad Muzyka, Rosjanie w każdym okręgu wojskowych tworzą w ramach programu Rubikon po pułku lądowych systemów bezzałogowych, a jednostki liniowe są wyposażane w Gerany, którymi będą atakować wojska czołowe przeciwnika. Federacja Rosyjska - nie odczuwająca ograniczeń finansowych i przemysłowych w takim stopniu jak Ukraina - wybrała model „taniej wojny” i będzie rozwijała swe zdolności. Zagrożenie zatem nie ulegnie zmniejszeniu, a przeciwnie, będzie narastało.

Tradycyjny model obrony przed atakami dronowymi nie wystarczy

To zaś zmusza nas do postawienia na porządku dziennym kwestii obrony przed rosyjskimi atakami z powietrza. Tradycyjny model, polegający na rozwijaniu zdolności do przechwytywania środków napadu powietrznego jest niewystarczający i nie da nam ochrony nawet przed rosyjskimi rakietami, nie mówiąc już o rojach czy falach bezzałogowców. Odwołajmy się do obliczeń Fabiana Hoffmana, niemieckiego eksperta pracującego na Uniwersytecie w Oslo, który w specjalistycznym portalu War on the Rocks zaprezentował „rachunek” możliwości Rosji i porównał go z europejskimi zdolnościami do obrony.

Obraz jaki się wyłania nie jest, najdelikatniej mówiąc, optymistyczny. W opinii tego uznanego eksperta Rosjanie produkują obecnie, bo przestawili swój przemysł na potrzeby wojenne, z grubsza rzecz biorąc 10 razy więcej rakiet manewrujących różnych typów (Kh-101, Kalibr, Kh-59, Oniks) niż przed wojną. W ujęciu liczbowym oznacza to, że mają do dyspozycji ok. 2 tys. rakiet manewrujących rocznie, pochodzących „ze świeżej” produkcji. Do tego dochodzą rakiety balistyczne, których Rosjanie produkują rocznie, według szacunków Hoffmana, 1000 sztuk.

Innymi słowy: nie licząc dronów dalekiego zasięgu (trzeba pamiętać, że nowa wersja Gerana 3 wg rosyjskich mediów ma zasięg 2,5 tys. km) Moskale mogą rocznie, nie zmniejszając stanu swoich zapasów, wystrzelić na europejskie cele, w razie wybuchu wojny pełnoskalowej, 3 tys. pocisków rakietowych.

Czym może bronić się Europa przed Rosją?

Czym może bronić się Europa? Na razie pozostawmy nie na marginesie kwestię braku, zwłaszcza wobec długiej granicy NATO – Rosja-Białoruś, wystarczającej liczby wyrzutni i skoncentrujmy naszą uwagę jedynie na zdolnościach do przechwytywania. Amerykański Lockheed Martin produkuje rocznie 800 do 900 rakiet do systemów Patriot, z których jednak jedynie około 500 trafia na nasz kontynent.

Te proporcje mogą zresztą podlegać w najbliższej przyszłości niekorzystnym zmianom, zważywszy na ostatnie deklaracje szefa Pentagonu, wskazujące na rosnące - w amerykańskiej polityce bezpieczeństwa - znaczenie obrony własnego kraju i „zachodniej półkuli”. Dodając do tego potencjału produkcję europejską (Aster 30B1 and Aster 30B1NT) w zakresie rakiet służących do zwalczania rakiet balistycznych i biorąc pod uwagę, że statystycznie, aby zniszczyć rakietę przeciwnika, trzeba „zużyć” dwie własne oznacza, to, że Europa nie jest dziś w stanie przechwycić ok. 1000 rosyjskich pocisków balistycznych.

A co z rakietami manewrującymi i dronami z napędem turboodrzutowym? Co więcej, jak zauważa Hoffman, „ponieważ pociski przechwytujące do obrony przeciwrakietowej są kilkakrotnie droższe niż pociski balistyczne produkowane przez Rosję, strategia ta jest z natury nieopłacalna. Podobne problemy występują w przypadku obrony przeciw rakietom manewrującym, choć różnice w produkcji i kosztach są mniej dotkliwe”. Innymi słowy: nawet jeśliby Europejczykom udało się skokowo powiększyć swe zdolności do produkcji rakiet przechwytujących (nie zapomnijmy o wyrzutniach), to i tak w rezultacie przyjęliby logikę wojny wyraźnie, ze względów ekonomicznych, premiującej agresora. Nie mieliby też odpowiedzi na zmasowane ataki dornów nowej generacji, których Rosja będzie produkowała coraz więcej i o coraz lepszych parametrach.

Latem ubiegłego roku dziennik "Financial Times", powołując się na źródła w kwaterze głównej NATO, napisał, że państwa europejskie, a Polska nie jest tu wyjątkiem, mają jedynie 5 % niezbędnych systemów obrony własnej przestrzeni powietrznej. Teraz sytuacja uległa pogorszeniu, ze względu na wzrost rosyjskim możliwości produkcyjnych, za czym nie nadążają producenci z szeroko rozumianego Zachodu.

Garda: Rosjanie ćwiczą ataki na Polskę

Polityka obrony NATO to doktryna odstraszania "by denial"

Problem, z którym się mierzymy, nie ma jednak charakteru sprzętowego czy amunicyjnego, ale jest znacznie poważniejszy. Polityka obrony NATO koncentruje się bowiem na doktrynie odstraszania "by denial". Polega to na zbudowaniu takiego potencjału, który uniemożliwi przeciwnikami zrealizowania jego planów polegających na skutecznym wtargnięciu i zajęciu części bronionego terytorium. Problem polega wszakże na tym, że o ile w przypadku starcia sił lądowych tego rodzaju strategia jest zrozumiała, o tyle w przypadku wojny powietrznej, z dystansu (drony i rakiety) należy mieć co do tego wątpliwości.

Nawet jeśli będziemy dysponowali odpowiednim potencjałem przechwytywania rosyjskich rakiet i systemów bezzałogowych, to i tak damy sobie - realizując takie podejście - narzucić niekorzystny rachunek sił i nakładów, co będzie oznaczało wyczerpywanie naszych zasobów.

W wojnie z dystansu lepszą jest strategia odstraszania "by punishment"

W przypadku wojny z dystansu, w której Rosjanie będą używali, tak jak obecnie na Ukrainie rojów czy raczej fal dronów, którym towarzyszą ataki rakietowe, lepszym podejściem byłoby odwoływanie się do strategii odstraszania "by punishment". Rosjanie muszą być boleśnie „karani” za przeprowadzone ataki. Problem wszakże polega na tym, że aby realizować tego rodzaju podejście, trzeba mieć narzędzia w postaci zdolności do atakowania, przy użyciu relatywnie tanich systemów, obiektów położonych na głębokich tyłach Rosjan.

Odstraszanie polegałoby w tym przypadku na pewności (po rosyjskiej stronie), iż w odpowiedzi na ich atak, będziemy w stanie boleśnie dla nich odpowiedzieć, niszcząc obiekty przemysłowe, wojskowe (lotniska, koszary, magazyny) czy infrastrukturalne. Na potrzeby odstraszania "by punishment" nie jest niezbędna zdolność unieszkodliwienia celów będących w ruchu, co oznacza, iż nie musimy dysponować najnowszymi technologiami, a wystarczą nam zdolności umownie „na poziomie lat 70.”.

Portal Obronny SE Google News

Państwa bałtyckie i Finlandia są gotowe uderzyć w Rosję rakietami dalekiego zasięgu?

Tego rodzaju strategię zaczynają, nota bene, realizować właśnie Ukraińcy, informujący o budowie potencjału pocisków Flamingo. My tych zdolności nie mamy, a jak jest w przypadku innych państw wschodniej flanki NATO? Anders Åslund, szwedzki ekspert współpracujący z Atlantic Council, w odpowiedzi na pytanie, czy rosyjski atak dronowy na Polskę nie jest czasem wstępem do poważniejszej operacji mającej na celu uderzenie na państwa bałtyckie i Finlandię, napisał, że „nie sądzi”, bo „w przeciwieństwie do Polski, wszystkie te cztery kraje są gotowe zaatakować Rosję rakietami dalekiego zasięgu, które dotrą do Petersburga i Moskwy już pierwszego dnia wojny. Polska była nieprzygotowana i niezdecydowana. Więc Rosja prawdopodobnie ukarze ją kolejnymi atakami".

Nawet jeśli ten wpis szwedzkiego ekonomisty uznamy za „na wyrost” i nie do końca odpowiadający rzeczywistości, to nie to jest dzisiaj istotne. Otóż jest tylko kwestią czasu, kiedy państwa graniczące z Federacją Rosyjską - świadome zagrożeń - zaczną rozbudowywać swój potencjał w zakresie zdolności do zmasowanej odpowiedzi odwetowej na rosyjskie cele w razie ataku Moskali. Jeśli Polska nie pójdzie tą samą drogą, to stanie się na tle innych państw wschodniej flanki i Ukrainy bezbronnym celem, co będzie prowokowało Rosjan do testowania naszej odporności.

Sonda
Czy wojska dronowe powinny być samodzielnym rodzajem wojsk?