Od TCCC po rehabilitację – jak działa wojskowy system opieki medycznej

2025-09-08 17:17

8 września obchodzony jest Dzień Ratownika Medycznego. To święto zaistniało w 2006 r., wraz z ustawą o Państwowym Ratownictwie Medycznym (PRM). Szacuje się, że w Polsce ten zawód wykonuje ok. 20 tys. osób. W systemie pracuje ok. 11,4 tys. ratowników medycznych. W służbach mundurowych – ponad 1,8 tys., w tym w MON-ie nieco ponad tysiąc. Wojsko potrzebuje znacznie więcej ratowników. Życzymy wszystkim ratownikom wojskowym, by mieli jak najmniej okazji do sprawdzania swoich umiejętności, a jeśli już – to tylko w czasie pokoju i na ćwiczeniach.

ratownik pola walki

i

Autor: WOT/ Materiały prasowe

• W Wojsku Polskim jest 1846 etatów dla ratowników medycznych, z czego ponad 40 proc. pozostaje nieobsadzonych.

• Kompetencje wojskowych ratowników rozszerza rozporządzenie MON z 2019 r.

• Taktyczno-bojowa opieka nad poszkodowanym obejmuje procedury niedostępne dla cywilnych ratowników, np. szycie ran.

• NATO i Wojsko Polskie stosują pięciopoziomowy system opieki medycznej – od „złotej godziny” na polu walki po leczenie i rehabilitację w kraju.

• Wojskowy Instytut Medyczny postuluje, by także ratownicy cywilni byli szkoleni w podstawach medycyny pola walki.

Ratownicy medyczni w wojsku – więcej zadań, większe odpowiedzialności

Dodać należy, że w szpitalach podległych Ministerstwu Obrony Narodowej pracuje 250 ratowników cywilnych. To pracownicy etatowi lub kontraktowi (wykonujący pracę jako jednoosobowe działalności gospodarcze). Mundurowi ratownicy są w Państwowej Straży Pożarnej – ok. 900 ratowników. W Policji – 451, w Straży Granicznej – 35 i w Służbie Ochrony Państwa – 6.

Ratownikiem medykiem jest się – nie wchodząc w szczegóły – po ukończeniu kursu kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP). By pracować w systemie PRM, trzeba mieć ukończone studia na poziomie licencjackim. Z otwartych źródeł wynika, że Wojsko Polskie ma dla ratowników medycznych 1846 etatów. Z tej puli obsadzonych jest 1056.

Ratownicy medyczni w strukturach wojskowych, mają znacznie większe obowiązki niż ich cywilni odpowiednicy – ich kompetencje regulowane są rozporządzeniem MON z 8 marca 2019 r. Gdy weszło ono w życie, w uzasadnieniu podkreślono:Specyfika działań ratowniczych w Siłach Zbrojnych RP wymaga stosowania standardów taktycznych m.in. TCCC (Tactical Combat Casualty Care) oraz wymusza i uzasadnia poszerzenie kompetencji wojskowego personelu medycznego, w tym ratowników medycznych…”.

Jakby ktoś nie wiedział, to… Tactical Combat Casualty Care (TCCC), znane również jako TC3, to kompleksowy system wytycznych dotyczących udzielania pomocy medycznej w warunkach bojowych, opracowany przez Departament Obrony Stanów Zjednoczonych (obecnie jets to Departament Wojny). Jest to taktyczno-bojowa opieka nad poszkodowanym na polu walki, której celem jest zwiększenie szans przeżycia rannych żołnierzy podczas operacji bojowych.

Czynności medycznych wynikających z TCCC nie wykonują ratownicy cywilni. Gdy taki postanawia realizować się zawodowo w Wojskowej Służbie Zdrowia, to musi ukończyć specjalistyczne szkolenie. Od wojskowego ratownika wymaga się więcej niż od cywilnego. Mundurowy szkolony jest do działania w warunkach wojennych. Musi umieć, na przykład, szyć rany. Na wykonywanie tej czynności zezwala wspomniane rozporządzenie. Takich uprawnień nie ma cywilny ratownik, nawet pracujący w systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego.

Garda: Rafał Dutkiewicz - Platforma Bezpieczeństwa i Obronności
Portal Obronny SE Google News

Pięć poziomów opieki medycznej nad poszkodowanymi żołnierzami

Jako że od jakiegoś czasu w przestrzeni publicznej sporo mówi się o (ewentualnym) zagrożeniu ze strony Rosji i jego konsekwencjach, środowiska medyków wojskowych, przede wszystkim Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, postulują, by ratownicy cywilni poddani zostali szkoleniu z podstaw medycyny pola walki.

Medycyna pola walki to zbiór działań medycznych, które w trakcie ekstremalnych i kryzysowych sytuacji mogą uratować ludzkie życie. Zajmuje się specyficznymi obrażeniami w specyficznych warunkach, gdzie czynniki takie jak ograniczony dostęp do zasobów, wysokie ryzyko urazów i ciężkie warunki atmosferyczne są stanem normalnym. Z tej przyczyny charakter obrażeń powstających w efekcie działań bojowych jest inny niż tych zdarzających się w środowisku cywilnym.

Na marginesie: czy wiecie, że współczesne pogotowie ratunkowe wywodzi się z… pól bitewnych? W 1792 r. młody francuski lekarz wojskowy baron Jean Dominique von Larrey zaprojektował lekki pojazd, który miał dowozić chirurgów wojskowych do rannych. Z czasem okazało się, że lepiej lżej rannych dowozić do lazaretów poza polem bitwy. I od rzemyczka do koniczka – w XIX w. powstały cywilne struktury (działające przy straży pożarnej), będące odpowiednikiem współczesnego pogotowia ratunkowego…

Wracamy do teraźniejszości, a konkretnie poziomów organizacji medycznej, systemu obowiązującego w Wojsku Polskim i w NATO. Jest pięć poziomów.

Poziom I. Pierwszą pomoc medyczną w drużynie zapewnia ratownik albo przeszkolony do takich zadań żołnierz. Na tym etapie chodzi o to, by poszkodowany otrzymał pierwszą pomoc na miejscu zdarzenia, przed ewakuacją do punktu medycznego wyższego szczebla. Przepisowo każdy żołnierz ma obowiązek ukończenia podstawowego szkolenia z TCCC. Sumując: w działaniach chodzi o to, by ranny przeżył pierwsze minuty i godziny po urazie (golden hour – złota godzina). To czas, w którym najczęściej można uratować życie, jeśli pomoc jest szybka i skuteczna.

Poziom II. To drugi etap opieki medycznej realizowanej poza bezpośrednim polem walki, ale blisko linii frontu, najczęściej na zapleczu batalionu lub brygady. To tutaj trafiają poszkodowani po pierwszej stabilizacji. Na tym etapie możliwe jest już udzielenie pomocy medycznej wyższego poziomu, z udziałem lekarzy specjalistów. Taki punkt jest zlokalizowany w tzw. ciepłej strefie (warm zone), tj. w pewnej odległości od strefy działań bojowych, ale nadal w rejonie operacyjnym. W punkcie wykonuje się pogłębioną diagnostykę. Lekarze określają, kogo można leczyć na miejscu, a kogo należy pilnie ewakuować na poziom III opieki medycznej – transportem lądowym lub powietrznym.

Poziom III. Poszkodowany transportowany jest do mobilnego szpitala wojskowego. Działa on poza strefą frontową, przy brygadzie lub dywizji. To kluczowy element wojskowej służby zdrowia, bo odpowiada za zaawansowane leczenie rannych żołnierzy w strefie operacyjnej. Obsługa takiego punktu jest zdolna do wykonywania zaawansowanej diagnostyki i leczenia chirurgicznego, reanimacji i intensywnej terapii. Dysponuje odpowiednim sprzętem, niekoniecznie dostępnym dla poziomu II. Na tym etapie możliwa jest kilkudniowa hospitalizacja. Jeśli trzeba jeszcze bardziej specjalistycznego leczenia, pacjenta przewozi się do placówek stacjonarnych.

Poziom IV. To stacjonarne, referencyjne, szpitale, znajdujące się najczęściej w kraju pochodzenia żołnierza lub w bezpiecznych państwach sojuszniczych. U nas są to: Wojskowy Instytut Medyczny, wojskowe szpitale kliniczne, Wojskowy Ośrodek Medycyny Psychotraumatologicznej. Na tym poziomie prowadzone jest nie tylko leczenie, ale i rehabilitacja pohospitalizacyjna pacjenta.

Hipotetyczny przypadek – od pierwszej pomocy po powrót do zdrowia

Na wszystkich tych poziomach, w zależności od ich kwalifikacji, zadania wykonują ratownicy pola walki (po 66-godzinnym kursie kwalifikowanej pierwszej pomocy – KPP) i pełnoprawni żołnierze-ratownicy medyczni, czyli absolwenci studiów medycznych.

Jak to działa w praktyce?

Oto scenariusz postępowania z żołnierzem, który przejdzie przez cztery poziomy pomocy medycznej.

W państwie X polscy żołnierze pełnią misję pokojową. Szeregowy Jan Kowalski wchodzi na minę. Zostaje ciężko ranny. Poważne rany nogi na wysokości podudzia. Krwotok z tętnicy udowej. Otwarte złamanie kości przedramienia. Oparzenia twarzy są najmniej groźnymi ranami.

Ratownik pola walki przystępuje do działania zgodnego z procedurami dotyczącymi poziomu I. Zakłada opaskę uciskową na nogę poszkodowanego. Nakłada opatrunek hemostatyczny (Celox), udrażnia drogi oddechowe, zabezpiecza rany oparzeniowe. Aplikuje rannemu morfinę. Wzywa przez radio MEDEVAC (ewakuację medyczną). Pierwsza pomoc trwa 10 minut. Kowalski jest przygotowany do ewakuacji.

Na poziomie II lekarz stabilizuje rannego. Wykonywana jest szybka diagnostyka obrazowa. Trzeba amputować kończynę powyżej kolana. Wszystko trwa ok. 2 godzin. Pacjenta trzeba przetransportować, samolotem lub śmigłowcem, do szpitala poziomu III.

W nim zespół chirurgiczny przeprowadza operację rekonstrukcyjną kikuta uda. Po operacji żołnierz trafia na OIOM. Przebywa tam, monitorowany, przez trzy dni. Po ustabilizowaniu funkcji życiowych szeregowy Kowalski kwalifikowany jest do ewakuacji strategicznej, do szpitala w kraju (poziom IV).

W Warszawie pacjent trafia do Wojskowego Instytutu Medycznego, do Kliniki Traumatologii i Ortopedii. Tam poddawany jest kolejnym zabiegom. M.in. lekarze przygotowują kikut nogi rannego do protezowania. Po dokonanych operacjach pacjent przenoszony jest do Kliniki Rehabilitacji. Poddawany jest rehabilitacji ruchowej, fizjoterapii, uczy się chodzić z protezą. Zajmują się nim specjaliści od psychologii i psychiatrii, diagnozowany jest w kierunku stresu pourazowego (PTSD). W szpitalu przebywa co najmniej przez 2 miesięce. Po tym czasie komisja lekarska orzeka niezdolność do dalszej służby liniowej, ale zdolność do służby wspomagającej lub przeniesienie do rezerwy…

To jest hipotetyczny scenariusz. Oby w realu było jak najmniej takich zdarzeń.

Z okazji Dnia Ratownika Medycznego życzymy wszystkim wojskowym, by mieli jak najmniej okazji do sprawdzania swoich umiejętności, a jeśli już – to tylko w czasie pokoju i na ćwiczeniach.

Sonda
Czy masz zaufanie do lekarzy?