Spis treści
- Współpraca Rosji i Iranu. Teheran dostarcza Moskwie drony Shahed
- USA będą toczyć wojnę na dwa fronty. Czy Ameryka jest na to gotowa?
- "Mniej prawdopodobne są wojny z rywalami strategicznymi, a rosną zagrożenia asymetryczne"
- Wojna na dwóch frontach koordynowana przez rywali USA i konflikt oportunistyczny
- Ekspert: Ameryka zaniedbała swój potencjał nuklearny
- Ameryka musi odbudować zdolności sił zbrojnych do prowadzenia dwóch równoległych wojen
Współpraca Rosji i Iranu. Teheran dostarcza Moskwie drony Shahed
Z pewnością Moskwa odstąpiła od wcześniej, przez lata realizowanej, polityki ograniczania transferu najnowszych technologii wojskowych do takich krajów jak Iran. Dzisiaj, w związku z uzależnieniem Rosji od dostaw irańskich dronów Shahed-136 współpraca wojskowa obydwu krajów zmienia swój charakter, a nawet analitycy są zdania, że rosyjscy inżynierowie pracują nad ulepszeniem tych systemów bezzałogowych. Rosjanie użyli do tej pory do ataków na ukraińskie cele 4,6 tys. irańskich dronów i rozpoczęli ich produkcję przynajmniej w jednej fabryce w Tatarstanie.
Docelowo Rosjanie chcą produkować 6 tys. tych dronów rocznie, ale to, co warte jest w opinii amerykańskiego eksperta uwagi, to nie tylko fakt pogłębiającej się współpracy wojskowej między Moskwą a Teheranem. Mamy do czynienia z szerszym zjawiskiem, bo Rosjanie starają się ściągnąć do siebie co zdolniejszych inżynierów z krajów afrykańskich i zatrudnić ich w swym sektorze zbrojeniowym. Informacje na ten temat pochodzą przynajmniej z jednego kraju afrykańskiego, Ugandy. Innymi słowy: Rosjanie budują system sojuszniczy, a przynajmniej kooperacji sektorów zbrojeniowych na potrzeby przedłużającego się konfliktu.
Niektórzy amerykańscy eksperci, w rodzaju Wessa Mitchella, w przeszłości pełniącego funkcję z-cy Sekretarza Stanu są przekonani, że geostrategiczni rywale - w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych i sojuszników z państw zachodnich - lepiej wykorzystali ostatnie 2,5 roku, czas wojny na Ukrainie. Rosja potroiła swój budżet wojskowy i zacieśniła współpracę wojskową - zarówno z Iranem, jak i Koreą Płn., a Chiny prowadzą forsowną modernizację swego potencjału militarnego tak jądrowego, jak i konwencjonalnego.
USA będą toczyć wojnę na dwa fronty. Czy Ameryka jest na to gotowa?
W sytuacji, kiedy budżet Pentagonu w czasie ostatnich trzech lat - w ujęciu realnym - pozostaje na niezmienionym poziomie, a Europie daleko jeszcze do uzyskania samodzielności w zakresie zdolności do obrony własnych granic, taka sytuacja, w opinii Mitchella, oznacza przybliżenie perspektywy wojny na dwa fronty, którą Ameryka może być zmuszona toczyć. Nie jest w tym wypadku istotne, czy będziemy mieli do czynienia z uzgodnioną i skoordynowaną akcją państw, które kształtują współczesną „oś zła”, czy może zaostrzenie w jednym regionie zostanie wykorzystane przed innego rywala Zachodu. Tak czy inaczej prawdopodobieństwo toczenia dwóch równoległych wojen z rywalami strategicznymi rośnie. Problemem jest wszakże to, że Stany Zjednoczone już od lat nie są przygotowane na tego rodzaju zagrożenie.
Zwraca na to uwagę David J. Trachtenberg, który w administracji Trumpa był w latach 2017 – 2019 był zastępcą szefa Pentagonu, a obecnie pracuje w republikańskim think tanku National Institute for Public Policy. Przez dziesięciolecia, zarówno w czasach zimnej wojny, jak i zaraz po jej zakończeniu, amerykańska strategia (a w związku z tym również to, jakie siły zbrojne Stany Zjednoczone utrzymywały) zbudowana była na założeniu o konieczności posiadania zdolności do jednoczesnego prowadzenia i wygrania dwóch wojen. Mogły one wybuchnąć w tym samym czasie, zarówno w Europie jak i w Azji, a przeciwnikiem mogli być rywale o porównywalnym potencjale wojskowym i ekonomicznym.
"Mniej prawdopodobne są wojny z rywalami strategicznymi, a rosną zagrożenia asymetryczne"
Po rozpadzie ZSRR i w związku z narastającymi zagrożeniami terrorystycznymi strategia ta została zmodyfikowana i przyjęła kształt „skupienia się na nieregularnej wojnie i pokonaniu jednego regionalnego przeciwnika (w otwartym konflikcie – MB), z jednoczesnym narzuceniu wysokich kosztów (ewentualnej agresji – MB) drugiemu.” Rozpowszechnione wówczas przekonanie (hodowała mu jeszcze administracja Obamy), w świetle którego we współczesnym świecie mniej prawdopodobne są wojny z rywalami strategicznymi, a rosną zagrożenia asymetryczne, wpłynęło zarówno na wielkość amerykańskiej armii, jak i jej dyslokację.
Uznano wówczas, że dopuszczalne jest redukowanie liczby zamorskich baz i znajdującego się tam personelu wojskowego. To dlatego Obama podjął decyzję nie tylko o wycofaniu części amerykańskiego kontyngentu wojskowego z naszego kontynentu i całości sił pancernych, ale z tego też z tego względu postawiono na model rotacyjny. U podłoża tej decyzji legło również przekonanie, że w nowych warunkach stała dyslokacja dużych związków taktycznych jest niepotrzebna, a nawet potencjalnie groźna, bo żołnierze przygotowując się do walki w danym regionie tracą zdolność do elastycznego reagowania i szybkiego uczenia się. Postawiono też w związku z tym na mniejsze i lżejsze formacje, czyli batalionowe grupy bojowe, które były bardziej „kompaktowe” i łatwiejsze „w użyciu” w zamorskich misjach antyterrorystycznych i stabilizacyjnych.
Jednak - jak argumentuje Trachtenberg - sytuacja strategiczna w świecie zaczęła się zmieniać, wróciliśmy do czasów rywalizacji mocarstw, co znalazło potwierdzenie w zapisach Narodowej Strategii Bezpieczeństwa zarówno z roku 2018, jak i kolejnej, z 2022, przyjętej już za administracji Joe Bidena. W obydwu mówi się o zdolności Stanów Zjednoczonych do rywalizacji z mocarstwami rewizjonistycznymi, czyli z Rosją i Chinami, co przybliża perspektywę dwóch dużych konfliktów regionalnych z udziałem Ameryki, toczonych w tym samym czasie w Europie i w Azji. Co gorsze, krajobraz strategiczny ulega stałemu pogorszeniu wraz z napływającymi informacjami o pogłębieniu współpracy, również w obszarze wojskowym, między obydwoma rywalami Ameryki.
Wojna na dwóch frontach koordynowana przez rywali USA i konflikt oportunistyczny
Nie zmienia to jednak faktu, że - w opinii Davida J. Trachtenberga - Ameryka jest bardzo źle przygotowana na każdy z obydwu wariantów rozwoju wydarzeń, zarówno koordynowaną przez rywali wojnę na dwóch frontach, jak i konflikt oportunistyczny, w którym zaognienie w jednej części świata wykorzystywane jest przez innego rywala. Co więcej, w jego opinii, Ameryka reaguje na rysujące się zagrożenia w sposób z punktu widzenia jej interesów strategicznych, fatalny. Nasilająca się narracja o konieczności przesunięcia zainteresowania i potencjału Stanów Zjednoczonych w rejon Indo-Pacyfiku i jednoczesnego zmuszenia europejskich sojuszników do wzięcia na swoje barki ciężarów obrony wschodniej flanki NATO jest w opinii Trachtenberga strategią błędną, ryzykowaną i mogącą się w konsekwencji przyczynić do upadku amerykańskiej hegemonii.
Nie ma, jego zdaniem, gwarancji, że państwa europejskie pójdą drogą rozbudowy kontynentalnych zdolności wojskowych po to, aby odstraszać agresywną Rosję. Niektóre z nich, zwłaszcza dalej na Zachód położone, mogą zdecydować się na inną opcję, realizując politykę appeasementu, ułożenia się z Moskalami. Konsekwencją będzie faktyczne wyparcie Ameryki z Europy, utrata znaczących sojuszników i redukcja Stanów Zjednoczonych do roli mocarstwa regionalnego.
Ekspert: Ameryka zaniedbała swój potencjał nuklearny
W ocenie amerykańskiego eksperta Waszyngton winien pójść inną drogą – wzmocnienia odstraszania obydwu mocarstw rewizjonistycznych, czego nie da się zrobić bez odbudowania zdolności do toczenia równocześnie dwóch równoległych wojen o wysokim poziomie intensywności. Jak, w opinii Trachtenberga, wygląda obecnie siła amerykańskiego odstraszania? Po pierwsze Ameryka zaniedbała, nie doinwestowując, swój potencjał nuklearny.
Jak argumentuje, „w rzeczywistości obecny program modernizacji nuklearnej jest spuścizną administracji Obamy i został zaproponowany w czasie, gdy era rywalizacji wielkich mocarstw była uważana za relikt przeszłości. Rzeczywiście, Nuclear Posture Review (NPR) z 2010 r. budowana była w oparciu o diagnozę, że „Rosja i Stany Zjednoczone nie są już przeciwnikami, a perspektywy konfrontacji militarnej dramatycznie spadły”. W rezultacie NPR z 2010 r. wyraźnie nadał najwyższy priorytet nie odstraszaniu, ale nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i ograniczeniom sił jądrowych.
Jeśli weźmie się pod uwagę amerykański potencjał konwencjonalny na potrzeby wojny pełnoskalowej na dwa fronty, to również jest on zbyt mały. Począwszy od liczby okrętów będących w służbie, których marynarka wojenna ma dziś ok. 300 w przeciwieństwie do czasów Reagana, kiedy było ich dwa razy więcej, po zdolności lotnictwa, zasoby rakiet czy wielkość korpusu Piechoty Morskiej oraz sił lądowych. Bez rozbudowy tego potencjału nie ma mowy o skutecznym odstraszaniu, a nawet Waszyngton musi się liczyć ze stopniową erozją własnego systemu sojuszniczego.
Ameryka musi odbudować zdolności sił zbrojnych do prowadzenia dwóch równoległych wojen
Trachtenberg jest przekonany, że niedostatki amerykańskich sił zbrojnych widzą nie tylko rywale strategiczni, stąd coraz bardziej agresywna ich postawa, ale również mają tego świadomość państwa sojusznicze na obydwu, azjatyckim i europejskim, kontynentach. W takiej sytuacji rośnie zarówno ryzyko wojny, jak i pojawienia się, po stronie sojuszników, postawy appeasementu, sygnalizowania gotowości do ustępstw, po to ,aby zyskać na czasie i oddalić perspektywę starcia.
Słabnący system amerykańskich aliansów zwiększa z kolei skłonność rywali do prowadzenia polityki agresywnej, czego najlepszym przykładem jest Iran atakujący bezpośrednio, jak i przez swych proxy-partnerów cele Zachodu na całym Bliskim Wschodzie, na co jeszcze kilka lat temu nie mógłby sobie pozwolić. Pojawiające się w amerykańskim establishmencie strategicznym coraz silniejsze głosy o konieczności koncentracji uwagi Waszyngtonu na ważniejszym strategicznie rejonie Indo-Pacyfiku, są w opinii Trachtenberga, opowiedzeniem się za złym rozwiązaniem.
Amerykański system sojuszniczy to w gruncie rzeczy naczynia połączone i osłabienie jednego elementu, np. przez redukcję obecności wojskowej w Europie, powodować będzie krach całego układu. Jeśli bowiem państwa najbardziej zagrożone na atak rywala strategicznego zwątpią w skuteczność amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, to tego rodzaju zjawisko zostanie przeniesione również na inny kontynent, niezależnie od deklaracji Waszyngtonu. Jedynym rozwiązaniem jest - według amerykańskiego eksperta - odbudowanie zdolności sił zbrojnych do prowadzenia dwóch równoległych wojen o dużym stopniu intensywności. Tego rodzaju polityka wymagać będzie skokowego wzrostu budżetu Pentagonu. Pytaniem jest oczywiście to, czy nowa administracja, która obejmie rządy w styczniu przyszłego roku, będzie zdolna do dokonania tak radykalnego zwrotu.