Donald Trump kandydatem Republikanów w wyborach na prezydenta USA?
W takich stanach jak Pensylwania znajdują się duże zbiorowości kombatantów, zdecydowanie antywojennie nastawionych wyborców, co działać ma na korzyść Donalda Trumpa. Na kilka tygodni przed prawyborami, które zaczną się już w połowie stycznia, ma on też bezpieczną przewagę nad swoimi rywalami. Dystans między Trumpem a gubernatorem Florydy Ronem DeSantisem, który jest nadal drugi w notowaniach, wynosi - w świetle ostatnich sondaży - 51 %. Co oznacza, że były prezydent USA nominację Republikanów może uważać niemal za pewną.
Wszystko zatem wskazuje na to, że w jesiennych wyborach w Stanach Zjednoczonych rywalizować będą ze sobą Joe Biden i Donald Trump. I ten ostatni ma widoki na sukces. Jaki program w zakresie polityki zagranicznej i relacji atlantyckich realizować może następną administracja? Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, zwłaszcza zważywszy na dwuznaczność wypowiedzi samego Trumpa. Co nie zmienia faktu, że kwestia jest ważna i wymaga uważnej obserwacji.
Dokumenty programowe otoczenia Donalda Trumpa dają wskazówki, jaka będzie polityka Ameryki
Pewną wskazówką tego, o czym myśli się w obozie wspierającym kampanię byłego prezydenta, są dokumenty programowe publikowane przez think tanki, stanowiące zaplecze dla Republikanów MAGA (skrót od Make America Great Again), czyli Trumpistów. Jednym z nich jest America First Policy Institute (zbudowany przez współpracowników Trumpa w czasie jego prezydentury), który opublikował platformę programową poświęconą m.in. wizji przyszłej polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, w tym również polityki wojskowej i sojuszniczej. Jej autorzy nie zakładają powrotu do polityki izolacjonistycznej, ale proponują taką zmianę priorytetów, aby wzmocnić nadwątloną w ostatnich latach pozycję Stanów Zjednoczonych.
Punktem wyjścia jest też przyjęcie optyki realistycznej, czyli „rzeczywistość świata taką, jaka ona jest, a innych narodów takimi, jakie one są, a nie takimi, jakimi chciałaby, żeby one były nasz establishment polityki zagranicznej.” To oznacza preferowanie w pierwszym rzędzie amerykańskich interesów, nie wykluczając użycia w razie konieczności siły.
"Użycie amerykańskiego potencjału wojskowego dla realizacji polityki odstraszania"
Trzeba jednak odejść od polityki „budowania narodów”, czyli interweniowania w odległych zakątkach świata po to, aby w ten sposób wzmocnić siły prozachodnie niezdolne do samodzielnego ukształtowania swojego państwa i transformacji sytuacji regionalnej. Należy za to zakładać użycie amerykańskiego potencjału wojskowego dla realizacji polityki odstraszania, a jeśli ona zawiedzie, należy być przygotowanym, aby uczestniczyć w wojnie i ją wygrać.
Pozytywnym punktem odniesienia dla autorów dokumentu jest dorobek pierwszej kadencji Trumpa, kiedy ich zdaniem, udało się zarówno stabilizować sytuację w wielu regionach świata, jak i doprowadzić do znaczących, ocenianych pozytywnie, zmian jeśli chodzi o politykę wobec głównych rywali strategicznych – Chin i Rosji. W tym pierwszym przypadku uległa ona zaostrzeniu, i to jest kierunek który należy kontynuować. Jeśli chodzi o Rosję, w przypadku której - jak przypominają Autorzy manifestu - to właśnie Trump inicjował zarówno amerykańskie sankcje wobec gazociągu Nord Stream 2, jak i odszedł od polityki Obamy, nie dostarczania śmiercionośnej broni Ukrainie - trzeba być twardym, ale jednocześnie elastycznym.
„America first” a relacje trumpistów z NATO
Podkreślanie konieczności „zacieśniania” więzów z państwami będącymi partnerami Stanów Zjednoczonych w świecie służy autorom dokumentu do akcentowania ich nowego charakteru. Jeśli bowiem cechą polityki Waszyngtonu ma być podejście „America first”, to musi on dążyć do innego niż obecnie rozłożenia ciężarów. Innymi słowy, zacieśnianie współpracy i partnerstwa ma mieć miejsce w relacji z państwami, które są gotowe na większą kontrybucję do systemu własnego i sojuszniczego bezpieczeństwa, poluzowanie czy pogorszenie relacji będzie miało miejsce w przypadku tych państw, które chcą uprawiać politykę „pasażera na gapę” i których rządy nie wykazują skłonności, aby część ciężarów polityki sojuszniczej przyjąć na własne ramiona. Ma to szczególnie istotne znaczenie w przypadku relacji Stanów Zjednoczonych i państw NATO, które, co przypominają autorzy, nie wywiązują się z przyjętego na szczycie w Walii w 2014 roku zobowiązania, aby wydawać 2 % PKB na swoje bezpieczeństwo.
Wyciągają z tego opisu sytuacji istotne wnioski polityczne. Otóż ich zdaniem przyszła administracja winna zacieśniać relacje z tymi krajami, „które uczciwie wnoszą swój wkład do naszego systemu sojuszniczego”, co w przypadku NATO oznaczać winno bliższe relacje z tymi, którzy wypełnili zobowiązania przyjęte na szczycie w Walii. Generalnie, jak proponują, należy „dać pierwszeństwo narodom, które są gotowe walczyć o siebie ze wspólnymi zagrożeniami i wykazały chęć wzięcia na siebie części ciężaru zapewnienia zbiorowych wysiłków obronnych.”
Z tych ogólnych sformułowań nie należy jednak wyciągać wniosków, że Polska - będąca liderem Europy, jeśli brać poziom wydatków wojskowych w relacji do PKB - może nie obawiać się zmian w amerykańskiej polityce, a nawet winna spodziewać się wzrostu swej pozycji w systemie sojuszniczym Zachodu. To ostatnie jest niewykluczone, ale trzeba mieć świadomość, że eksperci współpracujący z America First Policy Institute wpisują swe propozycje w szerszą konstrukcję strategiczną, której istotą jest wzywanie Stanów Zjednoczonych do przemodelowania swej polityki zagranicznej i przyjęcia postawy określanej mianem „offshore balancing”.
Administracja Joe Bidena nie ma wizji zakończenia wojny w Ukrainie?
Generał Keith Kellogg, który był doradcą ds. bezpieczeństwa wiceprezydenta Pence'a oraz Gloria McDonald, w przeszłości współpracująca z Departamentem Stanu i pracująca w amerykańskiej ambasadzie w Kijowie, napisali raport poświęcony przyszłości Ukrainy, którego główne tezy sprowadzają się do zarzucenia administracji Bidena, iż nie ma ona wizji zakończenia wojny na Ukrainie, co grozi - w dłuższej perspektywie - wciągnięciem w konflikt Stanów Zjednoczonych. Byłby to skrajnie niekorzystny, z punktu widzenia interesów amerykańskich, scenariusz.
A to oznacza, że należy zacząć pilnie szukać politycznego rozwiązania trwającego konfliktu. Aby jakiekolwiek rozmowy mogły się zacząć, należy odejść od motywującego obecną administrację przekonania, że zwycięstwo w wojnie z Rosją może mieć miejsce dopiero wówczas, kiedy uda się obalić Putina i zainicjować zwrot Federacji w stronę demokracji i Zachodu. Tego rodzaju nierealistyczne oczekiwania blokują możliwość negocjacji, podobnie jak stawianie sobie za cel przyjęcie w dłuższej perspektywie Ukrainy do NATO.
Zdaniem Kelloga i McDonald, Stany Zjednoczone winny zacząć realizować politykę, której celem miałoby być skłonienie obydwu stron do rozpoczęcia rozmów. W tym celu, jeśli chodzi o możliwości wpływu na Kijów, należy uzależnić dostawy pomocy wojskowej od przyjęcia tego rodzaju postawy. W żadnym wypadku nie oznacza to zakończenia pomocy, bo walki będą zapewne trwały w trakcie negocjacji, ale stanowisko Ameryki na rzecz zakończenia konfliktu powinno być dla ukraińskich władz czytelne i nie budzące wątpliwości.
Polecany artykuł:
Jak USA mogą skłonić Rosję, aby usiadła do rozmów pokojowych z Ukrainą?
W jaki jednak sposób skłonić Rosję, aby jej przedstawiciele usiedli do rozmów w dobrej wierze? Autorzy proponują użycie dwóch narzędzi. Po pierwsze należy „wykluczyć” w dającej się przewidzieć przyszłości członkostwo Ukrainy w NATO. W zamian Kijów winien zostać objęty dwustronnymi umowami bezpieczeństwa. Drugim argumentem miałoby być rzeczywiste, a nie deklaratywne, wzmocnienie amerykańskiego i zachodniego przemysłu pracującego na rzecz obronności, co w sytuacji przedłużającego się konfliktu miałoby odebrać Putinowi przekonanie, że „czas pracuje na jego korzyść.”
Jednak istotą podejścia autorów jest propozycja poza-blokowego statusu Ukrainy. Nie oznacza ona jej porzucenia na pastwę agresywnej Rosji, ale taki kształt zobowiązań sojuszniczych, który gwarantowałby utrzymanie status quo. W przyszłości, jeśli Rosja miałaby znów ruszyć do ataku, to po pierwsze Ukraina musi mieć własne zdolności do obrony. Jeśli okażą się one niewystarczające, to wówczas ze wsparciem winni przyjść europejscy sojusznicy Kijowa.
Czym będzie polityka "offshore balancing", czyli "ostatniej deski ratunku w wydaniu USA?
Zaangażowanie Ameryki następowałoby wówczas, kiedy i to wsparcie okazałoby się niewystarczające i Moskale mogliby odnotować zwycięstwo, co równałoby się zdobyciu lokalnej dominacji. To właśnie, przeciwdziałanie zdobyciu pozycji hegemonistycznej przez jakiekolwiek gracza w regionie, jest istotą polityki "offshore balancing". Sprowadza się ona do interweniowania niejako w trybie „ostatniej deski ratunku”, w sytuacji zagrożenia dla regionalnego porządku, co oznacza, że lokalni gracze (sojusznicy) w pierwszym rzędzie ponosić będą ciężary i zmagać się z wyzwaniami rzucanymi przez strategicznych rywali.
Jeśli tego rodzaju wizja zwycięży w Waszyngtonie, to w istocie będziemy mieć do czynienia z radykalną przebudową amerykańskiego systemu sojuszniczego, w którym większą rolę będą odgrywać lokalni partnerzy stabilizujący sytuację na obszarach peryferyjnych. Muszą być oni również świadomi nowej roli, którą przyjdzie im odgrywać i nowych ciężarów, jakie będą ponosić, co jest tym bardziej prawdopodobne jeśli, a na to się zanosi, że Ameryka konsekwentnie rezygnować będzie z roli światowego policjanta.