- Napięcie między USA a Wenezuelą rośnie, a Donald Trump zaprzecza planom ataku, mimo demonstracji siły.
- Prezydent Wenezueli, Nicolas Maduro, szuka wsparcia militarnego u Rosji, Iranu i Chin.
- Wenezuelskie wojsko przygotowuje się do obrony, prezentując swoje systemy przeciwlotnicze i myśliwce.
- Czy narastająca presja i zaprzeczenia Trumpa oznaczają realne zagrożenie interwencją zbrojną?
Napięcie między USA i Wenezuelą rośnie
Napięcie na linii Caracas – Waszyngton nie słabnie i wiele wskazuje na to, że w przypadku Wenezueli Donald Trump tak łatwo nie odpuści. Zdecydowanie słabsze militarnie i gospodarczo państwo, a dokładniej mówiąc potencjalny atak na nie, może posłużyć prezydentowi USA, jako kolejny dowód na jego skuteczne zaprowadzanie „pokoju” na świecie i umiejętność dogadywania się praktycznie ze wszystkimi przywódcami światowymi. Oczywiście mowa tu o przywódcach stojących na słabszej pozycji, w przypadku których łatwo zastosować argument siły i groźby jej użycia.
Taki mechanizm zadziałał, chociażby w przypadku Iranu, gdzie Amerykanie zbombardowali irańskie instalacje nuklearne, mające zagrażać stabilności regionu. Efekty ataku są do dziś kwestionowane, również przez samych Amerykanów, a najwyższy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei przekonuje, że Trump śni o zniszczeniu irańskiego potencjał nuklearny. Mimo tego Donald Trump dodał ten atak do listy swoich sukcesów. Iran nie przeprowadził żadnego ataku odwetowego, wydawał się nawet wdzięczny za to, że Waszyngton wcześniej poinformował Teheran, kiedy i gdzie zamierza uderzyć. Atak ten przypomniał też o efektywności ikonicznej broni znajdującej się w arsenale USA, w tym bombowców B-2 Spirit czy bomb penetrujących GBU-57 i pokazał, że w przypadku poważnego zagrożenia Iran nie może liczyć na Rosję, uznawaną za jego bliskiego sojusznika.
Maduro szuka wsparcia u sojuszników
W kierunku Rosji, a raczej wsparcia wojskowego, jakie może zaoferować Moskwa, spogląda też prezydent Wenezueli. Według wewnętrznych dokumentów rządu USA, do których dotarł The Washington Post, „Maduro poprosił m.in. o modernizację systemów radarowych, naprawę samolotów wojskowych oraz - potencjalnie - dostawy rakiet”. Z tych samych dokumentów wynika również, że wenezuelski rząd zwrócił się do Chin i Iranu z prośbą o wsparcie wojskowe i sprzęt, by wzmocnić obronność kraju. W liście do Xi Jinpinga Maduro miał prosić o „rozszerzoną współpracę wojskową”.
Z kolei w przypadku Iranu wenezuelski minister transportu Ramón Celestino Velásquez miał niedawno koordynować dostawę sprzętu wojskowego i dronów z Iranu, przekazując jednocześnie władzą w Teheranie, że Caracas potrzebuje: „sprzętu do pasywnego wykrywania”, „zagłuszaczy GPS” oraz „niemal na pewno dronów o zasięgu 1000 km”. Nie wiadomo, jakie były odpowiedzi Chin oraz Iranu, ale – jak przypomina The Washington Post – w niedzielę, 26 października do stolicy Wenezueli przyleciał rosyjski samolot transportowy Ił-76. Tajemnicą pozostaje, co było transportowane na jego pokładzie i czy Moskwa, chociaż częściowo odpowiedziała na prośby Maduro.
Wenezuela próbuje też samodzielnie „zniechęcić” do potencjalnego ataku Amerykanów. Działania te opierają się przede wszystkim na retoryce silnej odpowiedzi, ale też przypominaniu o wyposażeniu wojskowym, jakie Narodowe Boliwariańskie Siły Zbrojne posiadają. Maduro przypominał ostatnio, że Wenezuela posiada ponad 5000 pocisków Igła-S w swoich systemach obrony przeciwlotniczej - „rozmieszczonych w kluczowych punktach obrony przeciwlotniczej, aby zagwarantować pokój, stabilność i spokój”. W mediach społecznościowych pojawiło się też nagranie pokazujące myśliwce Su-30MK2 uzbrojone w pociski Kh-31A.
Amerykanie prężą muskuły na Karaibach
Nicolas Maduro, który objął władzę w 2013 r. z niepokojem patrzy na rosnącą obecność wojsk USA na Karaibach. Od początku września Amerykanie przeprowadzili ponad 12 ataków na łodzie rzekomych handlarzy narkotyków, podczas których zginęło blisko 60 osób. Dodatkowo, pod koniec października sekretarz wojny USA Pete Hegseth nakazał wysłanie lotniskowca USS Gerald R. Ford (CVN-78) wraz z grupą uderzeniową do dowództwa U.S. Southern Command. Celem tej operacji jest wsparcie działań administracji Donalda Trumpa przeciwko przestępczości narkotykowej w regionie Karaibów, jak poinformował wówczas Pentagon.
Warto jednak zwrócić uwagę, że nie wszystkie jednostki z grupy uderzeniowej Forda będą działać w regionie. USS Forrest Sherman operuje obecnie na Morzu Czerwonym, a USS Mitscher na Morzu Arabskim. USS Gerald R. Ford i jego „okrojona” grupa uderzeniowa nie będą jednak działać samodzielnie. Dołączą bowiem do sił rozmieszczonych już w regionie. Są to inne okręty USA, w tym niszczyciele USS Jason Dunham (DDG-109), USS Gravely (DDG-107), USS Stockdale (DDG-106), krążownik USS Lake Erie (CG-70) oraz okręt podwodny o napędzie atomowym. W operacji uczestniczą również okręty desantowe USS Iwo Jima (LHD-7), USS Fort Lauderdale (LPD-28) i USS San Antonio (LPD-17) z 22. Ekspedycyjną Jednostką Piechoty Morskiej na pokładzie, a także myśliwce F-35 rozmieszczone w Portoryko.
To nie jedyny gest ostrzegawczy wobec Wenezueli w ostatnim czasie. Nie można bowiem zapominać, że pod koniec października w pobliżu Wenezueli pojawiły się amerykańskie bombowce. Mowa tutaj o B-52 Stratofortress i B-1B Lancer, które są filarami amerykańskich sił odstraszania konwencjonalnego, zaprojektowane do wykonywania dalekosiężnych misji uderzeniowych z ogromnym ładunkiem uzbrojenia. Pojawiły się też doniesienia o zakłóceniach sygnału GPS w rejonie Wenezueli i Trynidadu, które zauważono 29 października. Według serwisu Defence Blog do incydentu doszło w momencie, gdy amerykański niszczyciel USS Gravely przygotowywał się do opuszczenia wód Trynidadu.
Niepewność związaną z planami USA wobec USA podsycają doniesienia medialne. W piątek, 31 października "Wall Street Journal", powołując się na amerykańskich urzędników zaznajomionych ze sprawą, informował, że administracja Donalda Trumpa zidentyfikowała cele w Wenezueli, wśród których są m.in. obiekty wojskowe wykorzystywane do przemytu narkotyków. Miami Herald donosił z kolei, że decyzja w sprawie ataków na cele lądowe już zapadła i może do nich dojść w ciągu najbliższych dni, a nawet godzin. Tym twierdzeniom zaprzecza jednak Donald Trump. Do informacji opublikowanych przez Miami Herald odniósł się również sekretarz stanu USA, Marco Rubio. We wpisie zamieszczonym na platformie X napisał: „Twoje „źródła”, które twierdziły, że mają „wiedzę na temat sytuacji”, zwiodły cię i skłoniły do napisania fałszywej historii”.