Sam Trump, który już po wyborach powiedział, że Stany Zjednoczone „mają więcej ropy naftowej niż Arabia Saudyjska, więcej też niż Rosja” zdaniem komentatorów branżowych będzie najbardziej, od ponad 20 lat, przychylnym dla rozwoju tego sektora prezydentem. Jeśli zatem w wyniku zwiększenia amerykańskiej produkcji i eksportu spadną ceny na światowych rynkach, to bardzo napięty przyszłoroczny budżet Federacji Rosyjskiej, w którym przeznacza się ponad 40% dochodów na kontynuowanie wojny, może zacząć trzeszczeć. Nie musi to oznaczać załamania się rosyjskiej gospodarki, ale z pewnością może stanowić istotny czynnik zwiększający skłonność Putina, aby usiąść do stołu rokowań i zakończyć wojnę. Niewykluczone, że właśnie z tego względu prezydent Federacji Rosyjskiej powiedział niedawno, iż jeśli Trump zadzwoni do niego jeszcze przed inauguracją, to on odbierze telefon.
Dlaczego Trump chce zakończyć wojnę na Ukrainie?
Kwestia zakończenia konfliktu na Ukrainie zaczyna zatem dojrzewać, ale najpierw należy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Trump ma zamiar zakończyć wojnę na Ukrainie? Powód jest oczywisty. Otwarcie napisali o tym na łamach The Economist Matthew Kroenig i Michael Waltz. Pierwszy jest ekspertem ds. nuklearnych, dziś pracującym m.in. w Atlantic Council, ale też wchodził w skład zespołu analityków powołanego przez Kongres, który na początku roku przygotował raport na temat sytuacji bezpieczeństwa w świecie i najlepszej polityki Stanów Zjednoczonych, w tym w obszarze zbrojeń nuklearnych (proponowali rozbudowę potencjały, czyli wyścig ilościowy). Drugi jest członkiem Izby Reprezentantów z Florydy (Republikanin), byłym doradcą Trumpa ds. terroryzmu.
Obydwaj mają duże szanse na odegranie znaczącej roli w nowej administracji. Walz, po tym jak Tom Cotton oświadczył, że nie aspiruje do znaczącej pozycji w drugiej administracji Trumpa, a prezydent elekt wykluczył zaproszenie do rządu Mika Pompeo, uchodzi za najpoważniejszego kandydata do funkcji szefa Pentagonu. Ich zdaniem polityka Bidena wobec Ukrainy doprowadziła do tego, że faktycznym zwycięzcą rosyjsko–ukraińskiej wojny są Chiny, główny rywal strategiczny Ameryki. Jak argumentują, Kreml zmuszony do finansowania wojny sprzedaje swe surowce, w tym energetyczne, Pekinowi, oczekując niższych od światowych cen. Skutkiem sankcji, które są fatalnie skonstruowane, nie jest zmuszenie Rosji do akceptacji niekorzystnych dla siebie rozwiązań politycznych, a gigantyczny transfer bogactwa do Chin.
W ukraińskiej elicie trwa dyskusja
W tym samym czasie Ameryka i Zachód wydają swe pieniądze, nie mówiąc już o znacznie istotniejszej kwestii, czyli zmniejszaniu potencjału militarnego, co ma bezpośredni związek z transferem sprzętu i amunicji na Ukrainę. Przekazywanie broni Kijowowi miałoby sens, gdyby, w ramach strategii sekwencyjnej, Ukraina wygrała wojnę, albo przynajmniej wymusiła korzystny dla siebie pokój. Kontynuowanie wojny przez długi czas, a tak można byłoby lapidarnie ująć strategię Bidena, ma sens, bo osłabia i wyczerpuje Rosję, ale jest niekorzystne z punktu widzenia rywalizacji z Chinami. Jeśli chce się powstrzymać Pekin, a obydwaj Autorzy uznają to za główne zadanie Ameryki na najbliższe lata, to należałoby szybko zakończyć wojnę na Ukrainie, podobnie szybko rozstrzygnąć sytuację na Bliskim Wschodzie osłabiając Iran i skoncentrować się na Chinach. Niezdecydowanie i obawy przed eskalacją, a to główna cecha polityki Demokratów, oddalają tego rodzaju zwrot i per saldo wzmacniają Chiny, wręcz wpychając Moskwę w objęcia Pekinu. Z tego też powodu wojnę trzeba szybko zakończyć, co oczywiście nie oznacza „oddania” pola Moskalom, bo gra toczy się dziś nie o to, czy uda się odzyskać okupowane tereny (wiadomo, że nie), ani o tempo wchodzenia do NATO, ale czy Ukraina w ogóle będzie elementem bezpieczeństwa Zachodu.
Wielką niewiadomą dla Ukrainy jest kształt porozumienia, które Trump może chcieć promować. Niektórzy przedstawiciele ukraińskiego obozu władzy, tacy jak Dawyd Arakhamia, szef frakcji Sługi Narodu w Radzie Najwyższej są zdania, że plan Trumpa, nawet jeśli ryzykowny, daje Ukrainie jakieś nadzieje, podczas gdy kontynuowanie polityki Bidena oznacza tylko wykrwawianie kraju i przedłużanie agonii. To by oznaczało, że w ukraińskiej elicie trwa wewnętrzna dyskusja i niektórzy jej przedstawiciele chcą „pójść na całość”, ryzykując poparcie w ciemno dla planu Trumpa. Nasilająca się krytyka dotychczasowej polityki Bidena i Demokratów ze strony Kijowa, w przeddzień amerykańskich wyborów, może być w tej sytuacji traktowana w kategoriach sygnału adresowanego do otoczenia i samego prezydenta – elekta.
Ukraina pójdzie na kompromis?
Dziennik The Wall Street Journal napisał, że w otoczeniu Donalda Trumpa trwa od pewnego czasu rywalizacji frakcji, w której jednym z przedmiotów dyskusji jest właśnie kwestia, w jaki sposób zakończyć ukraiński konflikt. Bardziej tradycyjnie nastrojeni politycy nie chcieliby kończyć wojny ustaleniami, dającymi Moskwie argumenty do twierdzenia, że jest ona zwycięzcą. Inni, tacy jak Richard Grenell, główny obecnie kandydat do objęcia funkcji szefa Departamentu Stanu, opowiadają się za bardziej elastycznym, czyli w istocie ustępliwym, stanowiskiem. Anonimowe źródła z otoczenia Trumpa, na które powołuje się amerykański dziennik informują, że prawdopodobna propozycja rozwiązań pokojowych nowej administracji obejmowałaby uznanie terytorialnego status quo, czyli Ukraina musiałaby pogodzić się z faktyczną, choć nie traktatową, stratą 20% swego terytorium. Rosyjska aneksja nie byłaby formalnie uznana, a zajęte przez Moskali tereny miałyby status ziem okupowanych. Dodatkowo Kijów musiałby „na 20 lat” zawiesić swe plany członkostwa w NATO, ale w zamian mógłby liczyć na stałą pomoc wojskową Stanów Zjednoczonych niezbędną po to, aby Ukraina mogła utrzymać i wyposażyć armię odpowiedniej wielkości.
Pojawia się też kwestia międzynarodowych sił rozjemczych, które, tak jak na półwyspie koreańskim, miałyby pilnować, iż na długiej, liczącej 800 km linii rozgraniczenia, panował będzie spokój. Trump nie myśli o wysłaniu na Ukrainę amerykańskich żołnierzy uważając, że zapewnienie stabilności powinno być dziełem Europejczyków. Na tym miałby polegać m.in. zwiększony wkład państw naszego kontynentu w zagwarantowanie bezpieczeństwa i wzmocnienie polityki odstraszania Rosji. „Możemy prowadzić szkolenia i zapewnić inne wsparcie, ale lufa pistoletu będzie europejska” – powiedział The Wall Street Journal - członek zespołu Trumpa. „Nie wysyłamy amerykańskich mężczyzn i kobiet, aby podtrzymywali pokój na Ukrainie. Też za to nie zapłacimy. Namówimy do tego Polaków, Niemców, Brytyjczyków i Francuzów”.
Wchodzimy w nową fazę wojny
Polaków nie trzeba będzie chyba intensywnie namawiać, bo już przed amerykańskimi wyborami dwójka kongresmenów z obydwu partii napisała „pod wpływem presji Warszawy”, jak informował dziennik The Hill, list do Bidena, aby ten zgodził się na niszczenie rosyjskich środków napadu powietrznego nad Ukrainą, kiedy okaże się, że mogą one zmierzać w kierunku naszego kraju. Już kilka tygodni temu amerykańscy eksperci wojskowi pisali też o tym, iż trzeba zacząć przygotowania do dyslokacji polskiej dywizji pancernej na Ukrainę, której rolą, po zakończeniu wojny, miałoby być wzmocnienie linii rozgraniczenia. W zamian, przy dobrym obrocie spraw, moglibyśmy liczyć na przesunięcie amerykańskich sił z Niemiec do zachodniej Polski.
Nowa administracja będzie zapewne grozić Berlinowi tego rodzaju ruchem, jeśli Niemcy nie podniosą skokowo swych wydatków na obronę. Generał Keith Kellog i Dan Negrea, bliscy doradcy Trumpa, napisali wprost na łamach The National Interest, powołując się na deklaracje prezydenta – elekta, który w toku kampanii mówił o tym, iż amerykańscy sojusznicy muszą wydawać w nowych realiach 3% a nie 2% swego PKB na zbrojenia, że „Stany Zjednoczone mogłyby zmniejszyć obecność swoich wojsk w krajach, które zdecydują się nie inwestować we własną obronę”. Innymi słowy wchodzimy w nową fazę wojny, kiedy działania na froncie służą już nie tyle realizacji celów strategicznych co uzyskaniu najlepszej pozycji negocjacyjnej. Rozmowy mogą się zacząć niedługo, być może nawet przed 20 stycznia 2025 roku, kiedy Donald Trump oficjalnie rozpocznie swą drugą kadencję.