W artykule „Nie ma nic pomiędzy niestabilnym prezydentem a przyciskiem nuklearnym” Mount podkreśla, że prezydent USA jako jedyny posiada całkowite prawo do wydania rozkazu o użyciu broni jądrowej. Ostatnim przejawem swojej fascynacji b. prezydenta USA (i całkiem możliwe, że przyszłego) było styczniowe wystąpienie na jednym z wieców wyborczych, w którym powiedział, że jednym z powodów, dla których potrzebuje immunitetu, jest ochrona przed ewentualnym pozwaniem go za zrzucenie bomby atomowej na miasto, jak to było w przypadku Hiroszimy i Nagasaki. „W 2017 r., gdy Trump improwizował groźby nuklearne wobec Korei Północnej, dowódca Dowództwa Strategicznego USA (Stratcom) stwierdził, że nie wykona rozkazu nielegalnego użycia broni A” – czytamy w artykule autorstwa Adama Mounta.
Amerykańskie Centrum na rzecz Zapobiegania Proliferacji (Center for Nonproliferation Studies) i Stowarzyszenie Kontroli Broni (Arms Control Association) oceniają w raportach, że osobowość Trumpa powinna uzmysłowić politykom i prawodawcom, iż możliwość uruchomienia ataku nuklearnego nie powinna leżeć w gestii tylko jednej osoby. W opinii Mounta jest najwyższy czas, by wprowadzić przepisy, które nie pozwolą prezydentowi - zwłaszcza gdyby został nim Trump - zlecić niepotrzebnego lub nielegalnego ataku nuklearnego.
Gen. prof. nauk wojskowych Stanisław Koziej (b. szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego) potwierdza w rozmowie z PAP, że „prezydent USA jest autonomiczny w podejmowaniu takich decyzji”, choć oczywiście powinien je poprzedzać konsultacjami z ministrem obrony i szefem Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. W praktyce jednak może zrobić to, co chce. W amerykańskim systemie prezydenckim prezydent jest zarazem szefem administracji i naczelnym dowódcą sił zbrojnych, a zatem to on ma prawo podejmować decyzje dotyczące użycia broni atomowej, choć wypowiedzenie wojny jest w gestii Kongresu.
Na szczęście – ocenia gen. Koziej – pomiędzy decyzją szefa państwa a oficerem, który ma ją ostatecznie wykonać, jest jeszcze wiele szczebli.
– Na tej ścieżce jest szef Pentagonu i dowódca sił zbrojnych - i to oni są praktycznym bezpiecznikiem. Przede wszystkim to przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów może pełnić rolę takiego bezpiecznika. To on, jeśli ma właściwy charakter i konieczną odwagę, może powstrzymać prezydenta, bo w odróżnieniu od ministra obrony nie jest politykiem – podkreśla gen. Koziej. – System amerykański promuje na najwyższe stanowiska wojskowe ludzi sprawdzonych i o właściwych kompetencjach; w razie narastania sytuacji (konfliktu) budują oni różne scenariusze i decyzja prezydenta to tylko ostatni impuls w tym procesie. Toteż właśnie wojskowi mogą zdawać sobie sprawę z tego, w jakim kierunku zmierza myślenie szefa państwa i w razie czego zareagować – ocenia generał.
Adam Mount wyjaśnia, że obowiązująca teraz – na mocy tradycji, a nie prawa – procedura polega na tym, że rozważając możliwość ataku atomowego, prezydent zwołuje „konferencję decyzyjną”, w której udział mają wziąć najwyższej rangi doradcy, aby rozważyć opcje, jakie oferuje „football”, czyli neseser z kluczami nuklearnymi noszony stale za szefem państwa.
W 2021 r. 31 kongresmenów Partii Demokratycznej wysłało do prezydenta Bidena list z wnioskiem o poparcie propozycji dotyczącej rozszerzenia grona osób, które – oprócz prezydenta – musiałyby zatwierdzić rozkaz o ataku nuklearnym.
Mount pisze" „Przed wyborami prezydent Joe Biden powinien wdrożyć określoną, skuteczną, rygorystyczną i prawną procedurę uniemożliwiającą jakiemukolwiek prezydentowi wydanie nielegalnego nakazu użycia broni nuklearnej”. W gronie osób podejmujących decyzję powinni być przed wszystkim sekretarz stanu, szef Pentagonu, dowódca Stratcomu i przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów Sił Zbrojnych...
Polecany artykuł: