Weźmy pod lupę USS „Nimitz” (CVN-68), najstarszy z amerykańskich lotniskowców i nadal jeden z największych okrętów wojennych świata. A jak największych, to i z największymi załogami. To nie przedłużam inwokacjami i zaczynamy zaglądać w talerze załogantów „Nimitza”.
Wiadomo, że wojsko musi być dobrze żywione…
Bo nie ma gorszych sytuacji w armii, gdy żołnierze nie kryją niezadowolenia z serwowanego im jedzenia. Mięso z konserw to sobie można jeść na poligonie albo na wojnie. Zatem zapełnienie magazynów lotniskowca jest złożoną operacją logistyczną, która ma zapewnić wyżywienie dla minimum 5 tys. osób w teoretycznie nielimitowanym rejsie. Jak wiadomo, taki lotniskowiec napędzany reaktorami jądrowymi (w uproszczeniu to określając) może pływać „bez tankowania” i przez… ćwierć wieku. Rejsy limitowane są więc przez zapasy żywności. A tej ładuje się tyle, by było czym żywić załogę przez 70–90 dni służby w morzu.
W armii, jak w armii — na wszystko muszą być procedury, wytyczne. Także w US Navy zaopatrzenie w żywność jest nimi objęte. Wszystko jest wyliczone: co, dla kogo, ile i kiedy.

Co potrzeba, aby wyżywić lotniskowiec w trakcie misji bojowej?
Jak załogant jest zdrowy, to przysługują mu trzy posiłki dziennie. W materiałach źródłowych podaje się, że dziennie trzeba przygotować 17,3 tys. posiłków. To duże wyzwanie dla nieco ponad stu kucharzy oraz służb zaopatrzeniowych. Żeby było na okręcie co jeść, trzeba zapełnić magazyny. Proponuję uruchomić wyobraźnię, by uzmysłowić sobie ich rozmiar.
Dzień w dzień kuchnia lotniskowca przetwarza ok. 725 kg kurczaków, 605 l mleka, 160 kg sałaty i innych warzyw, 30 standardowych skrzynek płatków śniadaniowych, czyli 180 kg cornflakesów itp. Do tego trzeba dodać produkty niezbędne do przygotowania różnych deserów, przekąsek i temu podobnych różności. Załoga musi mieć co pić.
Każdemu załogantowi przysługuje 0,33 l coca-coli, bez której Amerykanie nie mogą żyć. Czyli 5 tys. puszek na jeden dzień rejsu. Jeśli jest miejsce w ładowni, to bierze się napoje w fabrycznych opakowaniach. Aprowizuje się także ich koncentraty, bo na lotniskowcu kolumny destylacyjne przerabiają dziennie ok. 1,5 mln l wody morskiej na słodką — do celów spożywczych oraz chłodzenia reaktorów i katapult. Jeśli warunki pozwalają, to co 10 dni „Nimitz” uzupełnia zapasy żywności, paliwa dla samolotów itd.
Regulaminowo jadłospis ustala się na 21 dni, ale…
Jest też specjalne menu. Na przykład: dla załogantów obchodzących „happy birthday”. Na tę okoliczność solenizanci zasiadają do stołu przykrytego obrusem, serwowane jest im wino i ekstra posiłek, np. homar. I wszystko to przy dźwiękach muzyczki.
Nie codziennie obchodzi się urodziny, ale nie znaczy to, że w dzień powszedni na lotniskowcu karmią byle jak, byle się załogant wypełnił brzuch i nie odczuwał głodu. Oto przykładowe menu na USS „Nimitz”. I jeszcze jedno: nie podają tego samego w kółko, dzień w dzień. Każdego dnia serwują coś innego.
Na śniadanie można dostać: jajka, bekon, kiełbaski, naleśniki, płatki śniadaniowe, owoce, kawę, herbatę.
Obiad to: kurczak, wołowina, ryby, makarony, warzywa, sałatki, pieczywo.
Na kolację dają: keksy, hamburgery, dania wege i desery. Oprócz trzech głównych posiłków, dostępne są przez cały dzień przekąski, kawa, herbata i napoje bezalkoholowe.
Uwaga: można jeść tyle, ile się potrzebuje, ale z poszanowaniem zasobów. Nie ma sztywnego limitu na dokładki, ale obowiązuje kultura racjonalnego korzystania z jedzenia. Jedzenie jest traktowane jako zasób strategiczny. Marnowanie jest surowo zabronione. Specjalne menu obowiązuje w święta narodowe i wojskowe USA. A co dają na talerz, to załogant może dowiedzieć się z wewnętrznego serwisu informacyjnego.
Oczywiście kuchnia nie żywi wszystkich „na jedno kopyto”. Jej zadaniem jest zaspokoić specjalne dietetyczne potrzeby załogi i zapewnić jej różnorodność oraz wysoką jakość posiłków. Może nie jest to poziom restauracji z gwiazdkami Michelin, ale też jest taki, że z pewnością nasi żołnierze życzyliby sobie takiego menu. I jeszcze jedno: kuchnia na USS „Nimitz” to jest coś, skoro w 2020 r. wyróżniono ją nagrodą Captain Edward F. Ney Memorial Food Service Award za najlepszą „lotniskowcową” kuchnię.
„Szef kuchni poleca” szczególnie homara „w bogatym, kremowym sosie i zapiekanego do perfekcji”, pieczony antrykot i paellę z owocami morza oraz ciasto czekoladowe o frapującej nazwie: „Dekadencja”.
Gdzież to marynarze mogą raczyć się tak dobrym jadłem, a na spec-okazję „specjalnościami szefa kuchni”? Na lotniskowcu jest główna, wielosalowa jadalnia. Mieści jednorazowo 500 osób. Działa więc, jak wszystko na okręcie wojennym, w systemie wielozmianowym. Jest i messa oficerska. Oficerów jest ok. 350. W tym miejscu do stołów zasiąść może jednorazowo ok. 80 osób, więc i messa oficerska działa w systemie zmianowym. Oficer swoje prawa ma, szczególnie taki, który „ma dużo na pagonach”. Takiemu obsługa messy przyniesie posiłek do kajuty.
Jak zauważyliście, żeby cały system zbiorowego żywienia na lotniskowcu funkcjonował należycie, bezwzględnie konieczne jest przestrzeganie ustalonych harmonogramów. Wręcz z zegarkiem w ręku.
W żywność US Navy (jak i pozostałe komponenty armii Stanów Zjednoczonych) zaopatruje Defense Logistic Agency. Podaje także do wiadomości publicznej dane o kosztach i logistyce zaopatrzenia. Średni koszt żywienia jednej osoby na dzień na lotniskowcu wynosi około 12–15 USD. Standardowo, zgodnie ze stawkami obowiązującymi od 1 stycznia 2025 r., średni koszt śniadania wynosi 3,25 USD, obiadu – 5,40, a kolacji 4,25 dolara. Co razem daje 13,3 USD.
Bez wchodzenia w szczegóły: w miesięcznym rejsie lotniskowca na żywienie załogi amerykański podatnik wydaje prawie 2 mln USD. To niewiele, zważywszy, że USS „Nimitz” kosztował 4,5 mld USD, a najnowszy USS „Gerald R. Ford” – już 13,5 mld dolarów. Nic dziwnego, że gdy się jest trybikiem w maszynie funkcjonowania takiego okrętu, to trzeba być dobrze odżywianym…