W co gra Scholz? Mówi o wsparciu Ukrainy, ale chce unikać eskalacji

2024-11-14 13:30

Kanclerz (jeszcze) Olaf Scholz w czasie swojego przemówienia w Bundestagu 13 listopada powtórzył, że Ukraina w dalszym ciągu potrzebuje wsparcia, jednak podtrzymał stanowisko przeciwko dostarczaniu broni zdolnej razić cele na terytorium Rosji. Zdecydowanie odmówił również przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Taurus, zaznaczając, że Niemcy muszą unikać zaangażowania w konflikt oraz ryzyka jego eskalacji. Dodając, że Niemcy nie powinny stać się stroną wojny. Czy od Niemiec właśnie w tej chwili nie powinniśmy oczekiwać jednak większego wsparcia dla Ukrainy, kiedy to istnieje spore ryzyko ograniczenia wsparcia od nowego roku gdy Trump przejmie władzę? A może Scholz woli właśnie teraz ratować swoją politykę "pokoju" by na tle Merza wypaść jako ten bardziej bezpieczny dla Niemców? Jedno jest jednak pewne, bez wiodącej roli Niemiec w pomoc Ukrainie, Kijów będzie w dużo gorszej sytuacji.

Scholz

i

Autor: AP Photo

Scholz: Wojna na Ukrainie nie może eskalować

Polityka niemiecka wobec Ukrainy to pasmo różnych słów czy gestów raz pozytywnych raz negatywnych. Z jednej strony Niemcy jak tylko mogą, to podkreślają, że Niemcy są liderem w Europie jeśli chodzi o pomoc dla Ukrainy i przekazują najwięcej uzbrojenia w Europie. A także niejednokrotnie nawoływali inne państwa z Europy, by zwiększyły swoją pomoc dla Kijowa. Z drugiej jednak strony Niemcy bardzo ostrożnie wspierają Ukrainę tak, by podtrzymać wojska ukraińskie, ale nie dać broni, która mogłaby przechylić szalę na stronę walczącej Ukrainy.

W czasie swojego przemówienia w Bundestagu Scholz poparł dalsze wspieranie Kijowa, ale podtrzymał stanowisko przeciwko dostarczaniu broni zdolnej razić cele na terytorium Rosji. Zdecydowanie odmówił również przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Taurus, zaznaczając, że Niemcy muszą unikać zaangażowania w konflikt oraz ryzyka jego eskalacji.

„Cieszę się, że pozwolono mi wziąć na siebie odpowiedzialność w tych trudnych czasach, ponieważ jestem pewien, że pomogło nam to działać roztropnie i rozsądnie w niebezpiecznej sytuacji”.

Kanclerz Olaf Scholz podkreślił odpowiedzialność Niemiec za zapewnienie, że wojna w Ukrainie nie będzie eskalować. "Jestem przeciwny temu, żeby dostarczana przez nas broń mogła służyć do strzelania w głąb terytorium Rosji" — stwierdził.

Jacek Czaputowicz - Warsaw Security Forum

Scholz podkreślił, że wsparcie dla Ukrainy nie może odbywać się kosztem obywateli Niemiec:

"Wsparcie Ukrainy nie może oznaczać cięć w emeryturach, opiece zdrowotnej czy inwestycjach w infrastrukturę" - zaznaczył.

Stwierdził, że niemiecka polityka nie powinna opierać się na zasadzie "albo-albo". Niemiecki portal Tagesschau ocenił wypowiedź Scholza jako „solidarność, ale nie za wszelką cenę”.

Scholz kanclerz pokoju, Merz kanclerz wojny?

Z kolei Politico zauważa, że w związku z rozpadem koalicji i przedterminowymi wyborami zaplanowanymi na luty, Scholz stara się grać bardziej pewnego siebie i bezpieczniejszy wybór niż jego główny przeciwnik, konserwatywny przywódca Friedrich Merz, który przyjął bardziej agresywną postawę w kwestii wsparcia militarnego dla Ukrainy, by przekazać pod pewnymi warunkami wspomniane pociski Taurus. I nawet skrytykował Scholz podczas przemówienia za odmowę dostarczenia Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu. Wezwał również Europę do objęcia przywództwa w prokijowskiej koalicji pośród niepewności co do prezydentury Trumpa. A w artykule dla Kyiv Independent, Merz napisał, że kanclerz Olaf Scholz w czasie niedawnego spotkania w Ramstein:

„Powinien był pokazać, co „Zeitenwende ” („punkt zwrotny”), który Scholz ogłosił po inwazji Rosji, oznacza dla całej Europy. Wraz z Francją i Wielką Brytanią powinien był jasno powiedzieć Putinowi: Jeśli nie zakończysz swojej wojny terroru przeciwko ludności cywilnej Ukrainy w ciągu 24 godzin, to zniesiemy limity zasięgu broni dostarczanej do Ukrainy. Gdyby tego było mało, można by dodać, że Niemcy dostarczą Ukrainie pociski manewrujące Taurus, aby pomóc zniszczyć szlaki zaopatrzeniowe armii rosyjskiej w tym kraju. Francja i Wielka Brytania już dostarczają pociski manewrujące o zasięgu potrzebnym do trafienia w linie zaopatrzeniowe armii rosyjskiej i najwyraźniej są gotowe pójść tą drogą” – tak pisał Merz.

Dodając dalej, że:

„Strach i desperacka nadzieja na możliwość przedstawienia się jako „kanclerza pokoju” na krótko przed przyszłorocznymi wyborami federalnymi w Niemczech stały się dominującymi motywami Scholza. Ale „strach jest matką wszelkiego okrucieństwa”, jak ujął to Michel de Montaigne, szesnastowieczny francuski filozof. Prezydent Francji Emmanuel Macron bez wątpienia czytał Montaigne’a i rozumie to ostrzeżenie.

Merz sądząc po jego słowach, ewidentnie chce odejść od polityki Merkel, czyli balansowania między wschodem a zachodem jeśli chodzi o Ukrainę, a także odejść od zachowawczej postawy Scholza, co z punktu widzenia Ukrainy, ale także Polski jest bardzo dobrą wiadomością, ponieważ istnieje duża szansa, że Niemcy mogą za Merza przyjąć bardziej ostrzejszą politykę wobec Rosji. Istnieje jednak ryzyko, że jeśli CDU będzie w koalicji z SPD, gdzie nadal ważną rolę będzie odgrywał Scholz, to wiele planów Merza co do Ukrainy będzie stopowanych.

Wracają do postawy Scholza, to jego podejscie kiedy już w styczniu Donald Trump przejmie władzę w USA sprawia, że opowieść Niemiec o tym, że wspierają Ukrainę najwięcej, można włożyć między bajki. Właśnie teraz Europa powinna się szykować pod czyimś sztandarem, by organizować wsparcie dla Ukrainy, bo istnieje duża szansa, że to wsparcie będzie ze strony amerykańskiej zmniejszane i wtedy Ukraina zostanie bezradna wobec nawałnicy rosyjskiej i północnokoreańskiej armii. I co wtedy będzie? Bez wsparcia z USA, Ukrainie grozi porażka albo dużo gorsza pozycji przy ewentualnych negocjacjach. Bo Putin przecież nie musi zgodzić się na propozycję Trumpa ws. zakończenia wojny i co wtedy? Oczywiście pojawiają się prognozy, że wtedy Trump zacznie "zalewać" Ukrainę uzbrojeniem, ale nie mamy stuprocentowej pewności, że tak będzie. Dlatego jest konieczna dużo twardsza polityka wobec Rosji i wzięcie przez Europę na swoje barki wsparcia Ukrainy.

Z drugiej strony można także zrozumieć Scholz, który po rozpadzie koalicji i ogólnym pesymizmie w kraju próbuje właśnie grać „kanclerza pokoju” i uspokoić sytuacje w kraju, de facto broniąc swój kanclerski fotel, by pozostać na stanowisku kanclerza (to mało prawdopodobne ze względu na sondaże) albo chociaż jako koalicjant CDU, ale z dużą rolą do odegrania, być może nawet szantażu w razie czego, gdyby Merz (przyszły kanclerz) próbował za bardzo pomagać Ukrainie.

Szansa dla Polski, by objąć przywództwo

Może właśnie teraz jest szansa dla Polski, by zmobilizować resztę krajów w Europie? Jak zauważył niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung”. premier Donald Tusk zabiega o rozmowy z sojusznikami o europejskiej polityce bezpieczeństwa, pomijając Niemcy, które nie wywiązują się z roli wiodącej siły w tej kwestii. Warszawska korespondentka „SZ” Viktoria Grossmann zwraca uwagę, że wśród krajów, które Tusk wymienił dotychczas jako potencjalnych rozmówców, brakuje Niemiec. „Wydaje się, że Tusk chciałby zająć miejsce Niemiec jako wiodącej siły w europejskiej polityce obrony, ponieważ rząd w Berlinie nie spełnia tej roli. (przyp. red. Kanclerz Olaf Scholz) może to uznać za afront lub po prostu za bardzo uprawnione reprezentowanie interesów” – czytamy w „SZ”. Tym bardziej, że zajęty jest następstwami rozpadu swojej koalicji – dodaje Grossmann.

W ten sposób Tusk wyznaczył też, jej zdaniem, kierunek rozpoczynającej się w 2025 r. polskiej prezydencji w UE. Jego zamiar przejęcia wiodącej roli w Europie jest zrozumiały, także ze względu na politykę krajową. Ta sytuacja pokazuje po raz kolejny słabość państw europejskich, bo „kto jest stale uwikłany w konflikty w polityce wewnętrznej, ten ma problem w porozumieniu (z innymi) w polityce zagranicznej” – pisze w konkluzji Grossmann.

O ważnej roli Polski w Europie w „erze Trumpa” pisze także francuski dziennik "Le Monde", który zwraca uwagę, że Polska bierze udział w tworzeniu "frontu proukraińskiego". Polska "próbuje utworzyć front proukraiński wraz z najbardziej zmotywowanymi krajami" - relacjonuje "Le Monde". Zwraca uwagę, że premier Donald Tusk "nie tracił czasu" i rozmawiał w Budapeszcie w weekend z przywódcami Francji, Wielkiej Brytanii i krajów skandynawskich.

"Nikt na tym etapie nie wie naprawdę, jak 47. prezydent Stanów Zjednoczonych planuje uregulować kwestię ukraińską (...). Jednak liderzy europejscy podejrzewają, że Donald Trump nie ma zamiaru zaangażować ich w rozwiązanie, które w pierwszym rzędzie dotyczy ich samych" - wskazuje dziennik. "Wiedzą oni, że stawką poza losem Ukrainy jest bezpieczeństwo Europy. I nikt nie wie tego lepiej niż Polacy, nauczeni przez historię" - dodaje.

"Le Monde" cytuje słowa Tuska o koordynowaniu współpracy z państwami o podobnych poglądach na sytuację geopolityczną i ocenia, że ma on na myśli kraje bałtyckie i skandynawskie. "Zainteresowane polską inicjatywą kraje nordyckie w formacie NB8 (Nordic-Baltic-Eight) żądają od Warszawy więcej szczegółów. Są one bardziej narażone na zagrożenie rosyjskie, a wiele z nich ma tradycję atlantycką. To one należą do krajów mających się na baczności w obliczu powrotu Trumpa" - zauważa dziennik.

Ocenia, że Tusk "nie zwrócił się" do Włoch oraz że "najbardziej uderzająca" jest jego decyzja, by "obejść się bez Niemiec". Zdaniem "Le Monde" pokazuje ona, "do jakiego stopnia pejzaż europejski zmienił się pod wpływem szoku (w postaci wyboru) Trumpa".

Niemcy przeznaczyły około 8 miliardów euro na pomoc wojskową dla Ukrainy w 2024 roku. Budżet federalny na 2025 rok zawiera tylko połowę tej kwoty, a Berlin ma nadzieję, że pożyczka G7 wystarczy na pokrycie dodatkowej pomocy.

PM/PAP

Sonda
Czy Niemcy powinny pomóc bardziej Ukrainie?