Rzecznik Pentagonu gen. Pat Ryder, przekazał 5 października, że USA zestrzeliły w samoobronie tureckiego drona w Syrii. Jak przekazano w czasie konferencji, powodem zestrzelenia było operowanie tureckiego drona w okolicach Al-Hasaki w północno-wschodniej Syrii.
Władze tureckie w późniejszych komunikatach po incydencie miały zakomunikować, że dron nie należał do armii, ale do tureckich służb wywiadowczych. Państwowa agencja informacyjna Anadolu potwierdziła to, informując że turecki wywiad MIT przeprowadził operację przeciwko PKK i kurdyjskiej grupie milicji w Syrii w tym czasie
Turecki dron miał dwukrotnie wkroczyć na zadeklarowaną przez siły USA "ograniczoną strefę operacji" (ROC) i kiedy zbliżył się na odległość około pół kilometra do amerykańskich żołnierzy, lecąc w ich kierunku, został uznany przez dowódców za potencjalne zagrożenie. W efekcie amerykańskie F-16 zestrzeliły maszynę "w samoobronie" – jak podano w komunikacie. Decyzja o zestrzeleniu uzbrojonego drona sojusznika "została podjęta z należytą starannością i z nieodłącznym prawem do samoobrony w celu podjęcia odpowiednich działań w celu ochrony sił USA" - powiedział Ryder, dodając, że "nie mamy żadnych wskazań, że Turcja celowo atakowała siły USA".
Co ważne odnotowania, jak przekazała agencja The Associated Press powołując się na amerykańskich urzędników, przed zestrzeleniem drona wykonano kilka telefonów do tureckiej armii w których zakomunikowano, że w pobliżu działania tureckiego drona są amerykańscy żołnierze i że wojsko amerykańskie podejmie działania w celu ich ochrony, jeśli dron nie opuści przestrzeni.
Rzecznik zaznaczył, że żaden amerykański żołnierz nie odniósł obrażeń w trakcie incydentu. Podano także, że dokonując potem analizy sytuacji po incydencie, stwierdzono że nie istniały żadne przesłanki, że turecki dron miał zamiar zaatakować amerykańskie siły.
Po incydencie, doszło do rozmowy telefonicznej między szefem Pentagonu Lloydem Austinem i jego tureckim odpowiednikiem Yasarem Gulerem. Według gen. Rydera, obaj przedstawiciele zgodzili się, by ich państwa kontynuowały współpracę wojskową i koordynowały swoje działania, zaś Pentagon uznał zdarzenie za "pożałowania godny incydent". Chociaż Stany Zjednoczone nie zestrzeliły wcześniej żadnej sojuszniczej maszyny z NATO zwłaszcza z Turcji, to w 2019 r. wojska amerykańskie w północnej Syrii znalazły się pod ostrzałem artyleryjskim z pozycji tureckich.
Turcja twierdzi, że czwartkowe naloty w okolicach Hasaki były skierowane przeciwko grupie, uważanej przez nią za syryjską odnogę PKK, Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF). SDF jest tymczasem partnerem 900-osobowego kontyngentu USA w Syrii w ramach misji przeciwko Państwu Islamskiemu. Można sądzić, że to odwet Turcji za ostatni zamach w Ankarze przed budynkiem ministerstwa spraw wewnętrznych, w którym zranionych zostało dwóch policjantów, którego miały dokonać osoby z Syrii. Do jego przeprowadzenia przyznała się Partia Pracujących Kurdystanu. Wcześniej Turcja przeprowadziła także nalot na pozycje i infrastrukturę PKK w północnym Iraku.
Syria jest w stanie wojny domowej od ponad dekady, a kraj jest podzielony na obszary kontrolowane przez syryjski rząd kierowany przez prezydenta Baszara al-Assada; bojowników powiązanych z Al-Kaidą i wspieranych przez Turcję bojowników opozycji na północnym zachodzie; oraz siły kurdyjskie na północnym wschodzie, z którymi Stany Zjednoczone współpracują w celu prowadzenia misji przeciwko grupie Państwa Islamskiego. Jak dotąd wojna zabiła pół miliona ludzi, raniła setki tysięcy i pozostawiła wiele części kraju zniszczonych. Zazwyczaj wojska amerykańskie i tureckie, które są sojusznikami NATO, ściśle współpracują ze sobą podczas przeprowadzania manewrów powietrznych. Turcja uważa jednak, że siły kurdyjskie współpracujące z wojskami amerykańskimi są powiązane z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK).
PM/PAP