Amerykańskie rakiety manewrujące na Ukrainie? Pentagon daje zielone światło

2025-11-01 19:59

Pentagon, czyli Departament Wojny USA, ocenił, że w amerykańskim arsenale jest na tyle wystarczająco pocisków manewrujących BGM-109 Tomahawk, że przekazanie ich (nie wiadomo ilu) Siłom Zbrojnym Ukrainy nie wpłynie negatywnie na stan zapasów tej broni. Ostateczna decyzja należy jednak do Donalda Trumpa. Takie, dość sensacyjnie brzmiące, wieści podała stacja telewizyjna CNN, powołując się na „trzech urzędników amerykańskich i europejskich”. Trump w swoich dotychczasowych wypowiedziach nie powiedział „nie” prośbom prezydenta Ukrainy, wskazując, że Tomahawki są potrzebne Stanom Zjednoczonym. W październiku oświadczył, że „nie chcemy oddawać czegoś, co jest nam potrzebne do ochrony naszego kraju”.

BGM-109 Tomahawk

i

Autor: Wikipedia/ CC BY-SA 4.0

• Według amerykańskich źródeł, Ukraina otrzymałaby jedynie część nadwyżek z magazynów US Navy.

• Tomahawki mogłyby wzmocnić ukraińskie zdolności do uderzeń dalekiego zasięgu przeciw celom strategicznym.

• Moskwa ostrzega, że ewentualne przekazanie tej broni „oznacza eskalację i zmianę reguł gry”.

Kijów uważa, że gdyby miał do dyspozycji osławione rakiety manewrujące, to mógłby – atakując głębokie cele w Rosji – skłonić Moskwę do negocjacji zmierzających do zakończenia wojny. Albo przynajmniej – zawieszenia broni.

A gdyby Donald Trump posłuchał opinii Pentagonu?

W portalu CNN czytamy:

„Ta ocena dodała otuchy europejskim sojusznikom USA, którzy wierzą, że USA mają teraz mniej wymówek, by nie dostarczać rakiet, jak twierdzą dwaj europejscy urzędnicy. Trump powiedział również zaledwie kilka dni przed spotkaniem z Zełenskim, że USA mają dużo Tomahawków, które potencjalnie mogłyby przekazać Ukrainie. Amerykańscy i europejscy urzędnicy byli więc zaskoczeni, gdy kilka dni później Trump dramatycznie zmienił zdanie, mówiąc podczas przemówienia otwierającego roboczy lunch w Białym Domu z Zełenskim, że USA potrzebują Tomahawków. Następnie, za zamkniętymi drzwiami, powiedział Zełenskiemu, że Stany Zjednoczone ich nie dostarczą – przynajmniej na razie”.

Czy na zmianę decyzji miała wpływ przeprowadzona dzień wcześniej rozmowa telefoniczna Trump–Putin? Tego nie skomentował ani Biały Dom, ani (tym bardziej) Pentagon.

Załóżmy, że Trump podziela pogląd podwładnego sobie urzędu. Jest to prawdopodobne, bo w przeszłości nieraz „nie” prezydenta USA transformowało się w „tak”. Trzeba jednak mieć na uwadze i to, że bywało odwrotnie.

Trump – jeśli nic się w tej kwestii nie zmieniło – uważa, że jego sankcje wymierzone w rosyjski przemysł petrochemiczny, czyli – upraszczając – w eksport ropy naftowej i gazu ziemnego, będą na tyle skuteczne, że sprawią, iż Putin uzna, że winien zacząć negocjować z Ukrainą (i z USA – ma się rozumieć) warunki zakończenia wojny. W takim układzie raczej w rachubę nie wchodziłoby wzmocnienie SZU amerykańskimi rakietami manewrującymi.

Możliwe jest, że Trump uznałby, iż kaliber sankcji trzeba wzmocnić dodatkowymi argumentami. Na przykład – dostarczeniem Ukrainie Tomahawków. To byłby jednak początek procesu mający w tej fazie charakter, można to określić tak, straszaka. Strzelanie Tomahawkami to nie to samo co prowadzenie ognia z holowanych dział kalibru 155 mm czy nawet znacznie bardziej skomplikowanych w użyciu Himarsów. Szkolenie operatorów trwa co najmniej kilka miesięcy. I w rzeczonej informacji CNN jest to też wskazane.

„Chociaż Pentagon nie ma obaw co do zapasów, amerykańscy urzędnicy ds. obrony wciąż zastanawiają się, jak Ukraina będzie szkolić i rozmieszczać pociski – twierdzą urzędnicy. Wciąż istnieje kilka kwestii operacyjnych, które należałoby rozwiązać, aby Ukraina mogła skutecznie używać pocisków – dodają źródła. Otwartym pytaniem pozostaje, jak Ukraina odpaliłaby pociski, gdyby dostarczyły je Stany Zjednoczone. Tomahawki są najczęściej odpalane z okrętów nawodnych lub podwodnych, ale Marynarka Wojenna Ukrainy jest poważnie osłabiona, więc pociski prawdopodobnie musiałyby być odpalane z lądu. Korpus Piechoty Morskiej i Wojska Lądowe opracowały wyrzutnie naziemne, które mogłyby zostać przekazane Ukrainie”.

Garda: Tor testowy WISŁA - WITPiS
Portal Obronny SE Google News

Kto miałby obsługiwać na Ukrainie mobilne wyrzutnie Tomahawków?

Z tego, co było wiadome dotychczas, armia amerykańska ma kilka takich mobilnych wyrzutni. OK. Załóżmy, że to, co podał CNN, jest prawdą. To należałoby zadać pytanie: a kto je będzie obsługiwał?

Jeśli jest tak, jak twierdzi CNN, to poradzą sobie z tym Ukraińcy. W materiale CNN napisano:

„Ale nawet gdyby Stany Zjednoczone nie chciały dostarczyć wyrzutni, europejscy urzędnicy wierzą, że Ukraina mogłaby znaleźć obejście. Jeden z urzędników zauważył, że ukraińscy inżynierowie byli w stanie opracować obejście, aby wykorzystać dostarczone przez Wielką Brytanię pociski Storm Shadow, które pierwotnie zostały zaprojektowane do użytku przez nowoczesne samoloty NATO i musiały zostać zintegrowane ze starzejącą się, pochodzącą z czasów ZSRR, flotą myśliwców ukraińskich”.

I bardzo dobrze. Tylko się cieszyć. Czy jednak doświadczenia z brytyjskimi pociskami można przenieść jeden do jednego w przypadku Tomahawków? Chodzi wyłącznie o kwestie natury technicznej a nie politycznej! Nie mam pojęcia, nie będę zgadywał. Można jednak założyć, że takiej transformacji nie dokonuje się w tydzień czy miesiąc, a odpowiednich instrukcji nie znajdzie się nawet w darknecie.

Ukrainie zależy nie tylko na tym, by amerykańskie rakiety znalazły się jak najszybciej w arsenale SZU. Zależy jej także, by jak najszybciej można nimi było strzelać w cele w głębi Rosji. By się tak stało, to ktoś musi pozyskać zdolność do obsługi Tomahawków. Na cito mogą to zrobić amerykańscy żołnierze, a to wiązałoby się z ich obecnością na terytorium Ukrainy. I skutkowałoby symetryczną reakcją Moskwy, w efekcie eskalacją, a nie deeskalacją konfliktu.

Nie wolno zapominać, że obecnie doktryna wojskowa USA wyklucza, by SZU mogły prowadzić ogień Tomahawkami bez udziału amerykańskich specjalistów, ale…

Teoretycznie rzecz biorąc, zamiast amerykańskich żołnierzy operatorami mogliby być pracownicy prywatnej kompanii wojskowej Constellis, zwanej dawniej Blackwater. Abstrahując od tego, czy taki manewr byłby zgodny z amerykańskim prawem, to i tak rodzi się zasadnicze pytanie: czy w takim przypadku Władimir Władimirowicz Putin byłby mniej… zirytowany? Wątpliwe.

Sonda
Będzie Ukraina dysponować Tomahawkami?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki