Dopiero 12 grudnia 1981 r. gen. armii Wojciech Jaruzelski zdecydował, że trzeba zniszczyć „Solidarność”

2024-12-12 17:21

Kto zna historię PRL lub (jeśli nie zna jej szczgółów) oglądał film „Jack Strong”, ten wie, że nad planem stanu wojennego w Komitecie Obrony Kraju i Sztabie Generalnym Wojska Polskiego zaczęto pracować już wówczas, gdy NSZZ „Solidarność” nie był jeszcze zarejestrowany. Przez cały okres tzw. karnawału „Solidarności” władza ludowa dopracowywała jego szczegóły. Decyzję o jego wprowadzeniu i przerwaniu „destrukcji socjalizmu” gen. armii Wojciech Jaruzelski, ówczesny I sekretarz KC PZPR, podjął 12 grudnia 1981 r. ok. godziny 14. Formalnie o północy, 13 grudnia, wojsko i siły milicyjne rozpoczęły realizację operacji Azalia.

Milicja Obywatelska

i

Autor: Andrzej Bęben MO w wykonaniu rekonstruktorów historycznych

Takiego siłowego rozwiązania spodziewano się, ale w „Solidarności” raczej nie liczono, że partia zdecyduje się na taki krok. O tym, że Azalia zacznie się 13 grudnia, wiedziano – za sprawą informacji od płk. Ryszarda Kuklińskiego – w Waszyngtonie.

Trzy scenariusze możliwego rozwoju sytuacji

Wiedziano też, bo inaczej być nie mogło, w Moskwie. Cała operacja była konsultowana z głównodowodzącym Układu Warszawskiego marszałkiem Wiktorem Kulikowem. Dlaczego partia postanowiła pójść na wojnę ze społeczeństwem, z tą częścią, która popierała działania „Solidarności”, to będzie dużo w kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Spójrzmy na wydarzenie od strony wojskowej. Co by nie mówić, jakby nie oceniać stanu wojennego, była to operacja na gigantyczną skalę.

Odrzucając na bok polityczne sympatie, trzeba stwierdzić, że przeprowadzono ją – z militarnego punktu widzenia – wręcz wzorowo. Co prawda 13 grudnia o 6:00 tow. Jaruzelski w przemowie ogłaszającej wprowadzenie nowych porządków (w PR i TVP), mówił o tym, by nie polała się ani jedna kropla polskiej krwi, to rzeczywistość w tym względzie była odmienna od planów. A w nich zakładano trzy scenariusze rozwoju sytuacji.

Pierwszy: „Solidarność” i społeczeństwo są przybite akcją partyjno-wojskową. Nie ma protestów, nie ma strajków. Oporni są pod butem.

Drugi: tu i ówdzie dochodzi do czynnego oporu, ale protest nie wylewa się, jak w grudniu 1970 r., na ulice.

I trzeci: insurekcja. Wojsko i milicja muszą tłumić protesty z zastosowaniem „środków przymusu bezpośredniego”, włącznie z użyciem broni.

Jaruzelski i jego ekipa nie mieli pojęcia, który z tych wariantów ziści się. Dlatego, nie tylko dla zastraszenia społeczeństwa, ale także na tzw. wszelki wypadek, postanowili wystawić takie siły, jakby to miała być prawdziwa wojna. Z czym władza ludowa ruszyła na wojnę z „Solidarnością”?

Operacja  Azalia - gigantyczne przedsięwzięcie natury nie tylko logistycznej

Wcześniejsze bunty, jak to określała władza, różnych tzw. warchołów i elementów antysocjalistycznych były wydarzeniami o zasięgu lokalnym, więc wymagały odpowiedni mniejszego zaangażowania. Może poza sierpniem 1980 r.. Wtedy jednak Edward Gierek – mimo takich propozycji ze strony gotowych na powtórkę z grudnia 1970 r. – nie wprowadził stanu wojennego.

Operacją Azalia miała być objęta cała Polska, więc i mobilizacja sił i środków była nadzwyczajna. W tym miejscu oddajmy głos historykowi Jerzemu Eislerowi, który w arcyciekawej książce „Co nam zostało z tamtych lat. Dziedzictwo PRL” napisał:

„Ze względu na ogólnokrajowy charakter operacji wprowadzania stanu wojennego do spacyfikowania społecznego oporu w grudniu 1981 r. użyto łącznie ok. 100 tys. funkcjonariuszy podległych Ministerstwu Spraw Wewnętrznych (milicjantów, funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa) oraz 49 tys. osób z Rezerwowych Oddziałów MO. Wojsko w operacji wprowadzania stanu wojennego wzięło udział siłami jedenastu dywizji, w tym dwóch desantowych. Bezpośrednio w akcji tej było zaangażowanych ponad 70 tys. żołnierzy (w sumie z jednostkami zabezpieczenia ponad 200 tys.) wyposażonych w 1750 czołgów, 1400 pojazdów opancerzonych, 500 wozów bojowych piechoty, ponad 9000 samochodów oraz setki śmigłowców i samolotów. Nigdy w Polsce po II wojnie światowej nie zmobilizowano tak wielkich sił, z których czwartą część skoncentrowano w Warszawie i jej najbliższym sąsiedztwie…”.

Historyczny spór o stan wojenny sporem nie do rozstrzygnięcia?

W pierwszych dniach stanu wojennego sprawdził się scenariusz drugi rozwoju sytuacji. Nie było totalnej bierności, ale nie było także kolejnego powstania przeciwko władzy. Strajkowano w 199 zakładach (w 50 strajki były zorganizowane, bo utworzono komitety strajkowe) na ok. 7 tys. istniejących. Strajki w 40 zakładach spacyfikowała Milicja Obywatelska przy, mnie lub bardziej aktywnym wsparciu, wojska. Polała się krew, która nie miała się polać. Po latach gen. Jaruzelski będzie konsekwentnie przedstawiał swój bilans śmierci: wg niego miało zginąć... 14 osób.

Eugeniusz Karasiński, dziś prezes Stowarzyszenia Represjonowanych w Stanie Wojennym Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, tak mi mówił o niedzieli, w której przemówił gen. Jaruzelski:

– Czułem wtedy duże przygnębienie, swoisty strajk, niepewność jutra. Nie tylko ja nie widziałem, jak to wszystko się potoczy... Jakie będą represje? Ponieważ podejrzewaliśmy tę zbrodniczą władzę, że po nie sięgnie. Koniec drogi? Nie, byłem wtedy głęboko przekonany, że tego ruchu nie da się już zatrzymać. Nie sądziłem jednak, że tylko siedem lat będzie trzeba, by dojść do wolności. 13 grudnia sądziłem, że będzie trzeba znacznie więcej czasu…

Karasiński był jednym z tych, których osadzono w 48 „miejscach odosobnienia” (tak to urzędowo określano więzienia dla internowanych w ramach Operacji Jodła) przetrzymywano uwięzionych solidarnościowców do 23 grudnia 1982 r. Wówczas wypuszczono ostatnich 62 internowanych. W tej grupie był najsłynniejszy „element antysocjalistyczny”, o którego istnieniu wiedział nawet sam Leonid Breżniew. Mowa o Andrzeju Rozpłochowskim. Już nieżyjącym sygnatariuszu Porozumienia Dąbrowskiego (jednego z czterech zwartych w Sierpniu 1980 r.).

W ramach Operacji Jodła za kratki trafiło 9700 „elementów antysocjalistycznych (plus 36 towarzyszy, b. członków PZPR, związywanych z Edwardem Gierkiem, z nim na czele). W 396 przypadkach obywateli PRL internowano ponownie. Większość pozbawionych wolności stanowili mężczyźni (8728, kobiet – 1008). 92 proc. z zamkniętych mocy prawa stanu wojennego stanowili mieszkający w miastach. 72 proc. z internowanych to osoby, które nie miały więcej niż 40 lat.

Trzeba jednak podkreślić, że nie wszyscy z objętych OPeracją Jodła mogli wracać do domów. Niektórzy stanęli przed obliczem ludowej sprawiedliwości i władza zamieniał im „internaty” oraz status internowanych na skazanych. Z więzień nie wyszli m.in. Andrzej Gwiazda, Karol Modzelewski, Jan Rulewski.

Honor oficera (Ludowego) Wojska Polskiego czy strach przed wycieczką do Moskwy?

W 20. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego rozmawiałem (dla „Trybuny Śląskiej”) z jego „twarzą” i kreatorem. Wiecie o kogo chodzi. Zacząłem tak:

„W 1994 roku rozmawiałem z Edwardem Gierkiem. Zapytałem go, czy Jaruzelski wprowadził stan wojenny, by ratować Polskę. Gierek odpowiedział mniej więcej tak: jaką Polskę, siebie ratował, bo bał, żeby go nie wywieziono do Moskwy z workiem na głowie, jak Dubczeka, tylko z tej wycieczki nie byłoby powrotu. To opinia nie tylko Gierka. Jak ją pan skomentuje?

Tu dodam, że Gierek wyraził się bardziej dosadnie, ale i takie sformułowanie zbulwersowało mojego adwersarza:

„Jest to w pewnym sensie zwulgaryzowana opinia, aczkolwiek przedstawia element jakiegoś finału. Wulgaryzuje w tym sensie, że nie można abstrahować od całokształtu sytuacji politycznej, przede wszystkim wewnątrz Polski. To czym mogłoby się wszystko zakończyć było poprzedzone bardzo skomplikowaną, wręcz dramatyczną sytuacją w kraju. Przecież ta absolutnie realna interwencja byłaby pochodną rozwoju wydarzeń, które przetaczały się przez Polskę, a które stawały się powodem lub pretekstem dla ewentualnego wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego. Jeśliby do tego doszło, to dla mnie osobisty finał byłby taki, o jakim mówił panu Edward Gierek. Prawdopodobnie jednak żywego do Moskwy by mnie nie wieziono. Wprowadzając stan wojenny nie myślałem jednak o sobie. Interwencja byłaby tragedią dla Polski…”.

Historyk Antoni Dudek (miał 15 lat w grudniu 1981 r.) w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” poniekąd podziela opinię Gierka: „Generał Wojciech Jaruzelski żył w ciągłym strachu, w obawie. Pozostaje dla mnie najbardziej zagadkową postacią pośród wszystkich przywódców komunistycznych. Kluczem do jego zrozumienia jest chyba młodość, czyli zesłanie na Syberię, śmierć ojca, choroba oczu, przez którą nosił swoje słynne ciemne okulary. On się przez resztę życia panicznie bał. Bał się, że popadnie w niełaskę i w związku z tym gorliwie służył komunistom…”.

Ostatni I sekretarz KC PZPR Mieczysław Rakowski pisał w swoich „Dziennikach”, że gdyby coś się niem powiodło ze stanem wojennym, gdyby doszło do zewnętrznej interwencji, to Jaruzelski gotów był sobie strzelić, jak to się mawia, w łeb. Zresztą nie tylko Rakowski tak twierdził...

Sonda
Czy wprowadzenie stanu wojennego w Polsce było koniecznością?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki