Twórcom najcięższego czołgu II wojny światowej seryjnej produkcji (ważył prawie 70 t) do głów nie przyszło, nawet w snach, że w ponad cztery dekady po zakończeniu II WŚ ich konstrukcja może mieć praktyczne zastosowanie. I to gdzie! W takim miejscu! Z tej przyczyny umieściliśmy ten materiał w tym kontenerze...
W ASTRONAUTYCE! STAŁO SIĘ TO ZA SPRAWĄ NASA…
cięcia kosztów, programu lotów kosmicznych wahadłowców, inżynierskiej wyobraźni i japońskiej firmy Tamiya specjalizującej się w produkcji wiernych modeli wszystkiego co jeździ, pływa lub lata. Jak jeszcze wielu pamięta w latach 80. i na początku 90. minionego wieku USA realizowały (przez NASA) program lotów wahadłowców. Promy kosmiczne NASA: Columbia, Challenger, Discovery i Atlantis, Endeavour przeprowadziły 135 misji. Przy czym jedna – Columbii zakończyła się (w 2003 r.) katastrofą. Do 1995 r. promy wykonały 50 udanych misji, z których co najmniej dwie mogły zakończyć się fatalnie przy lądowaniu, gdyby nie Tyre Assault Vehicle (TAV). Czyli pojazd specjalnego przeznaczenia przerobiony z modelu (1:16) Tygrysa II.
ZE SKLEPU MODELARSKIEGO NA LĄDOWISKO DLA WAHADŁOWCÓW
Jakież to było owo przeznaczenie? Bardzo niebezpieczne. Choć model był delikatnie opancerzony, to przy robocie, którą kilkanaście razy wykonywał, jakby coś nie poszło „tak”, mógł wylecieć daleko w powietrze, choć swoje ważył. Skala 1:16 daje model całkiem pokaźnych rozmiarów. W tym przypadku model Panzerkampfwagen VI Ausf. B Tiger II przystosowany do wykonywania nowych zadań ważył ok. 9 kg. Zadania, można określić roboczo mianem bojowych, były proste. TAV miał… przebijać opony wahadłowców, które już wylądowały. O tym wielu nie wie, ale taka opona wahadłowca słusznych rozmiarów, była małą bombą albo odpowiednikiem 2,5 lasek dynamitu. Opon w promie było sześć.
W takiej oponie azot skompresowano pod ciśnieniem ponad od 20 do 25 barów. Gdyby doszło do wybuchu, to uszkodzony zostałby wahadłowiec, odłamki latałyby w promieniu ponad 20 m. Istniało takie niebezpieczeństwo, bo niektóre opony zużywały się tak bardzo, że pozostawała tylko jedna lub dwie warstwy, które utrzymywały ciśnienie. By zapobiec takim zdarzeniom należało… najzwyczajniej przedziurawić taką oponę.
Człowieka z wiertarką by nie wysłano. Można było skierować robot saperski. Był nie tylko ciut za duży, ale – co ważne – w latach 90. XX w. kosztował 100 tys. USD! Szkoda było ryzykować utratą tak cennego sprzętu, więc specjaliści z NASA, a konkretnie jeden - dr David Carrotow – otrzymał zadanie skonstruowania czegoś, co byłoby tanie oraz zdalnie sterowane i skutecznie mogło wiercić dziury w oponach promów. Ten ekspert od mobilnej komunikacji radiowej postanowił nie odkrywać Ameryki. Nieco interesował się modelarstwem, więc zdecydował się przerobić japońską miniaturę hitlerowskiego czołgu (za 1000 USD) na sprzęt do zastosowań… jakby nie było… kosmicznych!
MODEL BYŁ EKSTRA, W KOŃCU KOSZTOWAŁ 1000 DOLARÓW...
Dr Carrotow zdemontował wieżę, oryginalny silnikami zastąpił takimi z wiertarki Black&Decker. Za zasilanie całości robił 12-voltowy akumulator. Silniki przekazywały moc przez oddzielne skrzynie biegów, dzięki czemu każdą gąsienicą można było sterować niezależnie. „Działem” takiego Tygrysa była zmodyfikowana wiertarka i mała kamera. W wehikule naukowiec umieścił nadajnik/odbiornik.
Można było kontrolować nie tylko jazdę TAV, ale pracę wiertła. Kamera bezprzewodowo przesyłała sygnał na czarno-biały ekran. Tak powstał pojazd specjalnego przeznaczenia za niespełna… 3 tys. USD. Miał 30,5 cm wysokości, 45,7 cm długości i 20,3 cm szerokości. Carrott nazwał swoje dzieło pojazdem szturmowym CV-990, ale i tak wszyscy nazywali go skrótowo: TAV
Rozbrajacz opon grożących wybuchem, na podwoziu (modelu) Panzerkampfwagen VI Ausf. B Tiger II, był wykorzystany w 32 misjach testowania opon wahadłowca. Wiertarki użył na dziewięciu oponach, tym samym likwidując możliwość eksplozji. W dwóch przypadkach, gdyby nie TUV, to byłoby bum! Można stwierdzić, że była to ostatnia misja Królewskiego Tygrysa. Raczej bardziej pokojowa niż bojowa. W 1995 TUV (Tiger II) przeszedł z czynnej służby do muzeum NASA...