W niedzielę (4 września) Rosjanie ostrzelali cele kierowanymi rakietami klasy powietrze-powietrze „Raduga Ch-59”, „Raduga Ch-31”, przeciwokrętowymi P-800 „Oniks” i manewrującymi „Iskander-K”. Źródła ukraińskie nie podają, ile tych rakiet zostało wystrzelonych i ile z nich nie dotarło do celów, bo zostały zestrzelone przez obronę przeciwlotniczą… „Analiza ataków powietrznych i rakietowych Rosji pokazuje, że od 50 do 70 proc. wrogich pocisków jest zestrzeliwanych środkami obrony powietrznej, zarówno przez lotnictwo, jak i przez jednostki rakiet przeciwlotniczych. Ale niestety dzisiaj nie możemy zapewnić 100-proc. skuteczności działań obrony przeciwlotniczej wynika to z czynników obiektywnych przyczyną jest niewystarczająca liczba środków rozpoznania, systemów rakietowych lotniczych i przeciwlotniczych, które w zasadzie są to systemy radzieckie, które nie mają takiej samej sprawności i niezawodności jak środki obrony przeciwlotniczej krajów partnerskich NATO – szef Miejskiej Administracji Wojskowej Kijowa gen. dywizji Mykoła Żyrnow. Przekaz w wypowiedzi ukraińskiego generała jest jasny: Ukraina potrzebuje więcej systemów przeciwrakietowych od Zachodu.
„Raduga Ch-59” to kierowany pocisk rakietowy klasy powietrze-ziemia, o zasięgu 40 km, wystrzeliwany z samolotów MiG-27K i Su-24M. Pocisk „Raduga Ch-31” przeznaczony jest do niszczenia stacji radiolokacyjnych. Jest odpalany z samolotów i ma zasięg 110 km. „Oniks” w wersji zmodernizowanej razi cele odległe o 800 km (w podstawowej – o ok. 400 km.). Jest pociskiem manewrującym wystrzeliwanym z mobilnych wyrzutni „Bastion”. Z tych samych wyrzutni można strzelać pociskami „Kalibr”. Ich zasięg to już 1,5 tys. km. Wystrzeliwane z Krymu lub obszarów zajętych przez Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej mają w zasięgu nie tylko całą Ukrainę, ale i południowo-wschodnie rubieże Polski. Choć „Oniksy” to pociski przeznaczone są do niszczenia celów nawodnych, to można je wykorzystywać do ostrzałów celów naziemnych, co też Rosjanie czynią. I ostatnia rakieta, o której wspomina Ukrinform – „Iskander-K”. W maju wywiad ukraiński podał: „Według naszych danych w przypadku broni precyzyjnego rażenia wykorzystano już około 60 proc. zasobów, a w niektórych rodzajach nawet 70 proc. Są normy dotyczące poziomu (zapasów), jakie należy utrzymywać w wojsku, i dla Iskanderów też progowy poziom został już prawie osiągnięty”.
Widać jednak Rosja ma jeszcze na stanie nieco tych rakiet, skoro 4 września je odpalała. „Iskander K” ma zasięg co najmniej 500 km. Amerykanie uważają, że może lecieć i 2,5 tys. km, co wyszło w testach w roku 2014, a przez to Rosja narusza postanowienia traktatowe o rozbrojeniu z końca lat 80. XX w. Obecnie rosyjskie rakiety Ukraińcy mogą likwidować wykorzystując poradzieckie systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Nie są one tak zmodernizowane, jak unowocześnione są ich rosyjskie odpowiedniki. Skuteczność obrony przeciwrakietowej Ukrainy poprawi się, gdy trafią do niej, w ramach ostatniej transzy pomocowej USA, systemy NASAMS (na zdjęciu – jako wyposażenie armii holenderskiej). Armia ukraińska ma otrzymać 8 takich zestawów, a także kilka (ile, nie wiadomo) niemieckich systemów Iris-T SLM. NASAMS razi cele powietrzne na dystansie od 15 do 30 km. Dla porównania: słynne rakiety ze słynnych „Patriotów” niszczą cele, w tym i rakiety, na dystansie 160 km. Niemiecki SLM mają nieco większy zasięg rażenia niż NASAMS – do 40 km. I jedne i drugie mogą trafić w cele lecą na wysokości do 20 km. Oba systemy nie trafią jednak na stan ukraińskiej armii za tydzień, czy miesiąc...
Polecany artykuł: