Taki wynik sondażu zachodnie społeczeństwo odczyta następująco: Rosjanie chcą pokoju. Niestety, to tylko pozornie tak wygląda, bowiem rosyjskiej mentalności nie można mierzyć zachodnią miarką. I cóż z tego, że połowa Ruskich i Rosjan (w języku rosyjskim Ruskij, to etniczny Rosjanin, a Rosjanin… to obywatel FR nierosyjskiego pochodzenia) opowiada się za pokojem. Wystarczy zobaczyć kolejne wyniki sondażu Centrum Lewady, by doznać szoku! Otóż pokój tak – ale na naszych warunkach. Pokój w rozumieniu jego zwolenników sprowadza się do wymiany jeńców (85 proc.) i natychmiastowego zawieszenia, powtórzmy: zawieszeni, działań wojennych (51 proc.). Jednocześnie 67 proc. ankietowanych uważa, że powrót do Ukrainy obwodów zaporskiego i chersońskiego jest niedopuszczalny. Jeszcze więcej, bo 71 proc. uważa, że dwie republiki ludowe nie mogą stać się znów terytoriami pod jurysdykcją Kijowa, a przeciw wejściu Ukrainy do NATO opowiada się aż 76 proc. respondowanych. „Za przejściem do pokojowych negocjacji częściej opowiadają się przede wszystkim ludzie młodzi, kobiety i opozycyjni obywatele (w tej ostatniej grupie dominuje chęć pokojowych negocjacji). Za kontynuacją działań wojennych częściej opowiadają się przedstawiciele starszych pokoleń, mężczyźni i zwolennicy władzy” – czytamy w komunikacie.
Teraz pora na polski komentarz. Jak widać rosyjskie społeczeństwo „chce zjeść ciastko i żeby było ono całe”. Na Zachodzie duże nadzieje (media aż nimi kipią) wiąże się z obaleniem Putina, w wyniku czego mogłaby powstać Rosja, która zrezygnowałaby z imperialistycznych dążeń. Niektórzy pokładają nadzieję, że przyczyni się do tego opozycja. To są raczej pobożne i publicystyczne życzenia.
Działająca w FR opozycja jest wręcz niewidoczna. Czuwa nad tym m.in. półmilionowa Rosgwardia, formacja przygotowana do zaprowadzania porządku w razie jakichkolwiek społecznych buntów. Sztandarowy opozycjonista Aleksiej Nawalny odsiaduje 9-letni wyrok w koloni karnej za rzekome defraudacje finansowe i często przemawia… za drutów do świata przez Twittera. Równie zaskakujące byłoby, gdyby Nawalny opowiedział się za oddaniem Ukrainie Krymu.
Większy potencjał prezentuje opozycja na emigracji. Niedawno (20-23 lutego) w Warszawie tacy opozycjoniści radzili na II Zjeździe Deputowanych Ludowych Rosji. „Rosja będzie parlamentarnym państwem federacyjnym. Wzmocni się też rola Sądu Najwyższego i Sądu Konstytucyjnego. Każdy naród Rosji będzie miał prawo wyboru, czy pozostać częścią naszego kraju, czy nie – zdradza szczegóły prof. Władimir Ponomariow, który po zjeździe w Jabłonnie został przedstawicielem ZDLR w Polsce i na Litwie” – pisała „Rzeczpospolita”. Tak na marginesie: nieco to przypomina dekret Lenina o samostanowieniu narodów…
Rzecz w tym, że siłę sprawczą tych emigrantów-przeciwników Kremla można porównać do możliwości polskiego rządu emigracyjnego w Londynie po II WŚ. Z tą różnicą, że ten ostatni miał spore poparcie w kraju, czego brakuje rosyjskiej emigracyjnej opozycji. Dlaczego? Powodów jest kilka. W państwie, w którym 16 proc. ludności co zarobi, to wyda na jedzenie, trudno jest wskrzesić ducha buntu. Udało się to tylko raz, w 1917 r. Bolszewikom. Choć historia lubi się powtarzać, to na nową rewolucję zmieniającą oblicze Rosji nie zapowiada się. Tym bardziej, że ok. 70 proc. społeczeństwa FR uważa Stalina za bohatera i ma o nim jak najbardziej pozytywną opinię. To jak większość ma postrzegać Putina za antybohatera? Cóż, Rosja to nie tylko dziwny kraj, ale i stan umysłu. Polacy o tym wiedzą, im dalej na zachód tym ta wiedza jest mniejsza…