Od momentu rosyjskiej agresji na Ukrainę Niemcy znalazły się pod ogromną presją sojuszników, by porzucić dotychczasowy model powolnych, często skrajnie biurokratycznych modernizacji sił zbrojnych, który przez lata prowadził do ograniczenia ich faktycznych zdolności bojowych. Politycy obiecywali zmiany, ale dla opinii publicznej w Niemczech i wielu partnerów w NATO liczy się przede wszystkim to, co realnie dzieje się na poligonach i w bazach, a więc w co Bundeswehra faktycznie inwestuje pieniądze.
W tym sensie zamówienie JSM ma także wymiar symboliczny, bo pokazuje, że Niemcy zaczynają inwestować nie tylko w sprzęt, który jest „bezpieczny politycznie”, ale w realną siłę rażenia dalekiego zasięgu, zdolną przełamywać wrogie systemy A2/AD, takie jak rozbudowana obrona powietrzna Rosji. Do tej pory Niemcy nie miały tak nowoczesnego pocisku manewrującego przeznaczonego do odpalania z myśliwców piątej generacji. Tornado, które powoli odchodzą na emeryturę, w dużej mierze bazowały na starszych systemach uzbrojenia, których możliwości rażenia i przeżywalność w środowisku silnie bronionym były coraz bardziej ograniczone.
Wprowadzenie F‑35A samo w sobie jest krokiem milowym. Ten samolot, dzięki swoim technologiom stealth, czujnikom i zdolności do działania w sieciocentrycznych środowiskach, pozwala pilotom nie tylko latać niezauważenie, ale też koordynować działania innych środków walki od dronów po rakiety ziemia–powietrze.
Ale żeby w pełni wykorzystać tę przewagę, potrzeba broni, która będzie tak samo nowoczesna jak samolot. I tu właśnie norweski JSM staje się kluczowym elementem układanki. Jego projekt powstawał od podstaw z myślą o wewnętrznych komorach uzbrojenia F‑35, co nie jest oczywistością w przypadku wielu starszych pocisków manewrujących.
To, że Niemcy zdecydowały się akurat na norweski produkt, a nie np. na amerykański JASSM-ER czy brytyjski Storm Shadow, pokazuje jeszcze coś: wzrastającą świadomość w Europie, że w obliczu zmian geopolitycznych i rywalizacji z Rosją, trzeba maksymalnie rozwijać własny potencjał przemysłowy i technologiczny. Norwegowie mają w tej dziedzinie wyjątkowe doświadczenie.
Ich Naval Strike Missile (NSM), który jest kuzynem JSM, okazał się dużym sukcesem eksportowym nie tylko dla marynarek wojennych w Europie, ale także dla Stanów Zjednoczonych. Norwegia konsekwentnie inwestuje w precyzyjne pociski uderzeniowe, rozumiejąc, że w obszarze Arktyki i Morza Północnego takie zdolności są nie do przecenienia, zwłaszcza że w tym regionie stale rośnie aktywność rosyjskiej Floty Północnej. Dla Norwegów ta umowa z Niemcami jest dowodem na to, że nie są tylko „niszowym graczem”, ale liczącym się eksporterem nowoczesnych systemów uzbrojenia, współtworzącym europejską architekturę bezpieczeństwa.
Z kolei Berlin dzięki temu może pokazać, że nie ogranicza się jedynie do kupowania „gotowych rozwiązań zza oceanu”, ale realnie wzmacnia europejską współpracę przemysłową i wspiera europejski sektor obronny, co politycznie ma duże znaczenie wewnątrz Unii Europejskiej. Z perspektywy wojskowej kluczowe jest, że dzięki JSM niemieckie F‑35A zyskują zdolność do wykonywania uderzeń z dystansu, spoza zasięgu wrogich systemów obrony powietrznej.
W erze rozbudowanych rosyjskich systemów S‑400 czy nowoczesnych radarów wielofunkcyjnych nie jest już możliwe zakładanie, że myśliwiec poleci w głąb obszaru przeciwnika, zrzuci bombę i wróci bez problemu. Teraz liczy się umiejętność rażenia celów krytycznych takich jak centra dowodzenia, mobilne baterie rakietowe, lotniska czy okręty, zanim wróg zdoła zareagować. Precyzja, zasięg i zdolność do maskowania się to trzy filary skuteczności takich operacji.
Ale to jeszcze nie koniec. JSM nie jest projektem statycznym Norwegowie i ich partnerzy z Raytheon rozwijają technologie, które mogą w przyszłości trafić do kolejnych generacji pocisków manewrujących, być może nawet naddźwiękowych. Dzięki takim inwestycjom Europa ma szansę zmniejszyć swoją zależność od amerykańskich dostaw i zbudować własne kompetencje w dziedzinach, które są kluczowe z punktu widzenia nowoczesnego pola walki.
Wreszcie cała ta historia ma również wymiar psychologiczny i polityczny. Dla państw NATO wschodniej flanki, które od dawna apelowały, by Niemcy poważnie traktowały swoje zobowiązania sojusznicze, jest to sygnał, że Berlin faktycznie zamierza odegrać rolę realnego filaru odstraszania, a nie tylko gospodarczego giganta.
A dla Rosji czy to się Moskwie podoba, czy nie taki ruch oznacza, że próg ryzyka dla potencjalnej agresji wobec terytoriów NATO stale rośnie. Każdy dodatkowy myśliwiec stealth, każdy nowoczesny pocisk dalekiego zasięgu, każdy zintegrowany system dowodzenia sprawia, że operacje ofensywne muszą być bardziej przemyślane, droższe i bardziej ryzykowne.
Pozyskanie JSM przez Niemcy to nie jest tylko kolejna pozycja w katalogu uzbrojenia. To dowód, że Europa budzi się do nowej rzeczywistości strategicznej i uczy się, że bezpieczeństwo nie bierze się z deklaracji, ale z gotowości do realnego odstraszania — przy użyciu najnowocześniejszych technologii, we współpracy sojuszniczej i z determinacją, by budować potencjał, który w razie potrzeby naprawdę zrobi różnicę na polu walki.
