W Ankarze, na początku lipca, doszło do spotkania na bardzo wysokim szczeblu, które łączy w sobie wiele warstw: militarną, gospodarczą i geopolityczną. Dyrektor generalny BAE Systems, Charles Woodburn, pojawił się w Turcji z wyraźnym sygnałem, że Londyn traktuje tureckie potrzeby obronne poważnie, a cała sprawa wykracza daleko poza zwykły kontrakt na samoloty.
Brytyjski ambasador wspierał tę wizytę, co pokazuje, że Londyn widzi w tej transakcji element budowania politycznego zaufania i pogłębiania relacji dwustronnych. Gospodarzem rozmów był minister obrony Yaşar Güler oraz szefowie tureckich sił powietrznych.
Turcja od kilku lat znajduje się w trudnym położeniu, jeśli chodzi o modernizację lotnictwa bojowego. Po zakupie rosyjskiego systemu S-400 została wykluczona z programu F-35, co było dużym ciosem nie tylko w wymiarze militarnym, ale i prestiżowym. Próby normalizacji z USA, dotyczące modernizacji floty F-16, wciąż trwają, ale Turcy szukają alternatyw, które dadzą im większą pewność dostaw i uniezależnią od amerykańskich ograniczeń. W tym miejscu pojawia się Eurofighter, maszyna sprawdzona, używana przez kilka krajów NATO, gotowa do służby bez wieloletnich opóźnień. Turcy chcą kupić czterdzieści samolotów, co jest liczbą, która realnie wzmocni zdolności operacyjne ich sił powietrznych, zwłaszcza biorąc pod uwagę intensywne działania w regionie.
Problemem przez długi czas była zgoda wszystkich członków konsorcjum produkującego Eurofightera, w którym kluczowe znaczenie mają Niemcy. Berlin od lat blokował eksport zaawansowanego uzbrojenia do Turcji, argumentując to względami polityki zagranicznej, sytuacją w Syrii czy sporem wokół praw człowieka.
Dopiero niedawno, po zmianach politycznych w Niemczech, pojawiły się sygnały, że Berlin może wycofać weto, co otworzyło drogę do intensyfikacji rozmów. Turcja chce wykorzystać ten moment, zanim geopolityczne kalkulacje znów się zmienią. Dlatego w Ankarze nie chodziło już o kwestie techniczne czy offsetowe, ale o to, żeby ustalić polityczne ramy, harmonogram i potwierdzić, że cała transakcja będzie miała zielone światło na szczeblu rządowym.
Z perspektywy Londynu i BAE Systems ten kontrakt jest szansą, żeby udowodnić, że Eurofighter wciąż ma przed sobą wiele lat rynkowego życia, nawet jeśli kraje europejskie patrzą już w stronę myśliwców szóstej generacji. Sprzedaż czterdziestu samolotów dla Turcji oznacza nie tylko wielomiliardowe przychody i długoterminowe serwisowanie maszyn, ale także utrzymanie łańcucha dostaw i tysięcy miejsc pracy. Dla Brytyjczyków to także argument w rozgrywkach wewnątrz NATO, bo udana sprzedaż tak zaawansowanego sprzętu Turcji wzmacnia nie tylko ich pozycję przemysłową, ale też wpływy polityczne w regionie, gdzie toczy się gra o równowagę między Zachodem a Rosją.
Polecany artykuł:
Turcja, wysyłając sygnał, że jest gotowa inwestować w europejskie technologie, chce jednocześnie przypomnieć sojusznikom, że należy ją traktować jako niezbędny element systemu bezpieczeństwa euroatlantyckiego. Turcy mają świadomość, że przez ostatnie lata ich relacje z NATO były pełne napięć zwłaszcza w kontekście współpracy z Rosją i nieprzewidywalnej polityki Erdogana.
Teraz próbują pokazać, że są gotowi wrócić na ścieżkę bliższej współpracy z Zachodem, o ile Europa i Stany Zjednoczone potraktują ich jak partnera, a nie tylko trudnego sojusznika. Nieprzypadkowo w tej narracji pojawia się też argument, że Europa musi patrzeć szerzej i nie może pozwolić sobie na marginalizowanie Ankary, bo bezpieczeństwo na południowej flance NATO w dużej mierze zależy właśnie od Turcji.
Rozmowy w Ankarze można więc postrzegać jako moment, w którym ważą się nie tylko losy jednego kontraktu, ale i szerszej układanki geopolitycznej. Turcja chce zapewnić sobie dostęp do nowoczesnej technologii i jednocześnie odbudować zaufanie zachodnich partnerów, a Wielka Brytania i BAE Systems dostrzegają w tym szansę, żeby udowodnić, że mogą skutecznie konkurować z amerykańskim przemysłem obronnym.
Decyzja Berlina, który przez lata blokował ten kierunek, jest kluczowym elementem, który może w najbliższych miesiącach przesądzić, czy Typhoony trafią nad Bosfor, czy Turcja będzie zmuszona ponownie szukać innych opcji, czy to w USA, czy może jeszcze bardziej otwierając się na własne programy krajowe, takie jak TF-X.
Wszystko to składa się na obraz, w którym jeden samolot bojowy staje się symbolem całej sieci interesów, zależności i kalkulacji między sojusznikami NATO. To nie jest zwykła umowa handlowa, ale fragment dużo większej układanki, w której liczy się każdy gest, każda zgoda polityczna i każdy pokaz lojalności wobec sojuszu.
