Nie zacznę od samego początku wojny, ale od 3 września… Dawno temu wielu studentów historii oblewało stosowny egzamin, gdy profesor zadał im proste, z pozoru, pytanie: kiedy wybuchła II wojna światowa?
CO ZROBIŁY INDIE, AUSTRALIA I NOWA ZELANDIA?
Wielu oblewało. Spytacie, jak to, kiedy? Wiadomo, nawet od rana o tym jest mowa: 1 września roku pamiętnego… Student, który tak odpowiedział, miał murowany drugi termin egzaminowy. 1 września wybuchła wojna niemiecko- polska. Za początek II wojny światowej, wedle prawa międzynarodowego i wszelkich wojennych konwencji, uznaje się 3 września. Co prawda są historycy, którzy datują ten początek wcześniej – np. na czas wojny japońsko-chińskiej czy nawet wyprawy Duce na Abisynię, ale twierdzą tak chyba tylko dlatego, by się odróżnić od tzw. głównego nurtu.
II WŚ rozpoczęła się nie dlatego, jak się mogą niektórzy z Państwa domyślać (ci, co o tym nie wiedzieli), że Wielka Brytania i Francja wypowiedziały Rzeszy Wielkoniemieckiej (zwanej skrótowo III Rzeszą) wojnę. Wojna lokalna przerodziła się w światową, gdy razem z tymi mocarstwami wojnę Adolfowi H. I „tysiącletniej” Rzeszy wypowiedziały kraje, w których głową państw należących do Wspólnoty Brytyjskiej był król Zjednoczonego Królestwa Jerzy VI. Do wojny 3 września przystąpiły także państwa pozaeuropejskie: Indie, Australia i Nowa Zelandia. Dlatego wówczas rozpoczęła się wojna w skali światowej.
WOJNA ZACZĘŁA SIĘ OD STRZAŁÓW Z DZIAŁ SZKOLNEGO PANCERNIKA?
„Strzały pancernika oddane w kierunku Westerplatte 1 września 1939 r. o godz. 4.48, rozpoczęły II wojnę światową. W czasie kampanii wrześniowej „Schleswig-Holstein” prowadził wielokrotny ostrzał Gdyni, Oksywia i Helu”. To wpis z Muzeum Historii II Wojny Światowej. Nie do końca zgodny z realiami. Która wojna się rozpoczęła, to już zostało wyjaśnione. Prawidłowo jest przekazana godzina rozpoczęcia ostrzału Wojskowej Składnicy Tranzytowej Westerplatte.
Przez pół wieku, za czasów PRL, pisało się i mówiło o 4:45. Dopiero kilkanaście lat temu okazało się, że obsługa dział na szkolnym pancerniku miała tzw. problemy techniczne i wykonała rozkaz z 5-minutowym opóźnieniem. Atak na Westerplatte, jako początek niemieckiej agresji na Polskę należy traktować symbolicznie. Taki przekaz był łatwiej przyswajalny dla zagranicy od tego, że niemiecki atak, jak to dziś się określa: kinetyczny, nastąpił nieco wcześniej. Zaczął się od zbombardowania Wielunia. Bomby poleciały na to miasto o 4:40...
DLACZEGO HITLER POWIEDZIAŁ, ŻE WOJNA ROZPOCZĘŁA SIĘ O 5:45?
Około 6:30 spiker Polskiego Radia zakomunikował na cały kraj, że Niemcy zaatakowały Polskę o 5:40. O 10:00 Adolf Hitler wygłaszając mowę w Reichstagu ogłosił: „Dziś w nocy Polska po raz pierwszy na naszym terytorium kazała strzelać do nas swym regularnym żołnierzom. Od godziny 5:45 odpowiada się im strzałami, a od tej chwili na bombę odpowie się bombą”. Skąd ta pomyłka, circa o godzinę?
Niektórzy historycy wskazywali, że wówczas w Rzeszy obowiązywał czas przesunięty o godzinę. Dałem im wiarę, przyznaję się bez bicia. Jednakowoż trafiłem na materiał w „Rzeczpospolitej”, w której red. Michał Tomasz Wójciuk wyjaśnia, że „w Reichsgesetzblatt, dzienniku ustaw Rzeszy, brakuje rozporządzeń wprowadzających na rok 1939 czas letni”. Uważa on, że propaganda niemiecka posłużyła się cytatem z Polskiego Radia.
Tu mam jednak wątpliwości, bo Adolf wymienił nie 5:40, ale 5:45, choć sam wydał rozkaz, by „Schleswig-Holstein” otworzył ogień o 4:43! Sądzić należy, że Führer najzwyczajniej zagalopował się emocjonalnie i dla niego, Niemców i III Rzeszy godzina rozpoczęcia wojny, w tę lub w tamtą stronę, nie miała jakiegokolwiek znaczenia. Dla nas najważniejsze jest to, że wojna zaczęła się wczesnym rankiem 1 września 1939 r., czego symbolem jest atak na Westerplatte...
WOJSKO POLSKIE PROWADZIŁO WOJNĘ WYŁĄCZNIE W DEFENSYWIE?
Z grubsza rzecz biorąc na to pytanie trzeba odpowiedzieć twierdząco. Były jednak wyjątki. O dobrze rozpoczętej kontrofensywie nad Bzurą (od 9 września), ale zakończonej klęską (22 września), uczą w podstawówce, więc nie ma potrzeby powtarzać się – bez księdza wiedzą, że w niedzielę jest święto. Natomiast o tym, że nasze lotnictwo bombardowało cele na terytorium III Rzeszy, tego w szkołach nie uczą, a szkoda. Owszem, były to epizody w wojnie obronnej Polski, ale były!
Na marginesie: zauważyliście, moi Państwo, że nie używam pojęcia „kampania wrześniowa”? Nie używam, bo jest to określenie agresora! I tyle w temacie. Wracając do tych chwalebnych, przykrytych cieniem zapomnienia, epizodów… Mieliśmy na stanie 36 nowoczesnych, w niczym nie ustępujących najlepszym niemieckim odpowiednikom, bombowców PZL P36 Łoś oraz 166 już przestarzałych bombowców liniowych PZL P23 Karaś, jako takich odpowiedników niemieckich Ju-87 Stuka. I to te archaiczne Karasie bombardowały Rzeszę!
Liczba mnoga jest tu, przyznaję, nieco na wyrost, bo 2 września dwa Karasie wykonały naloty na Niemcy. Jeden zrzucił bomby na dworzec w Niedzicy, a drugi na fabrykę chemikaliów w Oławie. W tym drugim ataku na cele poleciało osiem bomb 50-kilogramowych. Podkreślić trzeba, że były to rajdy przeprowadzone na kilkadziesiąt kilometrów w głąb terytorium Niemiec. Szkody były niewielkie, zdziwienie Niemców wielkie, samoloty wróciły na lotniska wypadowe.
Mamy w historii wojny obronnej jeszcze jeden chwalebny epizod. Otóż… Wiecie, że przez kilka godzin polska flaga powiewała na opanowaną miejscowością w… III Rzeszy? Ano, tak było. Mogła i powiewać dłużej, ale nasi dostali rozkaz do wycofania się. Tego wyczynu dokonali (2 września) żołnierze 300-osobowego pododdziału Wołyńskiej Brygady Kawalerii i Wielkopolskiej Brygady Kawalerii.
Wspierani samochodami pancernymi i tankietką, ruszyli w kierunku przygranicznej wsi Geyersdorf (dziś Dębowa Łęka). Rozbili placówkę Grenschutzu. Potem artyleria ostrzelała koszary Wehrmachtu w Wschowej (Fraustadt). Nasze wojsko wbiło się na 8 km w głąb III Rzeszy. Potem przyszedł rozkaz odwrotu. Po drodze do Leszna oddział stoczył jeszcze bój z bojówkami V kolumny, które wzięły naszych żołnierzy za… niemieckich.
POLSKA ARMIA BYŁA ANACHRONICZNA, BO BAZOWAŁA NA KAWALERII?
I tak, i nie. Mitem jest, że Wehrmacht był zmotoryzowany. Był o niebo bardziej zmotoryzowany niż Wojsko Polskie, ale koń u Niemców ciągnął więcej sprzętu niż ciężarówki. We wrześniu 39 Niemcy mieli w armii ok. 675 tys. koni i... mułów. Mitem utrwalonym w pop-kulturze w czasach PRL (dlaczego, to łatwo się domyśleć) było to, że kawaleria walczyła „z konia” z niemieckimi oddziałami zmotoryzowanymi. Owszem walczyła, ale jako piechota. Czasem jednak szarżowała, gdy sytuacja na placu boju ją do tego przymuszała. Jednak koń w kawalerii nie służył do tego, by na nim szarżować na czołgi, jak to pokazał Andrzej Wajda w filmie „Lotna”, ale do tego, by żołnierz miał się na czym szybko przemieszczać.
Kawalerzysta, z grubsza ujmując, to był piechur używający konia, jako środka do przemieszczania się po obszarze walki. Ułan dojeżdżał do punktu X, zasiadał z konia i walczył jak „klasyczny” piechur. A był w tej walce bardzo skutecznym, szczgeólnie, gdy był wyposażony w karabin przeciwpancerny Ur wz. 35. Jego pociski kalibru 7,92x107 mm przebijały pancerz każdego niemieckiego czołgu z odległości 100 m. Problem był w tym, że karabinów takich było za mało, a Wehrmacht miał wsparcie z powietrza, a nasi go nie mieli.
I jeszcze jeden mit, do dziś pokutujący: z szablami na czołgi! Pokazane jest to w filmie Wajdy, jak ułan wali szablą po lufie czołgu! Wajda, jak to się mawia kolokwialnie, poleciał po bandzie. Ku zadowoleniu prl-owskiej propagandy. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca, bo ani jeden polski ułan nie był kretynem! Dziwne, że Wajda zakotwiczył w historii fantastyczne relacje włoskich korespondentów wojennych, na których swój przekaz zbudował Josef Goebbels...
DLACZEGO POLSKA BRONIŁA SIĘ, SKORO NIE POMOGLI JEJ SOJUSZNICY?
Istnieje w analizie historycznej coś takiego, jak „prezentyzm historyczny”. Zasadza on się na ocenianiu przeszłości ze współczesnej perspektywy i na podstawie wiedzy o tym, co się wydarzyło. We wrześniu 1939 r. wiedza o tym, że zachodni alianci nie uderzą na Rzeszę była dana garstce politycznych decydentów. Nawet jednak i ci mieli w sobie cząstkę wiary, że alianci po wypowiedzeniu wojny, aktywnie do nie przystąpią, a nie będą zrzucać ulotki na Niemcy. Tym bardziej, że po wojnie wielu eks-nazistowskich generałów, wypowiadało się, że gdyby do takiego ataku doszło, to Rzesza miałaby… byłaby w opałach. Zachodnich granic strzegły dywizje rezerwistów, a cała technika wojskowa była zaangażowana w podbijanie Polski.
Gdyby więc Polacy z 1939 r. mogli wówczas wiedzieć to, o czym przekonali się po miesiącu lub po 1945 r., to… Zostawmy to „gdybaczom”. Nie wspomniałem tu innych faktach, choćby o niemałej skali dezercji z Wojska Polskiego, szczególnie po 17 września, gdyż ten materiał jest już tak długi i wiem, że Czytelnicy współcześni są mniej cierpliwi od tych z 1939 r.
Na koniec w imię racji historii po naszej stronie i odwagi polskiego żołnierza z Września 1939 r., polecam powieść Marcina Ciszewskiego pt. „1939.com.pl”. Kto ją czytał, ten wie, o co chodzi. A kto jeszcze z nią się nie zapoznał, to napomnę, że raduje się polska dusza, jak czyta o tym, że w bitwę pod Mokrą (1 września) nie wygrali Niemcy, ale Polacy! Bo nie było bata na PT-91, Mi-24 i polskich komandosów! O co idzie? Przeczytajcie, dowiecie się...